Gdy przyjrzeć się bliżej temu, jak przebiegały rozmowy pokojowe między Ukrainą a Rosją, można zyskać całkiem inny obraz całej wojny. I nie jest to obraz budujący dla państw zachodnich.

Prawdziwy geopolityczny paradoks polega na tym, że NATO rozwiązuje problemy, które samo tworzy.

                                                                                                                                                                Richard Sakwa

Zachodnie media głównego nurtu – a więc ryczałtem i polskie – przechodzą w sprawie Ukrainy kolejną retoryczną turbulencję. Po miesiącach triumfalizmu i samozachwytu, przyszedł czas gorzkich rozliczeń i oswajania siebie oraz odbiorców przynajmniej z częścią realnych konsekwencji wojny. Ponieważ nie można pewnych rzeczy powiedzieć wprost, by nie zachwiać nadmiernie ideologicznymi założeniami tych ośrodków opinii, uciekają się one do tworzenia sprzecznych komunikatów i dezinformacji. Przyznają na przykład, że ukraińska kontrofensywa – zapowiadana, niemal reklamowana w mediach głównego nurtu niczym klip z Napoleona – nie przyniosła żadnych efektów a wojska ukraińskie zamiast atakować, bronią się przed coraz bardziej zuchwałymi atakami Rosjan. Oznacza to kolosalne straty w ludziach, zniszczenie sprzętu wojskowego oraz widmo ekonomicznej zapaści kraju. Kto wie, może koniec samej jego państwowości. W mediach daje się więc wyczuć atmosferę schyłkową i pesymistyczną. Wypowiedzi polityków europejskich i amerykańskich świadczą coraz mocniej o panice, która zagościła w tych tęgich strategicznych umysłach, jeszcze przed chwilą pewnych słuszności obranej przez siebie drogi.

Realizm w krainie czarów

Ponieważ jednak całkowite odwrócenie komunikatów o wojnie, do których publiczność zdążyła się już przyzwyczaić, nie jest opłacalne, przekaz dnia z festiwalu najskrytszych ideologicznych fantazji zmienił się w przyspieszony kurs Realpolitik. Również polski komentariat w sprawie wojny w Ukrainie powoli wychodzi z „krainy czarów”, stąd w obiegu jest coraz więcej „realistycznych” opinii, wniosków czy argumentów. Jednym z dowodów tej transformacji jest książka Zbigniewa Parafianowicza Polska na wojnie, w której można przeczytać coś na kształt historii mówionej stosunków polsko-ukraińskich w ostatnich dwóch latach. Autor demaskuje w niej miałkość intelektualną polskiej klasy politycznej oraz instytucjonalną zapaść naszego kraju. Niestety, jego własny komentarz niewiele odbiega od tego, co wydaje się krytykować, ponieważ porusza się w tych samych ogólnych ramach poznawczych, co polscy politycy.

Nadwiślańskie Realpolitik ujawnia tym samym kwintesencję zachodniej ideologii z pewną lokalną domieszką: jest to realizm bez kontaktu z realnością. To twarde stawianie sprawy i asertywność, ale prezentowana na tle dość czarodziejskiej wizji świata. Ale i tak trzeba docenić to, co mamy, bo w porównaniu ze zbiorową prowojenną paranoją ostatniego półtora roku jest to i tak dowód względnego przytomnienia. Kłopotów nie brakuje, tym bardziej, że każdy kto w miarę przytomnie przygląda się polityce zagranicznej Polski szybko zda sobie sprawę, że jesteśmy jedynie podwykonawcą decyzji zapadających daleko od naszej ukochanej ziemi. I większość naszych polityków nie tylko się tym nie przejmuje, ale wręcz uważa to za swoje historyczne osiągnięcie. W związku z tym zamiast śledzić dyskusje, które nie wniosą niczego poza tutejszym kolorytem lepiej przyglądać się tym prowadzonym w ośrodkach decyzyjnych albo w ich pobliżu.

Zajrzyjmy więc do Guardiana, postępowego biuletynu rządzącej nami międzynarodowej oligarchii, który większość polskich inteligentów czyta dumnie i z zaufaniem porównywalnym chyba tylko z tym, jakim czarownik obdarza swoją szklaną kulę. Emma Ashford pisze w nim 8 grudnia, że to, czego najbardziej potrzebuje administracja USA, to zmiany narracji. Nie zmiany polityki, która doprowadziła do kolejnej katastrofy wywołanej neokonserwatywnym oszołomstwem, ale opowieści, która będzie w stanie podtrzymać w nas, czytelnikach, przekonanie, że to oszołomstwo jest tak naprawdę rozumnością. Dowodzi to po raz kolejny, że administracja amerykańska i europejskie rządy satelickie wierzą święcie, że jak się coś powie, staje się to automatycznie rzeczywistością. Stąd takie przywiązanie do opowieści: dopóki będziemy mieli silną narrację, sami będziemy silni.

Chociaż akurat narrację, jak się okazuje, trzeba dziś trochę zmiękczyć. Już nie dzielimy Rosji na małe kraje (nazywając to dekolonizacją, żeby rodzimi „postępowcy” mogli się tym bez trudu ekscytować), ale też nie szukamy broń Boże pokoju. To, jak wiadomo, byłaby zdrada europejskich wartości. „Przez znaczną część zeszłego roku Biały Dom przekonywał, że amerykańskie wsparcie powinno koncentrować się na pomocy Ukrainie w odzyskiwaniu terytorium. To jednak ogranicza amerykańskich polityków i czyni z porażki Ukrainy w odzyskiwaniu terytorium niemal automatycznie zwycięstwo Rosji. W zamian za to Biały Dom powinien stworzyć nową narrację: że jest to wojna obronna Ukrainy i strategiczna porażka Rosji”[1] – pisze Ashford.

Dwa intyeresujące wnioski można wyciągnąć z tego argumentu. Po pierwsze, to ciekawe w jakim miejscu znalazło się dziennikarstwo. Zamiast informować swoich odbiorców o tym, jak wygląda rzeczywistość oraz patrzeć na ręce rządzącym nami politykom, publicyści zajęli się doradzaniem tym ostatnim, w jaki sposób najskuteczniej manipulować percepcją społeczeństw, żeby ochronić swoje ideologiczne cele i związane z nimi interesy. Po drugie, zwróćmy uwagę jak rozumie się tutaj pragmatyzm. Nie chodzi o osiągnięcie realistycznych celów, ale zarządzanie emocjami tak, żeby urojone cele i wymyślone problemy wciąż można było „sprzedawać” jako rzeczywistość. W ten sposób nie tylko wojna jest pokojem (to już przerabiamy od 2022 roku), ale również porażka jest zwycięstwem. Czy nie brzmi to wspaniale? Przy okazji autorka płynnie wplata w te pragmatyczne porady wątek wyborów prezydenckich w USA, podpowiadając Bidenowi, jak skutecznie utrzymać poparcie poprzez zamazywanie faktycznego obrazu wojny w Ukrainie. Wiadomo przecież, że egzystencja wschodnioeuropejskiego kraju jest ważna tylko o tyle, o ile pozwoli komuś w Waszyngtonie obronić stołek, z którego i tak notorycznie spada.

Najciekawsza jest jednak konkluzja, do jakiej dochodzi Ashford. Okazuje się bowiem, że wszystkie te pijarowe wygibasy mają doprowadzić do tego, żeby w kolejnej kadencji, w 2024 roku, Biden miał „silniejszą pozycję w negocjacjach o zawieszeniu broni”[2]. A więc musimy dalej toczyć wojnę, żeby za rok skończyła ją właściwa osoba i uzyskała z tego powodu polityczne profity. Czemu więc nie skończyć jej od razu? Teraz byłoby po prostu za wcześnie. Nie wiem jakim cudem za rok Ukraina miałaby mieć silniejszą pozycję negocjacyjną niż dziś, biorąc pod uwagę jak bardzo jej pozycja (wraz z pozycją krajów zachodnich) osłabła przez ostatni rok. I po co opóźniać coś, co można (jeśli faktycznie można) osiągnąć już teraz? Oczywiście, nietrudno znaleźć wytłumaczenie. Przez rok korporacje zbrojeniowe, stanowiące jedno z ważniejszych źródeł pieniędzy na kampanie wyborcze, dostaną w prezencie jeszcze wiele pakietów „pomocowych”, zarobią ogromne pieniądze z kontraktów na broń a dzięki temu hojnie wynagrodzą swoich podopiecznych w wyborczym wyścigu.

Jeszcze jedna rzecz rzuca się tutaj w oczy. Oto na łamach prasy korporacyjnej można mówić otwarcie o czymś, co od dwóch lat te same media traktowały jako putinowską propagandę i moralną zdradę ze strony wszelkich krytyków NATO i amerykańskiej administracji. Czyli o rozmowach z Rosjanami o pokoju. Gazety z mainstreamu niczego nie podkreślały z taką zapalczywością jak tego, że jakiekolwiek negocjacje z Putinem to nie tylko naiwność, polityczna głupota, ale wręcz dowód kolaboracji. Jak można w ogóle o tym myśleć, skoro nawet słuchanie Czajkowskiego jest dowodem na podejrzaną rusofilię?

Wygląda więc na to, że przed Ukrainą majaczy już scenariusz, który przerabia w końcu każdy wykorzystywany przez USA proxy – wizja porzucenia i zniszczenia. Na łamach The American Conservative pisał o tym niedawno celnie Peter van Buren: „Tak jak w Iraku i Afganistanie, nie mówiąc o wcześniejszym przykładzie Wietnamu, osiągnie się na koniec to, co można było uzyskać niemalże na każdym etapie, gdy tylko wyczerpał się początkowy optymizm. To smutne, że tak wiele osób musiało umrzeć w 2023 roku, żeby doszło do tego scenariusza”[3].

Negocjacje, których nie było

Tymczasem akurat w przypadku tej wojny porozumienie było możliwe od samego jej początku, o jej prapoczątkach nie wspominając. Potwierdza to opublikowany 10 listopada obszerny artykuł o przebiegu rozmów pokojowych na wiosnę 2022 roku autorstwa Hajo Funke i Haralda Kujata, odpowiednio – emerytowanego profesora nauk politycznych w Niemczech i emerytowanego generała Bundeswehry i oficera NATO. W swoim raporcie dowodzą oni, że negocjacje pokojowe między Ukrainą i Rosją rozpoczęły się właściwie zaraz po inwazji 24 lutego 2022 roku i że zaskakująco łatwo zmierzały do pozytywnego finału. „Nie znamy żadnego innego konfliktu militarnego, w którym walczące strony uzgodniłyby warunki pokojowe tak szybko”[4] – piszą autorzy. Ujawniają też treść dziesięciopunktowego komunikatu z 29 marca 2022, w którym owe warunki zostały sformułowane. Znajduje się wśród nich deklaracja neutralności Ukrainy połączona z gwarancjami bezpieczeństwa udzielonymi przez kraje takie jak m.in. Rosja, Wielka Brytania, Chiny, USA czy Turcja. Rosja i Ukraina miały też rozstrzygnąć spory terytorialne w Donbasie czy na Krymie w ramach osobnych negocjacji już po zawieszeniu broni i z dokładnym planem ich przeprowadzenia. Oznaczało to wycofanie się wojsk rosyjskich na pozycje sprzed 24 lutego 2022. Co więcej, w ramach rozmów, w których istotną rolę pośredniczącą pełnił na pewnym etapie ówczesny premier Izraela Nastali Bennet, Rosja zgodziła się zrezygnować z jednego z oficjalnych priorytetów „specjalnej operacji wojskowej” jakim była demilitaryzacja Ukrainy. Oznaczałoby to właściwie zawrócenie działań wojennych do punktu początkowego, włącznie z podziałem terytorium.

Niestety, jak piszą Funke i Kujat, „kraje zachodnie chciały kontynuować wojnę w nadziei na złamanie Rosji” i negocjacje zostały zerwane pomimo wcześniejszego porozumienia. Amerykanie i Brytyjczycy postanowili po prostu – jak pisze z kolei Ted Snider rekonstruując ten sam proces – „dalej atakować Putina” [keep striking Putin][5]. Wysłali zresztą do Kijowa Borisa Johnsona, żeby wyjaśnił Zełeńskiemu, że teraz nie czas na zgodę z Rosjanami i że wesprą Ukrainę militarnie na tyle, że będzie mogła odnieść w tej konfrontacji pełne zwycięstwo. Jak stwierdził minister spraw zagranicznych Turcji, a więc gospodarza trzeciej rundy negocjacji (pierwsza odbyła się jak wiemy na Białorusi), „w niektórych kwestiach osiągnięto postęp i zmierzano do postanowień końcowych a następnie widzimy nagłe przyspieszenie działań wojennych… Ktoś stara się uniemożliwić zakończenie tej wojny. USA uznaje, że trwanie tej wojny leży w ich interesie. (…) Putin i Zełeński byli gotowi złożyć podpisy, ale ktoś nie chciał, żeby tak się stało”[6].

Motywem działań Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii było bez wątpienia obalenie Putina, obsesja tak głęboko i irracjonalnie zakorzeniona w umysłach neokonserwatystów, że byli w stanie entuzjazmować się nawet rebelią Prigożina byle tylko obalić obecny rząd Rosji. Poświęcenie Ukrainy na tym ołtarzu nie wydaje im się najwyraźniej wygórowaną ceną a Zełeński zgodził się na takie postawienie sprawy albo nie miał innego wyjścia. Zastanawiająca jest nieobecność tych informacji w medialnym obiegu na Zachodzie. Tak jakby przebieg negocjacji nie miał absolutnie kluczowego znaczenia zarówno dla przyszłości tego konfliktu, jak i dla wyjaśnienia jego przyczyn. A tymczasem prezentowana powyżej wersja wydarzeń znajduje potwierdzenie również w niedawnym wywiadzie udzielonym przez Dawida Arakhamię[7], przewodniczącego partii Sługa Narodu. Wcześniej dokładnie to samo o przebiegu negocjacji mówiła Fiona Hill[8], Naftali Bennet[9] czy niedawno Gerhard Schröder[10]. Znów, nietrudno zrozumieć skąd nieobecność tego wątku. Obciąża on bowiem przywódców zachodnich państw współodpowiedzialnością za hekatombę, jaka miała miejsce na polach bitewnych. Poza tym, skoro nie można rozmawiać z Ruskimi, to fakt, że kiedyś z nimi rozmawiano też trzeba trzymać z dala od reflektorów.

Nieobecność tego tematu w polskich mediach potwierdza fakt, że jako społeczeństwo jesteśmy traktowani przez naszych polityków mniej więcej tak, jak Ukraina przez międzynarodową klasę polityczną. Przydzielono nam rolę narzędzia, które w odpowiednim momencie ma poczuć określone emocjonalne wzburzenie, które przyda się, gdy naczelnik świata przyjedzie z wizytą i będą potrzebni statyści do machania mu flagą na powitanie. Poza tym nie należy się specjalnie interesować przebiegiem wojny, realnymi zagrożeniami, konsekwencjami decyzji owego naczelnika dla żyjących tutaj ludzi. Dokładnie tak jest z Ukrainą. Wszystkie media wciąż mają jej barwy w swych logotypach, ale nie oznacza to bynajmniej, żeby jakoś przesadnie dochodziły jaka jest realna liczba ofiar po obu stronach konfliktu albo naciskały, żeby skończyć bezsensowną rzeź na froncie. Tutaj Ukraińcy są już mniej ważni, bo ich cierpienie mogłoby przecież zakłócić przedwyborczą narrację w USA albo inne cele, którym służy przedłużanie wojny. Do poradzenia sobie rozziewem między ideologicznymi założeniami a rzeczywistością ma służyć paradoksalnie i wbrew swojej nazwie właśnie Realpolitik.

Oczywiście, że chodzi o NATO

Gdy śledzi się przebieg negocjacji pokojowych, można wysnuć wniosek – który wyciąga Michael Schulenberg komentując raport Funke i Kujata – że Rosja i Ukraina mogły się tak szybko dogadywać, ponieważ doskonale wiedziały na czym polega istota ich sporu. „Wbrew zachodnim interpretacjom, Rosja i Ukraina zgodziły się wtedy, że to plan rozszerzenia NATO był powodem wojny. To dlatego skupiły się w negocjacjach na neutralności Ukrainy i deklaracji, że nie przystąpi do paktu. W zamian za to Ukraina miała zachować swoją terytorialną integralność z wyjątkiem Krymu”[11]. Gdy spojrzeć trochę szerzej na genezę tego konfliktu, podobnie jak jego przebieg, dla każdego kto nie uległ jeszcze neokonserwatywnemu szaleństwu stanie się jasne, że wojna ta bierze się ze sporu o rozszerzenie NATO. Od 2008 roku Rosjanie do znudzenia powtarzali, że nie zgadzają się na przyłączenie do sojuszu Ukrainy i Gruzji a wszystkie ich działania i wypowiedzi od tamtej pory zdają się to potwierdzać. Co w związku z tym postanowili zrobić zachodni politycy pod przewodnictwem USA? A jakże, rozszerzyć NATO! A następnie, gdy doszło do najbardziej przewidywalnego skutku tej decyzji, czyli do wojny, wmówili nam wszystkim, że chodzi o coś innego.

W niedawnym wystąpieniu przed komisją Parlamentu Europejskiego nawet Jens Stoltenberg przyznał, że to właśnie ekspansja NATO była przyczyną wojny[12]. Matt Orfalea stworzył dla Racket News ciekawy klip pokazujący jak wypowiedź ta kontrastuje z chórem dziennikarzy, ekspertów, polityków i komentatorów, którzy niczym automaty powtarzają te samą wyuczoną frazę: „It is not about NATO”[13]. Nie chodzi o NATO. Nie, nie – chodzi o ZSRR, rosyjski imperializm, szaleństwo Putina, nowotwór Putina, Covid Putina, podbój Europy i wojskowe parady w podbitym przez Rosję Paryżu. Wszystko tylko nie to, o czym dziwnym trafem dwie delegacje do rokowań pokojowych natychmiast zdecydowały się rozmawiać i o czym jedna ze stron mówiła od piętnastu lat jak zepsuta maszyna.

Oczywiście, nikt kto nie siedzi w głowie rosyjskich strategów nie jest w stanie autorytatywnie stwierdzić, że jest to jedyny i wyłączny powód stojący za decyzją o rozpoczęciu inwazji w 2022 roku. Jeśli ze strony Putina był to blef, to w krajach zachodnich zrobiono wszystko co się da, żeby go nie zdemaskować. Może naszymi politykami kierował po prostu strach przed załamaniem narracji, która tak wielu z nich wyniosła do stanowisk, które wciąż zajmują?

Opinia publiczna na Zachodzie i w Polsce jest tak wyćwiczona w konsumowaniu propagandy, że uwierzy niestety w najbardziej nieprawdopodobne scenariusze zamiast dostrzec coś oczywistego i dobrze udokumentowanego. Byle tylko można było skanalizować negatywne emocje wobec Putina, Rosjan czy rosyjskiego systemu politycznego. Próba zatarcia podstawowego problemu odcina nas jednak od jakiejkolwiek szansy na racjonalne i trwałe rozwiązanie tego konfliktu, dlatego jeśli komukolwiek zależy na pokoju, powinien postarać się odzyskać elementarną orientację w realiach zamiast zajmować się ćwiczeniem konformistycznego manifestowania cnoty w „popieraniu” dalszej rzezi w Ukrainie. Nie wiem jaka moralna zasługa tkwi w podtrzymywaniu fałszywej narracji przynoszącej w dodatku tak opłakane – a przy tym tak spodziewane – skutki.

Właśnie. Wszystko to nie tylko dało się przewidzieć, ale wręcz przewidziano. I to dawno. Cała plejada dyplomatów i analityków, dziennikarzy i ekspertów – tych, których nigdy nie zaprosi się już do CNN, MSNBC czy Guardiana – dobrze wiedziała, co może przynieść nieodpowiedzialna polityka permanentnego rozszerzania NATO. Interpretacja, która w ostatnich dwóch latach przedstawiana jest niemal bez wyjątku jako putinowska propaganda jest w istocie starsza niż rządy Putina w Rosji i sięga co najmniej połowy lat 90. Jak pisał pod ich koniec Peter Gowan „oczywiste jest, że wprowadzenie Ukrainy do NATO przyniosłoby wybuchową konfrontację z Moskwą”[14]. Już wtedy zresztą pomysły tego rodzaju wpisywano w ramę norm-based collective security, czegoś, co do złudzenia przypomina powtarzane dziś jak mantra choćby przez Anthony’ego Blinkena rules-based order. I tak jak to ostatnie stanowi osobliwy zastępnik prawa międzynarodowego, pozwalający administracji USA wciąż nagminnie łamać jego wytyczne zachowując zarazem moralizującą retorykę i poczucie wyższości, tak też norm-based collective security miało służyć tłumieniu realistycznych dyskusji o bezpieczeństwie.

Gowan wskazywał, że „przez ‚zbiorowe’ rozumie się tutaj arytmetykę – zbiór państw (pod wodzą USA); przez ‚oparte na normach’ rozumie się, że USA podejmą decyzje w oparciu o prawa człowieka i wartości demokratyczne czy liberalne, ale nie będą zmuszone instytucjonalnie do przestrzegania tych norm”[15]. Przedstawia on także jak będzie wyglądał porządek NATO w Europie, nazwany przez niego „transatlantyckim podziałem pracy” – „wojsko będzie Europejskie a decyzje będą Amerykańskie”[16]. Wygląda to jak przepowiednia działań w Ukrainie dwadzieścia lat później. Wielu polityków za oceanem – jak Lindsey Graham czy Mitt Romney[17] – w ten sposób przekonywało, że finansowanie działań w Ukrainie to świetny interes: zagrażamy Rosji realizując nasze strategiczne cele, ale amerykańscy żołnierze nie muszą za to oddawać życia. W domyśle: mamy od tego Ukraińców.

Polityka rozszerzenia NATO była krytykowana m.in. przez architekta zimnowojennej strategii odstraszania, George’a Kennana. Już w lutym 1997 roku pisał on, że „rozszerzenie NATO byłoby najbardziej fatalnym w skutkach błędem amerykańskiej polityki w epoce po zimnej wojnie”[18]. Wydaje się też, że przewidział – o co nietrudno – nie tylko skutki tej decyzji dla Europy, ale także jej wpływ na ewolucję nastrojów w samej Rosji. „Taka decyzja może wzmóc nacjonalistyczne, antyzachodnie i militarystyczne tendencje w rosyjskiej opinii publicznej; mieć negatywny skutek na rozwój rosyjskiej demokracji; odtworzyć atmosferę zimnowojennych relacji Wchodu z Zachodem i skierować politykę zagraniczną Rosji w stronę bardzo nam nieprzychylną”[19]. Jako najbardziej niebezpieczny możliwy skutek ekspansji NATO Kennan uznał to, że Rosja może nie ratyfikować programu Start II, ograniczającego nuklearny wyścig zbrojeń. Na początku tego roku Putin ogłosił, że Rosjanie wycofują się z rozmów o ratyfikacji tego programu[20].

Kennan wydawał się jednak przewidywać coś jeszcze – to w jaki sposób opłakane skutki tej „tragicznej pomyłki” będą opowiadane zachodnim społeczeństwom w ramach przekazu propagandowego. 2 maja 1998 roku, zaraz po ratyfikacji rozszerzenia NATO przez amerykański senat stwierdził on: „Oczywiście, że doprowadzi to do negatywnej reakcji ze strony Rosji a następnie zwolennicy ekspansji powiedzą, że przecież zawsze nam powtarzali jacy są Rosjanie”[21]. Dokładnie tak działa dzisiaj opinia publiczna w krajach NATO, dla której sama idea, że decyzje sojuszu mogą mieć jakieś realne konsekwencje a jego liderzy powinni ponosić za nie jakąś odpowiedzialność wydaje się wręcz niepojęta.

Również jeden z najważniejszych amerykańskich historyków zimnej wojny, John Lewis Gaddis, uważał, że rozszerzenie NATO „łamie wszystkie podstawowe strategiczne zasady”[22], jakimi powinny się kierować rozsądne państwa. Z tego też względu pomysł ten, w momencie swojego narodzenia wywołał niemal powszechny sceptycyzm wśród historyków. „Trudno mi sobie przypomnieć jakikolwiek moment z czasów, gdy param się historią, w którym ogłoszenie jakiejś decyzji politycznej miałoby mniejsze poparcie”[23] – pisał. Także Robert Gates, były sekretarz obrony USA, w swych wydanych w 2015 roku wspomnieniach napisał, że próba włączenia do NATO Ukrainy i Gruzji stanowiła „prawdziwie monumentalną prowokację” wobec Rosji. Uznawał nawet, że decyzja ta „podważa sens istnienia sojuszu i lekkomyślnie ignoruje to, co Rosjanie uznają za swoje kluczowe narodowe interesy”[24]. W podobnym duchu wypowiadali się ludzie o tak różnych kompetencjach i ideologicznych profilach jak Jack Matlock, Wiliam Perry, John Maersheimer, Noam Chomsky, Roderic Lyne, Thomas Friedman czy Patrick J. Buchanan.

Obecny dyrektor CIA, William Burns, gdy jeszcze był ambasadorem USA w Moskwie, stworzył słynną depeszę, w której przekonuje, że rosyjskie „nie” w kwestii rozszerzenia NATO na Ukrainę i Gruzję nie jest czczą retoryką, ale idzie za nim autentyczna gotowość nawet do siłowego przypilnowania swojego interesu. Co więcej, nie jest to – jak pisze Burns – kwestia poglądów samego Putina, ale szeroki konsensus rosyjskiej klasy politycznej obejmujący różne nurty i ugrupowania[25]. Nie można powiedzieć, żeby zachodni politycy nie mogli zdawać sobie sprawy ze stawki swoich decyzji. Otwartym pozostaje więc pytanie czemu postanowili wszystkie te ostrzeżenia konsekwentnie ignorować. Jedną z możliwości jest to, że sami uwierzyli w swój propagandowy przekaz, zgodnie z którym nie ma w ogóle czegoś takiego jak uzasadnione obawy czy realne interesy krajów innych niż „nasze”. Zaś najmniejsze ustępstwo wobec jakichkolwiek żądań adwersarzy jest równoznaczne z kapitulacją. To jeszcze jeden dowód na to, że podglebiem rules-based collective security raczej nie jest sztuka dyplomacji.

Sprzeciw wobec rozszerzania NATO na Wschód doprowadził też w USA do powstania listu pięćdziesięciu ekspertów od spraw międzynarodowych, w tym byłych senatorów, oficerów i dyplomatów zaadresowanego Billa Clintona i zwracającego uwagę na nieodpowiedzialność projektu rozszerzania NATO i prowokacyjny charakter tego ruchu. Był wówczas rok 1997, dwa lata zanim Putin doszedł w Rosji do władzy. Ciekawsze niż sam sprzeciw są jednak być może alternatywne rozwiązania proponowane przez sygnatariuszy. Pakiet ten zawiera otwartość ekonomiczna na wymianą między UE a wschodnią Europą, rozwijanie rozszerzonego programu Partnerstwo dla Pokoju, wspieranie współpracy między NATO i Rosją, kontynuację programów redukcji i kontroli uzbrojenia, które będzie prowadziło do obniżenia napięć w regionie[26]. Dwa lata później mieliśmy nielegalne bombardowania Jugosławii przez NATO.

Samospełniające się przepowiednie

Tuż przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji na Ukrainę, 1 lutego 2022, Jeffrey Sachs, jeden z najbardziej konsekwentnych krytyków aktualnej polityki międzynarodowej USA, napisał: „Prawdziwi przyjaciele Ukrainy i pokoju na świecie, powinni wzywać do kompromisu między USA i NATO a Rosją – takiego, który uwzględni interes bezpieczeństwa Rosji a zarazem w pełni poprze suwerenność Ukrainy”[27]. Po 24 lutego uruchomiono wielką machinę propagandową, żeby wszystkim się wydawało, że te dwie rzeczy są absolutnie nie do pogodzenia. I na tej nieusuwalnej sprzeczności zbudowano cały consensus zachodnich państw wobec wojny. Tymczasem informacje o przebiegu rozmów pokojowych przeczą temu zdecydowanie. I to Sachs z Kennanem – a nie twardogłowi zwolennicy szturmu na Moskwę – mogą rzucić dziś: „a nie mówiliśmy?”.

Może się okazać, że po dwóch latach niszczenia Ukrainy będzie trzeba się i tak jakoś ułożyć z Rosjanami, zwłaszcza w momencie, gdy Stany Zjednoczone mają ważniejsze sprawy na głowie i kolejne wojny do wywołania. Europa zostaje sama z rozbitą Ukrainą, a Ukraina z agresją Rosji, która po fiasku wcześniejszych rokowań nie ma już ochoty na kolejne. Czy wrócimy do tego samego dokumentu, którego odrzuceniem chwalił się niedawno Stoltenberg?[28] Być może tak jak Ukraina, tak też i Europa będzie musiała zaakceptować o wiele gorsze warunki niż te, które były na stole jeszcze w 2021 i 2022 roku. A ekonomiczne oraz militarne osłabienie Starego Kontynentu jest tak wyraźne, podobnie jak jego polityczne pęknięcie, że chyba nikt poważny nie wyobraża sobie Portugalczyków czy Greków ochoczo umierających za państwa bałtyckie czy Polskę. To wszystko fajnie wygląda na papierze i rozgrzewa przemowy Bidena czy Kamali Harris, ale od kiedy to Amerykanom można wierzyć na słowo? Popatrzcie na Ukrainę!

Co zyskaliśmy, my Polacy, Ukraińcy, Europejczycy na tej wojnie? Czy naprawdę czujemy się dziś bezpieczniej niż dwa lata temu? Czy naprawdę warto było poświęcić przyszłość państwowości ukraińskiej i ekonomii europejskiej po to, żeby wprowadzić Finlandię do NATO? Czy uczynienie ze Starego Kontynentu tykającej bomby (z atomową opcją włącznie) to cena warta zapłacenia za zyski przemysłu zbrojeniowego, Blackrocka i Monsanto? Zadaję te pytania, bo trudno nie mieć wrażenia, że jest to jeden z najbardziej przewidywalnych i najłatwiejszych do uniknięcia konfliktów, jakie znamy z historii. Nie zrobiono nic, żeby to powstrzymać, a kiedy w trakcie trwającej już wojny pojawiła się taka szansa, zrobiono wszystko, żeby powstrzymać… pokój. Coraz głośniej mówią o tym sami Ukraińcy, ustami choćby byłego doradcy Żeleńskiego, Ołeksija Arestowycza[29].

Podstawowe pytanie, na jakie powinniśmy sobie dziś odpowiedzieć w Polsce jest przerażająco proste: czy chcemy wojny z Rosją, czy nie? Jeśli chcemy, to trzeba sobie wyświetlić wszystko, co wydarzyło się w Ukrainie przez ostatnie 2 lata i pomnożyć kilka razy a następnie powiedzieć jasno mieszkańcom kraju, na co obieramy kurs. A jeśli nie chcemy wojny z Rosją, to nie możemy robić wszystkiego co się da, żeby udowodnić swoją wobec niej wrogość. Nie oznacza to jakiejś kapitulacji, nowego Układu Warszawskiego czy innych takich bajek, ale elementarną przytomność i odpowiedzialność. Nie można 13 lat powtarzać bez cienia dowodu, że Putin jest odpowiedzialny za zabicie polskiego prezydenta i oczekiwać, że nie wywoła to reperkusji. Zwłaszcza jeśli uważamy, że za wschodnią granicą rządzą ludzie, którzy i tak są nam niechętni. Po drugie, należy sobie uświadomić – znów posiłkując się przykładem Ukrainy – że gdy zajdzie taka potrzeba zostaniemy poświęceni przez naszych sojuszników na geopolitycznym ołtarzu z tą samą łatwością, z jaką doświadczyli tego nasi wschodni sąsiedzi. Nie wiem, jak można mieć w tej kwestii jeszcze jakieś iluzje.

Można nienawidzić Putina i Rosji ile się chce (sam bynajmniej nie należę do fanów), ale trzeba wreszcie w polityce międzynarodowej trochę dorosnąć. Decyzje o tej randze nie powinny ograniczać się do ekspresji własnych emocji, ocen moralnych czy krytycznych opinii o systemie politycznym innych krajów. Klasa polityczna działa u nas natomiast na zasadzie kompletnej paranoi. Gdy Rosjanie chcą nam sprzedawać gaz, to dlatego, żeby nas od siebie uzależnić. Gdy nie chcą – to dlatego, żeby nas zagłodzić. Tego rodzaju mentalność nie pozwala mierzyć się z autentycznymi wyzwaniami, ponieważ trzyma polityków w kleszczach całkowitego odrealnienia. Potwierdzają to anegdoty opowiadane w książce Zbigniewa Parafianowicza. Wynika z nich, że Polacy radykalizują swój kurs wobec Rosji, po to, żeby udowodnić kolegom z Ukrainy, że „nie pękają”. Fajnie przypomnieć sobie dzieciństwo na podwórku, ale konsekwencje akurat tych zabaw już są – a mogą być jeszcze bardziej – katastrofalne.

W europejskiej opinii publicznej powraca teraz – równolegle do Realpolitik – scenariusz przekonujący, że Rosja zamierza po Ukrainie zaatakować kraje NATO. To ciekawa perspektywa zważywszy na fakt, że Ukrainę zaatakowała ona właśnie dlatego, że jeszcze do NATO nie przystąpiła. Już choćby to sugeruje, że Rosji nie zależy na konflikcie z całym paktem. Obrońcy tej tezy mówią w takich wypadkach: „dwa lata temu też myśleliście, że nie dojdzie do wojny, a doszło”. Zamieszczona powyżej krótka historia dyskusji wokół rozszerzenia NATO pokazuje, że to argument całkowicie chybiony. O możliwości wojny nie tylko przestrzegano w 2021 roku, ale i dwadzieścia pięć lat wcześniej! To raczej wyście, kochani, uznali, że można prowadzić wojnę nie ponosząc jej konsekwencji.

Zbrojenie Europy i ewentualne prowokacje – jak na przykład blokowanie obwodu kaliningradzkiego, którego próbowała już Litwa – będą nas przybliżały do najgorszego scenariusza, ponieważ nasi politycy najwyraźniej niczego się nie uczą poza nową wersją narracji, którą trzeba sprzedać podwładnym. Może trzeba wreszcie uświadomić sobie, że własne decyzje i ruchy też wywołują konsekwencje? Niestety, skoro dyplomacja z Rosją stała się niemal zdradą, pozostaje nam chyba liczyć na cuda. I to, że tym razem scenariusz zapowiadany przez krytyków zachodniej polityki międzynarodowej nie okaże się kolejną samospełniającą się przepowiednią.

Przypisy:

[1] Emma Ashford, At this critical moment for Ukraine, Biden must face the truth – and rethink his strategy, „The Guardian”, 8 grudnia 2023, https://archive.ph/b98lQ, dostęp 13 grudnia 2023.

[2] Tamże.

[3] Peter van Buren, (Who Dies for) Peace in Ukraine?„The American Conservative”20 listopada 2023, https://www.theamericanconservative.com/who-dies-for-peace-in-the-ukraine/, dostęp 13 grudnia 2023.

[4] Michael Schulenberg, Hajo Funke, Harald Kujat, Peace for Ukraine, „Brave New Europe”, 10 listopada 2023, https://braveneweurope.com/michael-von-der-schulenburg-hajo-funke-harald-kujat-peace-for-ukraine, dostęp 13 grudnia 2023.

[5] Ted Snider, Why Peace Talks, But No Peace?, „The American Conservative”, 16 sierpnia 2023, https://www.theamericanconservative.com/why-peace-talks-but-no-peace/, dostęp 13 grudnia 2023.

[6] Tamże.

[7] Por. https://strana.today/news/451310-vojna-mohla-zavershitsja-vesnoj-2022-hoda-david-arakhamija.html, dostęp 13 grudnia 2023.

[8] Por. Fiona Hill, Angela Stent, The World Putin Wants, „Foreign Affairs”, wrzesień-październik 2022, https://archive.ph/14c2N, dostęp 13 grudnia 2023.

[9] Por. https://news.antiwar.com/2023/02/05/former-israeli-pm-bennett-says-us-blocked-his-attempts-at-a-russia-ukraine-peace-deal/, dostęp 13 grudnia 2023.

[10] Por. https://archive.ph/qm4cW, dostęp 13 grudnia 2023.

[11] Michael Schulenberg, Hajo Funke, Harald Kujat, Peace for Ukraine, „Brave New Europe”, dz. cyt.

[12] Por. Branko Marcetic, When officials say the quiet part about Russia and NATO out loud, 19 września 2023,  https://responsiblestatecraft.org/russia-ukraine-nato-expansion/, dostęp 13 grudnia 2023.

[13] Por. https://www.youtube.com/watch?v=Zf5xEBwBhds, dostęp 13 grudnia 2023.

[14] Peter Gowan, The Enlargement of NATO and the EU, w: Natopolitanism. The Atlantic Alliance since the Cold War, Verso Books, London & New York 2023, s. 86.

[15] Tamże, s. 85.

[16] Tamże, s. 85.

[17] Por. https://www.youtube.com/watch?v=nXJJw9MV-ak oraz https://www.youtube.com/watch?v=MJg_JloIizA&t=23s, dostęp 13 grudnia 2023.

[18] George F. Kennan, A fateful error, „New York Times”, 5 lutego 1997, https://archive.ph/UxLwG, dostęp 13 grudnia 2023.

[19] Tamże.

[20] Por. https://www.reuters.com/world/europe/putin-russia-suspends-participation-last-remaining-nuclear-treaty-with-us-2023-02-21/, dostęp 13 grudnia 2023.

[21] Cyt. za.: https://threadreaderapp.com/thread/1700719253685678286.html#google_vignette, dostęp 13 grudnia 2023.

[22] John Lewis Gaddis, History, Grand Strategy, and NATO Enlargement, w: Natopolitanism. The Atlantic Alliance since the Cold War, dz. cyt., s. 65.

[23] Tamże, s. 65.

[24] Robert M. Gates, Duty: Memoirs of a Secretary at War, Alfred A. Knopf, New York 2014. Ebook.

[25] Por. William J. Burns, Net Means Net: Russia’s NATO Enlargement Red Lines, w: w: Natopolitanism. The Atlantic Alliance since the Cold War, dz. cyt., s. 189-194.

[26] Por. https://www.armscontrol.org/act/1997-06/arms-control-today/opposition-nato-expansion, dostęp 13 grudnia 2023.

[27] Jeffrey Sachs, US should compromise on NATO to save Ukraine, Financial Times”, 21 lutego 2022, https://archive.ph/WiCrk, dostęp 13 grudnia 2023.

[28] Por. https://www.armscontrol.org/act/2022-03/news/russia-us-nato-security-proposals, dostęp 13 grudnia 2023. Zwracam uwagę, że tutaj również głównym obiektem sporu jest rozszerzenie NATO.

[29] Por. https://www.eurasiantimes.com/us-led-nato-got-200000-ukrainians-slaughtered/, dostęp 13 grudnia 2023.

 

O Autorze: Filozof, eseista i tłumacz, pracuje w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Członek redakcji kwartalnika „Widok. Teorie i praktyki kultury wizualnej”. Autor książek: Polityka teatru. Eseje o sztuce angażującej (2008), Godard. Pasaże (2010), Idea potencjalności. Możliwość filozofii według Giorgio Agambena (2013), My też mamy już przeszłość. Guy Debord i historia jako pole bitwy (2015), Foto-konstelacje. Wokół Marka Piaseckiego (2016), Migawki z tradycji uciśnionych (2017), Chaplin. Przewidywanie teraźniejszości (2017), Lekcje futbolu (2019), Azyl (2022), Wyższa aktualność. Studia o współczesności Dantego (2022).

Tekst opublikowany za zgodą Autora z jego bloga https://pawelmoscicki.net

Jednoczęśnie polecamy podcast Pawła Mościckiego https://www.youtube.com/@Podcast_Inny_Swiat

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Żółty żonkil

Dzisiejsze słowo na weekend poświęcam, ze zrozumiałych względów, rocznicy wybuchu powstani…