Na początku roku zazwyczaj rozstrzyga się plebiscyt radiowej Trójki na „Srebrne Usta” – czyli najbardziej absurdalne wypowiedzi polskich polityków. Gdybym miała nominować wypowiedź wszech czasów, byłby to frazes o „kwestii serca” – którym prezes Kaczyński skutecznie zahipnotyzował wszystkich mających nadzieję, że prawa zwierząt wreszcie okażą się czymś więcej niż wdzięczną wisienką na wyborczym torcie. Taką, którą po prostu na swoim cieście wypada w XXI wieku mieć, bo wywołuje społeczne poruszenie w dużych miastach. Dobrą zmianą dla braci mniejszych politycy PiS zdążyli już sobie zresztą powycierać gęby niezliczoną ilość razy od początku kadencji, również wtedy, kiedy przez ponad 365 dni z rozmysłem mrozili ustawę o ochronie zwierząt, bojąc się przyznać, że od początku robiono nas wszystkich ordynarnie w balona.
I o to mam, jak zresztą całe środowisko, największy żal: o hipokryzję. O to, że zamiast od początku, jak reszta, uczciwie powiedzieć: „drodzy państwo, na nic nie liczcie. Graliśmy z wami w grę, w którą nie da się wygrać. Obiecywaliśmy, no bo co nam szkodziło” – partia Kaczyńskiego od 2016 konsekwentnie udawała, że mozolnie wspina się na tego wysokiego konia, zwalczając po drodze pojawiające się przeciwności niczym Syzyf. Dziś, pół roku przed wyborami parlamentarnymi, pokazuje nam odmrożonego bezzębnego chochoła i oświadcza: „próbowaliśmy – ale nie dało się zrobić”. Legendarna kwestia, którą wygłosił Marek Kondrat, odbierający nauczycielską wypłatę w „Dniu Świra”, brzmiała: „I oto mi płacą. Jakby ktoś dał mi w mordę”. Mniej więcej to samo czujemy dziś, słysząc nieśmiałe (przyznaję) tłumaczenia posła Czabańskiego, że „trzeba dostosować rozwiązania prawne do realiów politycznych i mentalności”. Przepraszam, to już nie jest „kwestia serca”?
Najwyraźniej nie wystarczyło go, żeby rozwiązać wszystkie „kwestie” wycięte z projektu: wygaszenie branży futrzarskiej na uczciwych warunkach, zakaz pokazywania żonglujących na arenie małpek, likwidację łańcuchów, na których tylko tej zimy zamarzła niezliczona ilość wiejskich psów. Ba, nie starczyło „serca”, żeby rozwiązać „kwestię” trucia konsumentów mięsem chorych, maltretowanych krów. Bo minister rolnictwa zapałał, owszem, oburzeniem, a następnie wyszedł do dziennikarzy i pogroził palcem wszystkim, którzy zaszkodzili sprawie narodowej poprzez ujawnienie prawdy o tym, co się u nas je. Nie zdobył się na refleksję dotyczącą okrucieństwa nielegalnego uboju, bo przecież to obchodzi tylko jakieś szurnięte aktywistki z zielonymi włosami.
Mniej więcej w tym samym czasie pan prezydent Duda z małżonką podarowali odchodzącej na emeryturę kucharce, pani Teresie, ślicznego yorka z pseudohodowli. Wiadomo, głowa państwa jest zajęta sprawami stokroć ważniejszymi – takimi jak ta, czy na pewno świat odnotował, że podczas II WŚ mordowali „Niemcy, nie naziści”, by zawracać sobie tyłek już nawet nie kwestiami serca, a kwestiami prawa, zakazującego sprzedaży zwierząt niezarejestrowanych w ZKwP. Nie ma co więc od niego jeszcze wymagać, aby odnotował, że cywilizowany świat mniej więcej dekadę temu przestał już „dawać pieski na prezent”.
Zaostrzenie kar nad zwierzęcymi znęcaczami to również niestety plasterek naklejany na pęcherzyki po dżumie. Choćby raport „Osadzeni za zwierzęta” pokazuje, że nie dotkliwość w postaci dodatkowego roku pozbawienia wolności ma w przypadku tych przestępstw zasadnicze znaczenie, ale dostęp do realnej resocjalizacji: edukacji i możliwości pracy ze zwierzętami podczas odbywania kary.
PiS naprawdę ocaliło zwierzęta jeden, jedyny raz: przed podwyżką VAT na leki weterynaryjne, którą samo zapowiedziało.
Jesteśmy bezradni. Odbijamy się z naszymi postulatami od ściany do ściany. Zwolennicy polityki „first things first”, również z lewej strony, dają nam do zrozumienia, że jesteśmy bandą oszołomów skupionych na pierdołach bez znaczenia, w dodatku egoistycznych, bo jak kogoś porusza konająca krowa podwieszona pod sufitem to z automatu przecież znaczy, że nie porusza go dramat ludzi pracy i należy uznać go za klasowego wroga. Inni nas zwodzą, opowiadając o patrzeniu sercem i strzelając sobie selfie w Parlamencie Europejskim na wystawie o cierpieniach zwierząt futerkowych, aby później łamiącym się głosem oświadczyć, że to wszystko wina naszej zbyt wysoko postawionej poprzeczki. Jeszcze inni mają ten komfort, że mogą ignorować nas otwarcie: z łamaniem KON-STY-TUC-JI nawet nie próbujemy stawać w szranki.
Ale jestem pewna, że za chwilę otworzy się festiwal przedwyborczych zdjęć z pieskiem Bratkiem i suczką Misią zaadoptowanymi ze schroniska. Wycieranie się prawami zwierząt stało się podczas kampanii już tak samo obrzydłym, fałszywym chwytem, jak wożenie się komunikacją publiczną. A potem znów wszystko będzie jak dawniej. I tylko jakiś dziennikarz czasem wyskoczy z poćwiartowanym psem czy skopaną świnką. Serca starczy w najlepszym razie na kwestię konferencji prasowej. W kwestii realnych działań znów odeślą nas na koniec kolejki.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Srebrne Usta Wszechczasow za Morze Azorskie i San Escobar :P
Cóż, PiS chcąc przejąć elektorat PO, wysuwa na front frakcję libertariańską, zamiast „betonowej”. Ponieważ opozycyjni libertariańscy ekstremiści wyznają zasadę zysk uber alles, to powiększenie puli wyborców wymaga dostosowania się do narzuconych reguł. Beton i tak zagłosuje na PiS, a obrońcy praw zwierząt są zbyt nieliczną i biedną grupą, by w liberalnej „demokracji” opłacało się zabiegać o ich względy. Tak działa prywatyzacja władzy (czyt. plutokracja).