25 proc. – tyle obecnie jest w stanie, teoretycznie, zdobyć koalicja Lewica-PSL-PL2050. Jednak nie jest to maksimum, ale średnia z ostatnich miesięcy. Warto się więc zastanowić, czy tego typu zestawienie ma sens i czy warto w nie inwestować.

Na początku kilka istotnych faktów. Do zbliżenia Lewicy, PSL-u i Polski 2050 Szymona Hołowni po raz pierwszy doszło podczas głosowania nad Funduszem Odbudowy w maju zeszłego roku. Wówczas wymienione partie zagłosowały za pieniędzmi dla Polski wraz z większością PiS-u. Za unijnymi funduszami w ramach planu odbudowy nie podnieśli zaś ręki posłowie Koalicji Obywatelskiej, Konfederacji oraz Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry. Media sprzyjające Platformie Obywatelskiej (TVN, Wyborcza, Onet itd.) w furii rzuciły się wtedy na Lewicę, zarzucając jej komunizm, bolszewizm i kolaborację z PiS. Maski spadły – prawica platformiana przemówiła językiem Konfederacji, która utożsamia Unię Europejską z ultrakomunizmem, bolszewią, eurokołchozem i wszystkim, co najgorsze. W tej żałosnej szarży mediów neoliberalnych oberwało się również Hołowni oraz PSL-owi.

Wszystkie te partie mogły więc odczuć na własnej skórze, co oznacza wściekłość platformerskich propagandystów.

Później mieliśmy wielki „powrót Tuska”. Lider PO, choć znów okazał się tym samym prawicowym populistą co siedem lat temu, omamił opinię publiczną i okradł z elektoratu niemal wszystkie partie opozycyjne. Następnie Tusk usiłował wciągnąć na jedną listę PSL i PL2050, a Lewicę zepchnąć pod próg. Póki co, nie udała się żadna z takowych operacji.

Niedawno ruch Hołowni powiedział: „sprawdzam”, wysyłając do liderów PO, PSL i Lewicy zaproszenia na debatę programową, która ma się odbyć pierwszego dnia wiosny. Pomysł natychmiast zaaprobowali Kosiniak-Kamysz, Biedroń i Czarzasty. Tusk zaś milczał. Do dziś nie odmówił Hołowni, lecz jego obecność – mimo wszystko – stoi pod znakiem zapytania.

Tusk nie przepada za debatami – nie dlatego, że jest słabym mówcą (mówcą jest akurat dobrym), ale dlatego, że program jego partii wypada blado w zestawieniu z programami innych formacji. Sukces Platformy bierze się wyłącznie z dobrej propagandy medialnej, a nie z realnego programu, który nie ma zbyt wiele wspólnego z programami zachodnich chadecji, a przypomina bardziej plan na państwo obskuranckiej prawicy narodowo-konserwatywnej.

Gdy Hołownia zadeklarował jasno, że żadnej wspólnej listy PL2050 i PO nie będzie, na jego konta na portalach społecznościowych zleciały się całe zastępy platformerskich trolli. Zarzucają mu zdradę, kolaborację z PiS, narcyzm, niedojrzałość i rozbijanie opozycji. Tego typu ataki to wręcz codzienność na politycznym Twitterze. Na celowniku fanatyków PO raz znajduje się Lewica, a raz Hołownia, z rzadka PSL, ale jednak.

I to właśnie ta agresja platformiarzy wydaje się głównym spoiwem łączącym owe środowiska. Ale czy sam gniew może połączyć tak zróżnicowane obozy?

Gdyby całą sytuację przenieść na grunt społeczny i uwierzyć rozprawom Georges’a Sorela – wybitnego teoretyka anarchosyndykalizmu – to tak. Nienawiść wobec klasy dominującej jest tym, co spaja i powinno spajać warstwy nieuprzywilejowane, a nie teoretyczne dyskusje, panele i rozważania na temat pustych idei.

Jednak w tym przypadku dysputa programowa może okazać się owocna. Wbrew pozorom Hołownia i Lewica mają ze sobą o wiele więcej wspólnego niż każda z tych partii z Platformą. Przypomnijmy, że PO jest partią skrajnie prawicową w kwestiach gospodarczych i prawicową (klerykalną, konserwatywną) w kwestiach obyczajowych. PL2050 bliżej jest jednak do chadecji zachodnich, gdyż sama wspiera rozwiązania centroprawicowe w kwestiach gospodarczych oraz uregulowanie relacji Kościół-państwo – w przeciwieństwie do partii Tuska, która w klerykalizmie widzi skuteczny mechanizm do dyscyplinowania społeczeństwa. PSL może tu się „dostosować” – w przeszłości był już przecież w koalicji i z S„LD”, i z Platformą.

Ruch Hołowni stanowi ponadto alternatywę dla wyborców PiS, którzy nie chcą wracać do prawackiej polityki „ciepłej wody w kranie” z lat 2007-2015. A wśród nich – wśród wyborców PiS – jest przecież wielu dawnych wyborców SLD, którzy w 2001 roku chcieli progresywnego, socjaldemokratycznego państwa. Zagłosowali więc wówczas na Sojusz „Lewicy Demokratycznej”, po czym zostali zdradzeni przez konserwatywnego neoliberała pod czerwoną przykrywką, dzisiejszego klakiera PO, Leszka Millera.

Oczywiście są też pewne wątpliwości, co do listy Lewica-PSL-Hołownia. Przede wszystkim – czy konserwatywni wyborcy będą w stania zagłosować na listę z Zandbergiem i czy lewicowi wyborcy będą w stanie zagłosować na listę z Hołownią.

Argument wydaje się trafny– ale tylko wtedy, gdy z naszej optyki wyborczej usuniemy perspektywę klasową. Głównym elementem budującym poparcie dla określonych środowisk w Polsce jest wciąż kwestia materialna.

Wbrew temu, co piszą neoliberalne media – ludzie w naszym kraju wciąż żyją z posiadanych pieniędzy, z „chleba”, a nie z konsumpcji dyskursów medialnych o dobrym bądź złym Kościele, czy też o dobrej lub złej aborcji. Ponad 80 proc. Polaków zarabia poniżej średniej krajowej i dlatego podstawą dla ich życia będzie przede wszystkim sytuacja materialna. Dlatego budowa dwóch bloków opozycyjnych jest najbardziej sensowna – blok antyPiS (czyli PO plus przystawki – tj. prawicowa, neoliberalna, antypracownicza wizja Polski sprzed 2015 roku) oraz blok antyPOPiS (Lewica, PSL, PL2050 – czyli progresywna wizja Polski).

I jeszcze na koniec – metoda d’Hondta nie promuje jednej dużej listy opozycyjnej. Uzyskanie przez blok poparcia w okolicach 20 proc. jest tu najbardziej premiowane. Ponadto wyborca lewicowy w większości przypadków nie będzie w stanie zagłosować na jedną listę Lewicy z PO, podobnie jak były wyborca PiS.

Dajmy więc sobie spokój z pomysłem „jednej listy” i zastanówmy się nad pomysłem dwóch bądź trzech list na opozycji (za opozycję nie uznaję to, rzecz jasna, faszystów z Konfederacji), bo za takimi są realne argumenty.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Śmieją się z Bodnara

Aha, no dobra. Podsumujmy: 12 lipca Romanowskiemu immunitet odbiera Sejm. Ów przyjmuje to …