Przegrupowania po stronie opozycyjnej, po dotkliwej porażce Koalicji Obywatelskiej, pokazują, że nikt już tam nie wierzy w zwycięstwo nad Zjednoczoną Prawicą. Oznacza to zarazem porażkę Schetyny jako lidera (który, jak to tłumaczyli przychylni mu komentatorzy, jest jaki jest, ale przynajmniej połączył środowiska) i prawdopodobnie trwały uwiąd środowisk Polski liberalnej, dziś zajmującej się głównie hejtowaniem ‘’chamów i prostaków, którzy sprzedali się za 500+’’.
Coś tam przy Schetynie się ostanie. Nastroje w Sojuszu Lewicy Demokratycznej wyrażają się uśmiechami Czarzastego, który jest bardzo zadowolony z pięciu mandatów niby dla swojej formacji, a realnie niekoniecznie, bo byli premierzy mają powiązania z partią głównie historyczne. W wyborach sejmowych trudniej mu jednak będzie uzyskać tyle dobrych miejsc na listach, ale chyba nie ma takich ambicji. Trwałe będą również inne przystawki: z Nowoczesnej, Teraz czy Inicjatywy Polskiej.
Skutecznie politycznie dozowane transfery społeczne, wykorzystanie aparatu państwa w kampanii wyborczej, bardzo dobra koniunktura gospodarcza i nieudolność programowo-wizyjna opozycji dają PiS-owi ogromną przewagę. Z chyboczącej się łajby Schetyny jako pierwsi uciekli PSL-owcy, tracący swój tradycyjny wiejski elektorat na rzecz prawicy. Według działaczy spod znaku czterolistnej koniczynki wynika to z przechyłu opozycji na (kulturowe) lewo – w kierunku zbytnich pobłażań dla kwestii aborcji, związków partnerskich i takich tam. Lud wiejski bowiem ogląda TVP, a tam ciągle pokazują koniczynę w kolorach tęczy, powiadają.
I bardzo naiwne wydają mi się przekonania części liberalnego komentariatu, który twierdzi, że jest to (z ich punktu widzenia) ruch dobry, bo opozycja musi odzyskać wyborców na wsi, żeby wygrać wybory. Bowiem nie o odzyskanie elektoratu dla Schetyny i spółki chodzi, lecz o powrót do koncepcji partii obrotowej, w razie czego przytulającej się do kulturowo bliższego PiS-u, który ma może wady, ale też więcej spółek skarbu państwa, co w przypadku działaczy PSL może być argumentem rozstrzygającym.
Od miesięcy lewicowo-liberalni publicyści twierdzą, że do pokonania PiS-u potrzebne są dwa bloki opozycyjne. Jeden miałby być konserwatywny, drugi postępowy. Różne byty się pod nie podstawia. Miłośnicy Biedronia, bo o tych publicystach mowa, twierdzili, że ten postępowy to będzie właśnie Wiosna, ale po kiepskim wyniku w ostatnich wyborach, miny im trochę zrzedły. Wyprzedzający ruch PSL-u zaś pokazał, że konserwatywnym blokiem będą ‘’chłopi’’, teraz już z Bogiem na ustach, być może z bezpartyjnymi samorządowcami i innymi miłośnikami fruktów czerpanych z władzy. W tym układzie niby-progresywni mieszczanie znajdą swoją reprezentację w bloku PO z przystawkami (SLD, Nowoczesna, Teraz itd.), do której będą musieli dołączyć biedroniści, bo inaczej mogą nie przekroczyć progu.
O ile więc rzeczywiście powstaną dwa bloki, to jeden z nich będzie potencjalnie propisowski. Nic dziwnego więc, że pojawiają się głosy o zdecentralizowaniu kraju, tak aby bogate i liberalne regiony rządziły się (i kasą) same. Poza wielkimi miastami bowiem liberałowie już nigdzie nie będą rządzić.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …