Ma powody do radości Recep Tayyip Erdoğan. Jest porozumienie turecko-unijne w sprawie uchodźców, napisane niemal w całości na warunkach Ankary. Turcja dostanie pieniądze i ruch bezwizowy w zamian za obietnice powstrzymywania migracji. Na deser turecki prezydent mógł jeszcze upokorzyć europejskich decydentów, wypominając im, jak fatalnie idzie rozwiązywanie problemu uchodźców ich krajom.
Deal jest bardzo prosty: kto nielegalnie wyląduje na greckich wyspach, a potem nie dostanie azylu, zostanie odesłany do Turcji. Każdy. Mężczyzna, kobieta, dziecko, niezależnie od kraju pochodzenia i powodów, dla których ryzykował życie, przeprawiając się przez Morze Śródziemne; to, w którym od początku roku zginęło już 2800 osób. Teoretycznie każdy będzie mógł liczyć na szansę złożenia wniosku azylowego i indywidualne rozpatrzenie swojej sprawy. Tyle, że porozumienie nie zostało zawarte po to, by sprawiedliwie oceniać, kto już zasłużył na pomoc, a kogo wojna i nędza dotknęły jeszcze za mało. Znacznie bardziej prawdopodobne jest masowe odsyłanie wszystkich, jak leci.
Turcja przyjmie każdego. To bezpieczny kraj, zapewniali przywódcy europejscy. Zresztą podczas rozmów z Donaldem Tuskiem i innymi przywódcami Europy jej premier Ahmet Davutoğlu najgłośniej ze wszystkich zarzekał się, że nie chodzi o jakiś tam biznes, ale o problem humanitarny, o pomoc najbardziej potrzebującym. Jemu jeszcze chciało się dbać o pozory. Zatroskanym o prawa człowieka Europejczykom już nie, z zakłopotaniem tylko przytakiwali, że faktycznie, sprawa jest wyjątkowa. I dlatego warto ją przeliczyć na wyjątkowe pieniądze: do końca 2018 r. 6 mld euro wprost do Ankary.
Do tej pory Turcja przyjęła oficjalnie prawie 2 mln ludzi, nieoficjalnie – ponad 2 mln 700 tys. 217 tys. żyje w państwowych obozach, czasem w warunkach przyzwoitych, czasem niekoniecznie. Do niczego zmusić jej nie można – nawet formalnie nie jest sygnatariuszem wszystkich konwencji dotyczących praw człowieka. Zdarzało jej się już wbrew prawu międzynarodowemu odsyłać do Syrii część uchodźców. Co gorsza, tym Syryjczykom, którzy na jej terytorium pozostają, daje tylko częściowo możliwość legalnej pracy, udając przy tym, że nie widzi, jak rozwija się czarny rynek, na którym są zwyczajnie wyzyskiwani. Nie tylko dorośli – dzieci również. Uchodźcy nie z Syrii mają w tym względzie jeszcze gorzej.
Co to jednak dla Europy! Niech giną albo wegetują, grunt, żeby do nas nie przyjechali. Gdyby premier Ahmet Davutoğlu za jakiś czas uznał, że uchodźców jest coraz więcej i 6 mld euro to za mało, Europa dołoży więcej. Czy sprawdzi, na co pieniądze poszły? Zwróci uwagę na raporty Amnesty International albo Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców? Jeszcze czego. Europejscy przywódcy mają zaufanie do tureckich władz. Zaufanie to jest tak wielkie, że oprócz dopłat Turcja dostanie jeszcze ruch bezwizowy dla swoich obywateli, udających się do państw strefy Schengen. I to już w czerwcu tego roku. Pewnie, Erdoğan chciał więcej. Najlepiej byłoby, gdyby Unia od razu stwierdziła, że przyjmuje Turcję w swoje szeregi, na specjalnych, wymuszonych sytuacją zasadach. Prezydent Turcji jest jednak realistą i wiedział, że wszystkiego naraz nie dostanie. Kwestia akcesji była zresztą jedyną, w której UE naprawdę starała się postawić pewne warunki. Z tym, że to też nie efekt dbałości o „wartości europejskie”, czy niechęci do pertraktowania z dyktatorem. Proceduralnie kolejny rozdział turecko-unijnych negocjacji nie może zostać sfinalizowany, dopóki trwa spór turecko-cypryjski o samozwańczy Cypr Północny, państwo Turków cypryjskich uznawane wyłącznie przez Ankarę, a w konsekwencji o dostęp cypryjskich pojazdów do portów i lotnisk w Turcji.
Nie jest natomiast żadnym problemem w kontekście akcesji Turcji do Europy łamanie praw człowieka przez Ankarę. Poniekąd logiczne: skoro Unia wyparła się własnych humanitarnych konwencji w sprawie uchodźców, dlaczego miałaby wstawiać się za zabijanymi przez tureckie wojsko Kurdami? Tym bardziej nie są warte uwagi tureckie gazety, na czele z jednym z najpoczytniejszych dzienników, „Zaman”, metodami sądowo-policyjnymi zamieniane w tuby poparcia dla rządzącej ekipy. Po co wspominać o obrońcach praw człowieka i prawnikach, lądujących w aresztach i skazywanych na kary pieniężne za obronę ludzi, którzy podpadli Erdoğanowi. Niech sobie Turcja dławi środki masowego przekazu i zabija Kurdów. W gruncie rzeczy może nawet wspierać organizacje terrorystyczne walczące w Syrii i kupować ropę wydobywaną przez Państwo Islamskie, nawet jeśli przez jedno i drugie konflikt na Bliskim Wschodzie nadal się ciągnie, a jego końca nie widać. Byle tylko nie przepuszczali uchodźców. Ankara już testuje, gdzie są granice tego coraz bardziej desperackiego sposobu myślenia europejskich elit. 21 marca prezydent Erdoğan wyraził niezadowolenie z powodu faktu, że w niektórych krajach Europy Kurdowie znajdują choćby częściowe zrozumienie. Partia Pracujących Kurdystanu powinna być traktowana na Zachodzie tak jak Al-Kaida i Państwo Islamskie, grzmiał, przemawiając w Stambule do tłumu zwolenników swojej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju. Oskarżał Europę o hipokryzję i nieszczerość. Tłum zwolenników był zachwycony.
Być może tym razem jego apel nie odniesie większego sukcesu. Kiedy Turcja oskarżała Kurdów o organizację kolejnych zamachów bombowych w Ankarze, nawet Stany Zjednoczone odnosiły się sceptycznie do tych rewelacji. Wystarczy jednak, by powstrzymywanie uchodźców nie szło tak gładko, jak Europa sobie życzy, a unijna perspektywa w sprawie Kurdów może się zmienić dokładnie tak, jak podyktuje Erdoğan. Może nawet Unia sypnie groszem na „walkę z terroryzmem we wschodniej Turcji”? Ponownie jest w tym pokrętna logika: można było dawać na „syryjskich demokratów”, to czemu nie na morderców Kurdów? Jedni i drudzy deklarują, że mają jak najlepsze intencje.
Porozumienie ma jeszcze jeden zapis, najbardziej chyba ze wszystkich tragiczno-groteskowy. Za każdego uchodźcę cofniętego przyjedzie jeden uchodźca zweryfikowany. Żaden uciekinier ekonomiczny, tylko stuprocentowy Syryjczyk, dotąd pozostający pod opieką państwa tureckiego. Dlaczego tylko Syryjczyk, a nie także Irakijczyk, który mógł uciec przed dokładnie tymi samym terrorystami? Czyżby wojna w Iraku, a także następujące po niej konflikty wewnętrzne były mniej niszczące, niż walki w Syrii? Dlaczego zaś Europa zamyka drzwi przed Afgańczykami, czy może to właśnie oni są „uchodźcami ekonomicznymi”, którzy ze swojego spokojnego kraju pędzą po europejski socjal? Jeśli pytania te zostawimy na marginesie, tragiczna groteska nie będzie bynajmniej mniejsza. Z układu wynika przecież wprost, że humanitarna Unia będzie gotowa przyjąć uchodźcę tylko wtedy, gdy inny uchodźca zaryzykuje życie, płynąc przez Morze Śródziemne, a w dodatku mu się to uda. Martwymi uchodźcami politycy handlować nie będą. W dodatku porozumienie ma na celu zablokować nielegalną migrację, a zatem doprowadzić do sytuacji, w której nie będzie kogo odsyłać do Turcji, a zatem nie będzie kogo przyjmować w zamian. I tyle w temacie troski o uchodźców.
Co z tymi, którzy pozornie na tej transakcji skorzystają? Syryjczyk, który dostanie bilet do Europy, dostanie też azyl w jednym z krajów UE. Fachowo to się nazywa „relokacja”. Termin ten znamy dobrze, bo według tego samego mechanizmu Europa miała zajmować się uchodźcami już od ubiegłego roku. Wypełniła ok. 10 proc. tego zobowiązania, przypomnieli delegaci Wysokiego Komisarza ds. Uchodźców. Jaka jest gwarancja, że tym razem pójdzie lepiej? Mniej więcej taka, jak ta, że Erdoğan za darowane euro zapewni każdemu uchodźcy przyzwoitą egzystencję. Nie trzeba bowiem ściągać Syryjczyków z Turcji, by móc przeprowadzić skuteczną „relokację”. Tysiące stoją przed zamkniętą granicą grecko-macedońską. Są tak zdesperowani, że ryzykują życiem po raz kolejny, próbując przepłynąć przez graniczną Suvą Rekę. Być może niedługo zdecydują się znowu ruszyć przez morze – przez Adriatyk do Włoch.
Nawet jednak wymiana „uchodźca za uchodźcę” ma swoje granice. Będzie trwała tylko do momentu, gdy liczba odsyłanych do Turcji osiągnie granicę 72 tys. Wtedy Ankara ma prawo zerwać porozumienie, negocjacje zaczną się od początku. Jakie będą tureckie warunki, już mniej więcej wiemy. Jaka będzie reakcja krótkowzrocznej Europy, właściwie też.
Co dalej z uchodźcami – to też jest już jasne. W krajach, z których pochodzą, trudno przeżyć, więc dalej będą uciekać – jeśli nie przez Morze Egejskie, to inną drogą. Można na przykład próbować z Libii do Hiszpanii i Włoch. A z Libią Unia w sprawie powstrzymywania migracji się nie dogada, bo nie ma z kim – kraj pogrążony jest w wojnie domowej, którą zachodnia interwencja tylko podsyciła, sporą częścią zawładnęły komórki Państwa islamskiego. To jak, kto wtedy pomoże? To też jest pytanie retoryczne.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Gdyby zachód pod przewodem jankesów nie napadł na Irak, Libię, Syrię nie byłoby tej rzeki uchodźców, nie byłoby terroru. Zachód posiał wiatr, więc niech teraz zbiera burzę. Za wszystkie te wydarzenia odpowiedzialność ponoszą terroryści z Waszyngtonu.
To niedobrze bo jak jawnie przychodzą do Europy to łatwo ich sprawdzić kto to jest. A teraz i tak w Turcji siedzieć nie będą, tylko przemyt ludzi rozkwitnie poza kontrolą służb. Tym samym łatwiej przenikną terroryści, kobiet będą z dwadzieścia razy zgwałcone, a dzieci sprzedane na jakąś wojenkę w Afryce. Też poziom humanitarny tych ludzi ominie, bo nie będą jawni. Jak już dotrą to znowu legalnie trudno będzie im zaistnieć, więc zepchnie ich się do bandytowania. Unia już nie raz nie dwa świetnie sobie radziła z migracjami i to zapewniało bogactwo, gdyż obcy zawsze wzbogacają swoim nowym spojrzeniem i zdolnościami, jak nie kulinarnymi to kulturowymi. Niestety widzimy że wygrywa opcja Putina, który sponsoruje narodowców aby zadymy robić. Rozwiązaniem jest delegalizować prawicowych terrorystów, ostro karać, skorumpowanych odsyłać do Putina. I w tym momencie uchodźcy byliby bezpieczni i zniknełyby konflikty, które tak naprawdę napędza terror prawicowy sponsorowany przez Putina.
Porozumienie z Turcją to błąd który szybko się zemści ale postawa autorki według której każdy kto przybędzie do Europy z kraju objętego konfliktem zbrojnym zasługuje na status „uchodźcy” to dopiero naiwność przez duże „N” Udowodniły to miliony wędrujące przez pól świata tylko po to aby szukać „schronienia” w Niemczech lub innych bogatych krajach Europejskich. To nie jest marsz do bezpiecznego miejsca to marsz do ziemi obiecanej w której dają pieniądze, mieszkanie za nic a kobiety same pchają się do łóżka. W tym wszystkim nawet przez jedną chwilę nikt nie zająkną się o długoterminowym planie ustabilizowania sytuacji w tamtym regionie, planach odbudowy i pomocy humanitarnej. Jak wyglądałaby dziś tamta część świata gdyby Irak, Libia i Syria nie doczekały się „demokracji” w wydaniu manipulującego cenami ropy wielkiego brata?