„Wyglądacie jak mali robotnicy” – powiedział Lulu Massa, robotnik z fabryki samochodów, odbierając syna ze szkoły. Lulu to główny bohater filmu Elio Petriego „Klasa robotnicza idzie do raju”, przedstawiającego bunt przeciwko okrutnemu wyzyskowi we włoskich zakładach przemysłowych lat siedemdziesiątych XX wieku. W dzieciach opuszczających budynek zobaczył siebie i swoich kolegów po zakończeniu dnia pracy – ludzi zmęczonych, osowiałych i pozbawionych życiowej witalności.
„Są dzieci, które wracają ze szkoły i odrabiają lekcje przez pięć godzin, często do północy” – mówi dr hab. Agnieszka Lewicka-Zelent, współautorka raportu o siódmoklasistach w rozmowie z „Wyborczą”. Z wywiadu wyłania się przerażający obraz szkoły po przygotowanej w pośpiechu pisowskiej reformie edukacji. Wraz z nowym systemem pojawiła się nowa podstawa programowa. W zamyśle twórców miała uczynić polską oświatę nowoczesną i patriotyczną zarazem. Efekt jest taki, że siódmoklasiści zostali wysłani na obóz przygotowawczy do pracy w najbardziej bezwzględnym korpo. Niektóre szkoły realizują podstawę zaledwie w 60 proc., a uczniowie są i tak przeładowani obowiązkami. Przeciętny siódmoklasista spędza osiem godzin na odrabianiu lekcji w weekendy. Ogrom powinności sprawia, że zmienia się również rola rodziców, którzy coraz częściej pełnią funkcje karbowych. Nastolatkowie wyznają w ankietach, że muszą pytać o pozwolenie na przerwę na posiłek czy wyjście do toalety.
W niektórych szkołach lekcje odbywały się od godz. 8 do 19, na dwie tury, a uczniowie z popołudniowej zmiany następnego dnia zaczynali naukę w godzinach porannych. To prowadzi do trwałego zmęczenia psychofizycznego. Wyczerpanie i stres osiągają poziom jeszcze nigdy nie spotykany u ludzi w tym wieku, a zupełnie nowym zjawiskiem jest powszechna obojętność, będąca początkowym stadium problemów depresyjnych spowodowanych przepracowaniem. Nauka pochłania niemal cały czas wolny, na przyjaźnie, zakochania, sport czy zamiłowania nie ma już czasu.
W 2018 roku, w wolnej demokratycznej Polsce, rządzonej przez patriotów dożyliśmy momentu, w którym 14-latkowie zmagają się z syndromem wypalenia. Katorżniczy tryb pracy w zreformowanej szkole przygotowuje młodych ludzi do warunków, w których przyjdzie im funkcjonować już za 5-10 lat. Czas pracy kolonizujący czas wolny; czas jako kapitał, który należy wykorzystać produktywnie, nieustające poczucie winy – efekt niemożliwości wykonania wszystkich zaplanowanych obowiązków, funkcjonowanie pod nadzorem i w rytmie wyznaczanym przez zegar – teraz szkolny i domowy, potem – fabryczny i openspejsowy.
Lulu Massa, zanim został przywódcą buntu w swojej fabryce, był przodownikiem bijącym rekordy wydajności. Aż do momentu, w którym maszyna ucięła mu palec. Polski kapitalizm zarządzany przez Prawo i Sprawiedliwośc miał być bardziej solidarny, a młodym obywatelom gwarantować łatwiejszy start w życiu. Na razie funduje im szaleństwo, które z czasem może nie tylko pozbawić ich pierwiastka wolności, ale również uczynić niemożliwą realizację wielu marzeń i ambicji. A jedynymi beneficjentami pisowskiego majstrowania przy edukacji będą właściciele prywatnych gabinetów psychiatrycznych.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…
Może Piotruś-Pan sie opamięta bo pojęcia – to za grosz nie ma.
Jeżeli szkoła jest PRAWIDŁOWO ZORGANIZOWANA i pracują w niej NAUCZYCIELE, a nie wyrobnicy po studiach – to i podstawa programowa jest zrealizowana, a co ciekawsze – małolaty bez korków zdają maturę! I to rozszerzoną!
Jednak po latach niedofinansowania (gdzieś bywał Piotrusiu-Panie?) nauczyciel jest zawodem ostatniego, a nie pierwszego wyboru. Ze względów finansowych oddziały są przepełnione (obowiązek przyjmowania co najmniej 32 uczniów – aby otworzyć klasę), łączenie klas jeżeli liczba uczniów spadnie do 17-18 – (nawet w klasie maturalnej) bo trzeba oszczędzać… Subwencja w szkole o liczbie uczniów około 500 wystarcza na płace grona pedagogicznego i obsługi na najniższych krajowych. Eksploatacja podstawowa już zaczynają się braki, a zakupy pomocy naukowych bez programów unijnych zaczyna graniczyć z cudem… I jeżeli organ prowadzący się nie zlituje – o remontach należy zapomnieć, a w gorzej izolowanych budynkach w zimie chłód przejmujący hula.
Pi0truś- pan płacze że lekcje na dwie zmiany się odbywają…
Tak było i będzie w przypadkach gdy zwiększy się ilość młodzieży w danym regionie. Szkoła nie z gumy i sal lekcyjnych nie przybędzie. Aby budować nową – potrzebne są nakłady państwowe bo gminy czy powiatu na to nie stać!
Ponadto ja osobiście uczyłem się na dwie zmiany. I w podstawówce, i w szkole średniej. Odrabianie lekcji zajmowało mi 2-4 godziny dziennie. oczywiście do szkoły biegało się sześć razy w tygodniu, a nauczyciele nie mieli oporów ,,wrzucając” kilkanaście zadań w sobotę (bo w niedzielę będziecie się nudzić) albo jakieś wypracowanie z polskiego czy referat z historii. Przecież każdy przedmiot ,,jest najważniejszy”….
I jakoś od tego nie umarłem czy też się nie ,,wypaliłem”, o czym autor pie-przy radośnie.
Jeden z moich wykładowców powiedział ongi, że cała wiedza jest w książkach, a szkoła jest od tego, by nauczyć myśleć. No, ale to było za wrednej komuny. Nie wiem czego uczą teraz w szkołach (no wiem, wielu idiotyzmów), ale na pewno nie myślenia, absolwent w sam raz nadaje się do łopaty.
Kurde, ludzie, opamiętajcie się. Przecież te problemy nie zaczęły się za Zalewskiej, tylko wcześniej GW nie przeszkadzała tresura dzieci i rozpędzony w szkole wyścig szczurów.
PiSdzielcowata gimbaza pięknie kształcona na POtrzeby byznesu. Po ukończeniu szkoły Amazon, Biedronka czy jakiś inny lidl zawsze chętnie przyjmą ich z otwartymi ramionami. BĘDZIE PRACA!!! Ci zdolniejsi zaś po studiach z dyplomem inżyniera będą wypełniać tabelki i rysować słupki w excelu bądź realizować targety sprzedażowe w niemieckich korpomontowniach, tudzież siedzieć na infolinii windykacyjnej w bankach. JEST PRACA!!!