Mija sto lat od burzliwych Dni Lipcowych w Piotrogrodzie, które otworzyły nowy, radykalny etap Rewolucji Rosyjskiej.
Wraz z początkiem lata 1917 r. nastroje polityczne w rewolucyjnej Rosji, w której władzę sprawował Rząd Tymczasowy z księciem Lwowem na czele, uległy radykalizacji. Upłynęło kilka miesięcy od abdykacji cara Mikołaja II, narastało już jednak rozczarowanie zachowawczą polityką nowej władzy. Rząd sam siebie uznawał za demokratyczny, w ogólnych słowach zapewniał masy robotnicze o swoich szlachetnych intencjach, w które prości ludzie początkowo wierzyli, ale faktycznie nie podjął próby rozwiązania żadnego z palących problemów społecznych, które doprowadziły do rewolucyjnych wydarzeń w marcu. Ani nowe ustawodawstwo fabryczne z zapisem o ośmiogodzinnym dniu pracy, ani wyczekiwana przez chłopów reforma rolna, nie były najwyraźniej tematami, nad którymi poważnie zamierzał się pochylić gabinet złożony w większości z przedstawicieli klas wyższych, arystokratów, przemysłowców i posiadaczy ziemskich, mających bardzo nikłe pojęcie o warunkach życia rosyjskiego społeczeństwa. Sprawami, które wydawały się zajmować ich najpilniej były: porządek publiczny, dyscyplina w wojsku i powodzenie w dalej toczącej się Wielkiej Wojnie. Narastające w ten sposób napięcia klasowe miały znaleźć gwałtowne ujście w dramatycznych wydarzeniach lipcowych, które dobitnie uzmysłowiły ludziom wybór, z jakim musieli się zmierzyć na drodze do nowej Rosji.
Po rewolucji lutowej
Głód, nędza i zacofanie trapiące Cesarstwo były nieodłącznymi cechami społeczeństwa, które mimo braku pańszczyzny i stopniowego rozwoju przemysłu, od dziesięcioleci nie było w stanie wydźwignąć się z feudalnego upodlenia. Rewolucja Lutowa wybuchła jednak z nadzieją na rozwiązanie całkiem doraźnych problemów gospodarczych, które naród – nie bez racji – wiązał z przedłużającą się wojną. Konieczność zaopatrzenia frontu, oderwanie tysięcy chłopów od pól, żeby ich rzucić do walki z Niemcami, ciągłe zakłócenia transportu kolejowego, sprawiały że wojna stała się dla Rosjan ich głównym nieszczęściem. Ludzie chcieli pokoju za wszelką cenę i był on główną nadzieją, jaką wiązali z likwidacją caratu. Nadzieją – jak im się wydawało – względnie łatwą do osiągnięcia: rząd mógł po prostu przestać posyłać ludzi na śmierć w okopach. Elity skupione w Rządzie Tymczasowym tak tego jednak nie postrzegały. Chociaż im również bardziej odpowiadał pokój, bo oznaczał jednoznaczną poprawę sytuacji gospodarczej, to natychmiastowa i bezwarunkowa kapitulacja przed Niemcami nie mieściła się w ich wyobraźni. Arystokratyczni i burżuazyjni członkowie gabinetu oraz rosyjskie klasy wyższe w ogólności skłonne były kontynuować wojnę aż do zwycięstwa, które w sytuacji niekwestionowanej przewagi armii niemieckiej, opierającej się na nowoczesnym przemyśle swojego kraju, wydawało się marzeniem ściętej głowy. Ministrowie pochodzący z partii socjalistycznych, w tym minister wojny Aleksander Kiereński, wywodzący się z Socjalistów-Rewolucjonistów, chcieli jak najszybszego rozejmu na względnie korzystnych dla Rosji warunkach, tzn. bez ustępstw terytorialnych. Było to stanowisko zajmowane też przez mienszewików, którzy wraz z eserowcami mieli większość w radach delegatów robotniczych i żołnierskich, przede wszystkim zaś sprawowali przywództwo w Radzie Piotrogrodzkiej – najbardziej autorytatywnej, ponieważ to ona w imieniu mas ludowych udzieliła legitymacji Rządowi Tymczasowemu. Jedynym stronnictwem głoszącym konieczność natychmiastowego pokoju na dowolnych warunkach, w praktyce kapitulacji, byli bolszewicy, którym w związku z tym przypięto łatkę „defetystów”.
Po obaleniu cara wojna stała się dla klasy rządzącej czymś znacznie ważniejszym niż kwestią honoru, czy patriotyzmu. Błyskawicznie przekształciła się w kartę przetargową w sporach politycznych z socjalistami oraz w narzędzie dyscyplinowania społeczeństwa. Pewna część obszarników i cała burżuazja z ulgą przyjęła pozbycie się cara i krok w kierunku demokratyzacji, gwarantowało im to bowiem udział we władzy zarezerwowanej do tej pory dla władcy absolutnego. Jednocześnie było to maksimum tego, na co mogli się zgodzić. Główne ugrupowanie liberalne – Partia Konstytucyjno-Demokratyczna (kadeci) – od początku współtworzenia przez nich rządu jednoznacznie stała na straży interesów klasy posiadaczy, co – jak sami wiedzieli – ustawiało ich na kursie kolizyjnym z rozbudzonymi ambicjami robotników i chłopów. Dla kapitalistów i posiadaczy ziemskich sprawa była jasna: chcieli dalej bogacić się dzięki produkcji idącej w znacznej mierze na eksport i masy robotniczo-chłopskie nie stały się dla nich nagle czymś więcej niż tanią siłą roboczą tylko dlatego, że zaczęły wznosić hasła polityczne. Nowym panom „wolnej Rosji” z pewnością opłacało się hierarchiczne, potulne społeczeństwo, skore do poświęceń. I tak wojna stała się dla klasy rządzącej idealnym sposobem na zabezpieczenie własnego interesu poprzez nieustanne odwlekanie kwestii społecznych. Dopóki Rosji zagrażał wróg zewnętrzny, dopóty bogaci wierzyli, że biedni nie rzucą im się do gardeł. Gra kartami „ojczyzny w niebezpieczeństwie” i nieodzowności “patriotycznego poświęcenia” sprawdzała się idealnie.
Również socjaliści zaczęli się nią posługiwać i to w bardzo podobny sposób, mieli tylko inny po temu powód. Mienszewicy i eserzy zasiadający w Radzie Piotrogrodzkiej (Sowiecie Petersburskim) szybko zdali sobie sprawę, że znaleźli się w potrzasku między rozentuzjazmowanymi masami, a konserwatywnymi elitami, niezamierzającymi z nikim dzielić się swoim bogactwem. Do najbardziej reakcyjnej części społeczeństwa należała generalicja i kadra oficerska, dla której rewolucyjna swoboda, jaka zapanowała w szeregach armii, była wprost nie do zniesienia. Socjaliści doskonale wiedzieli, że sam brak cara o niczym nie przesądzał i nieostrożne forsowanie reform społecznych skończy się bezlitosną kontrrewolucją, którą pamiętali z lat 1905 – 1907. Sowiet Petersburski bez wahania uznał więc władzę Rządu zaraz po jego powstaniu, w marcu. Realna symbiotyczna dwuwładza Rady Piotrogrodzkiej – najwyższej w pełni demokratycznej instancji – i Rządu Tymczasowego – ciała zupełnie niedemokratycznego, które miało zniknąć wraz z powołaniem Konstytuanty – okazała się dla socjalistycznych liderów bardzo bezpieczna, choć niezręczna. Ponieważ panicznie bali się wzięcia pełnej władzy, zadowolili się jej pozorem. Wystarczyło tylko sprawiać wrażenie, że rząd rządzi za przyzwoleniem Rady i pod jej czujnym okiem, sprawując tym samym władzę w interesie szerokich mas, w warunkach ponadklasowej jedności. W ich przypadku zgoda na wojnę, będąc faktycznie zwykłym ustępstwem wobec „jaśnie panów”, oznaczała poza tym redefinicję idei rewolucji, by ściślej ją związać z patriotyzmem. Ponieważ chłopi i robotnicy mieli już „swoją” Rosję, a nawet „swoją” armię, to umieranie w okopach stało się w retoryce socjalistycznych liderów rewolucyjnym zaszczytem. Mimo klęsk i masowych dezercji, wizja ta przez kilka miesięcy prawie wszystkim wydawała się przekonująca. Cała ta strategia była jednak grą na czas. Opierała się na założeniu, że prędzej wyczerpią się siły Austro-Węgier i Niemiec, obciążonych dodatkowo frontem zachodnim, niż cierpliwość rosyjskich żołnierzy i robotników. Cierpliwość ta przeszła załamanie na przełomie kwietnia i maja, a kryzys zaufania do rządu skończył się właśnie wprowadzeniem socjalistów do burżuazyjnego rządu. Kolejna próba miała nadejść w czerwcu.
Zachowawczość rad była dla proletariatu oczywista, a sami robotnicy i znaczna część oddziałów Piotrogrodu i Moskwy, była znacznie bardziej radykalna i nastawiona antyrządowo niż ich mienszewiccy i eserowscy reprezentanci. Ten rozdźwięk był początkowo słabo dostrzegalny, również dla socjalistycznej wierchuszki, ponieważ nie istniała dla nich poważna polityczna konkurencja. Wszystko zmieniło się w kwietniu, kiedy z emigracji powrócił Włodzimierz Lenin. Od tej pory hasło jego „Cała władza w ręce rad!” zamiast uskrzydlić członków Sowietu Petersburskiego – zaczęło ich prześladować, stając się ich przekleństwem. Udowodnili, że władzy brać nie zamierzają. Niech rząd rządzi: teraz są socjalistyczni ministrowie i niech to oni biorą odpowiedzialność, z której sowiety będą ich politycznie rozliczać. Radykalne stanowisko Lenina, którego początkowo nie podzielał nikt poza nim samym, nawet reszta komitetu centralnego jego partii, nie było rzecz jasna żadną „propozycją” dla rad, w których samych bolszewików było zresztą niewielu. Było ono genialną zagrywką taktyczną, która przysporzyła bolszewikom ogromnej popularności, bo faktycznie stanowiła wezwanie sowietów do wzięcia odpowiedzialności, z której próbowały się wykręcić. Jednocześnie dołom żołniersko-robotniczym uświadamiała zagubiony, a nawet zdradzony, choć nie zaprzepaszczony, potencjał rewolucji: ludzie muszą wziąć swój wspólny los we własne ręce zamiast powierzać go „jaśnie panom” z rządu, krezusom, którzy nie mają z nimi nic wspólnego, wręcz nimi gardzą. Rady w ten potencjał nie uwierzyły, ale zaczął w niego wierzyć proletariat: w chwili wybuchu rewolucji szeregi bolszewików w Piotrogrodzie liczyły około dwa tysiące członków – w połowie 1917 r. były to trzydzieści dwa tysiące.
Nowa siła
W czerwcu odbył się w Piotrogrodzie pierwszy Wszechrosyjski Zjazd Rad Delegatów Robotniczych, Żołnierskich i Chłopskich, który miał na celu wyłonienie ogólnokrajowej władzy radzieckiej i ustalenie jednolitej polityki. Zdając sobie sprawę z radykalizacji nastrojów, spadku osłabienia zaufania do rządu i coraz silniejszej presji ze strony bolszewików, rady zdominowane przez mienszewików i eserowców chciały naciskać na rząd w kwestii reformy rolnej, nie zamierzały jednak podważać polityki wojennej, ani tym bardziej kwestionować najwyższej władzy spoczywającej w rękach burżuazji – tym bardziej, że „socjalistyczny” minister Kiereński sposobił się do nowej ofensywy na froncie pod hasłem „ocalenia rewolucji”. Partia Lenina tymczasem postanowiła zwołać w Piotrogrodzie wielką demonstrację i wykorzystać ją do popularyzacji haseł antyrządowych oraz idei przejęcia pełni władzy przez rady. Radom bynajmniej się to nie uśmiechało – do tego stopnia, że władze zjazdu nie tylko nie dopuściły do manifestacji, ale wydały trzydniowy zakaz wszelkich demonstracji, a nawet zagroziły bolszewikom usunięciem ich z obrad. Zdawano sobie jednak sprawę, że zakaz ten wywołał niechęć wśród mas coraz bardziej sympatyzujących z bolszewikami. Władze zjazdu postanowiły zatem zwołać własną manifestację kilka dni później i wykorzystać ją do poparcia polityki rządu. Okazało się to jednak strzałem we własną stopę. Demonstracja ta, która odbyła się 23 czerwca (10 czerwca wg kalendarza juliańskiego) okazała się pełnym sukcesem bolszewików. Przez stolicę przemaszerował wówczas gigantyczny półmilionowy tłum z bolszewickimi hasłami na ustach i na transparentach: „Cała władza w ręce rad”, „Precz z kapitalistycznymi ministrami”, „Precz z polityką wojenną”. Niezmordowana agitacja działaczy doprowadziła do wyłonienia się nowej poważnej siły politycznej.
Do tej pory socjaldemokraci, zgodnie z tradycyjną interpretacją marksizmu, odrzucali możliwość zaistnienia socjalizmu w kraju o tak słabo rozwiniętej gospodarce kapitalistycznej jak w Rosji. Lenin, który w nią wierzył, uchodził za pomyleńca i odszczepieńca. Nigdy nie kwestionował marksowskiego dogmatu, że rewolucja socjalistyczna musi być poprzedzona przez burżuazyjną; wiedział, że logiki dziejów się nie oszuka. Wierzył jednak, że w Rosji – kraju potwornie zacofanym, lecz głodnym postępu – socjalistyczny etap dziejów musi przyjść niemal natychmiast po rozpadzie feudalizmu, bo na obrzeżach globalnego systemu kapitalizm nie będzie rozwijał się tak jak w krajach przodujących. Teraz sytuacja polityczna i nastroje społeczne zmieniły się na tyle i w takim tempie, że szansa na zdecydowane przyspieszenie historii po raz pierwszy stała się wyraźnie odczuwalna. Okazało się też, że wydarzenia nabrały większej prędkości niż spodziewało się samo kierownictwo partii bolszewickiej. Tak doszło do lipcowego przesilenia.
Dni lipcowe
Po czerwcowym sukcesie Lenin z towarzyszami zaczęli się przygotowywać do zjazdu własnej partii. Jednym z problemów, z którymi musieli się teraz zmierzyć, był paradoksalnie skokowy wzrost liczebności ich szeregów i ogólna radykalizacja mas. Oznaczało to, że ogromna liczba robotników i żołnierzy uwierzyła w potrzebę obalenia rządu, rwała się do czynu i oczekiwała zdecydowania ze strony przywództwa partii. Szczególną rolę odgrywała tu Bolszewicka Organizacja Wojskowa, skupiająca zradykalizowanych żołnierzy i tylko dość luźno podlegająca partii, za to chętnie występująca w jej imieniu. Kierownictwo słusznie obawiało się teraz trudności w okiełznaniu siły, którą sami stworzyli. Gorące głowy trzeba było powstrzymywać od podjęcia natychmiastowej, nieprzemyślanej i nieprzygotowanej akcji, która mogła zakończyć się klapą i uderzeniem kontrrewolucji. Sytuacja była jednak nawet poważniejsza, bo rewolucyjny zapał ogarnął też grupy, nad którymi partia nie miała żadnej kontroli.
Do dzisiaj nie wiadomo, co dokładnie wywołało zamieszki, które potem nazwano nawet Powstaniem Lipcowym, mimo że nie było to w istocie żadne powstanie. Prawicowa historiografia skłonna jest uznawać, zgodnie zresztą ze zdaniem ówczesnej opinii publicznej, że była to zbrojna próba przejęcia władzy przez bolszewików. Nieprawda, żadne źródła tego nie potwierdzają, a postępowanie samej partii w trakcie Dni Lipcowych jednoznacznie temu przeczy (nie przeszkadza to jednak takim historykom jak Richard Pipes twierdzić, że był to spisek Lenina, uzasadniając to swoim dogłębnym przekonaniem, że „Lenin już taki był”). Wpływ na wybuch zamieszek na pewno miało gwałtowne pogorszenie zaopatrzenia miasta w żywność i złe wieści z frontu. 16 lipca (3 lipca) kilka tysięcy żołnierzy z regimentu broni maszynowej, związanych z anarchistami, ruszyło do fabryk i koszarów wzywając ludzi do wyjścia na ulicę przeciwko rządowi. Tego samego dnia uzbrojony tłum otoczył siedziby zarówno Rządu Tymczasowego jak i Rady Piotrogrodzkiej, żądając przekazania radom pełni władzy w Rosji. Do protestujących przyłączyli się marynarze z Kronsztadu. Rady dzielnicowe i komitety fabryczne wydały szereg rezolucji potępiających rząd, wzywających rady do przejęcia władzy, krytykujących je jednocześnie z lewicowych pozycji i ogłaszających nową rewolucję. Miasto pogrążyło się w anarchii. Buntownicy najwyraźniej nie wiedzieli jak się zachować w sytuacji, gdy przywódcy Sowietu jednoznacznie odmawiali wystąpienia przeciwko rządowi. Na nic się zdały słynne słowa żołnierza wykrzyczane w twarz Wiktorowi Czernowowi, eserowskiemu ministrowi: „Bierzcie władzę, sukinsyny, kiedy wam ją podajemy na tacy!”. Wszystkie partie odmówiły poparcia zbrojnych wystąpień. Zdezorientowanym rebeliantom nie pozostało nic innego jak błąkać się bezładnie po stolicy siejąc zamęt i popisując się bronią. Brak przygotowania, planu i przywództwa skazał spontaniczne „powstanie” na nieuchronną klęskę. 17 lipca (4 lipca), korzystając z bezradności i dezorganizacji protestujących, do akcji wkroczyły wierne rządowi wojska, w tym kozacy. „Rewolucyjny” rząd rozpoczął krwawą pacyfikację. Otworzony został ogień do tym razem całkowicie pokojowej masowej demonstracji: padło 160 trupów, ponad 700 osób odniosło rany. Dodatkowe oddziały były już w drodze z frontu. Dwa dni później sytuacja była opanowana.
Postawa bolszewików wobec tych wydarzeń była niejednoznaczna. Okazali się do niej zupełnie nieprzygotowani. 16 lipca Lenin przebywał daleko od Piotrogrodu, na fińskiej wsi. Na wieść o rozruchach natychmiast powrócił pociągiem 17 lipca i dotarł do siedziby partii na chwilę przed otoczeniem jej przez tysiące marynarzy kronsztadzkich, żądających od Włodzimierza Iljicza stanięcia na czele ich zbrojnego wystąpienia. Mimo obecności elementów nastawionych wojowniczo, jak Podwojski i Latsis, większość kierownictwa była bardzo ostrożna, bo całkowicie zaskoczona obrotem spraw i obawiała się, że tak nieprzygotowana akcja zakończy się kompletną klęską rewolucji. Nie mogli jednocześnie odwrócić się plecami do własnej bazy politycznej. Całą noc z 16 na 17 lipca spędzili na debatach i nie uzgodnili stanowiska. Również sam Lenin rozumiał, że radykalizm mas przerósł na tym etapie polityczne możliwości partii. Zwrócił się do rebeliantów w bardzo zachowawczych słowach, które ich najzwyczajniej zawiodły: „Towarzysze, demonstrujcie pokojowo!”. Jak się jednak okazało, pokojowa manifestacja została rozpędzona ołowiem.
Reakcja
To, co nastąpiło po pacyfikacji „powstania”, było bezwzględnym odwetem kontrrewolucji. Już dzień po rozpoczęciu protestów cała prawicowa i umiarkowanie socjalistyczna prasa, m.in. „Izwiestia”, winą za bunt obarczyła bolszewików. Publicyści szczerze w nią wierzyli – całe miasto było przecież świadkiem antyrządowej aktywności partii w minionych tygodniach. Nastroje podgrzał sam rząd, rozpuszczając pogłoskę, że Lenin jest płatnym niemieckim agentem, zdrajcą Rosji. Oskarżenie to, oparte na niesprawdzonych informacjach, do tej pory nijak nie dowiedzione – stało się jednym z wielkich mitów na temat Rewolucji Rosyjskiej, po które do dzisiaj sięgają zaciekli antykomuniści. Temat okazał się wówczas niezwykle nośny – wkrótce cała prasa rozpisywała się o bolszewikach jako niemieckich szpiegach, jeden z brukowców grzmiał nawet: „Piotrogród opanowany przez Niemców!”. Z kolei lewicowa donosiła, że bolszewicy to reakcjoniści współdziałający z Czarną Sotnią. Zapanowała atmosfera wprost pogromowa, nie tylko wobec bolszewików, ale przeciwko lewicy w ogóle. Grupki rozwścieczonych mieszczan napadały zarówno na członków partii Lenina, jak i na osoby zaledwie podejrzane o znajomości z radykałami – najczęściej byli bici i wydawani policji. Na ulicach, a nawet we własnych mieszkaniach, atakowani byli członkowie Sowietu, których przed gniewem „zacnych obywateli” nie ratowała nawet osobista interwencja Kiereńskiego. Niemal cudem się wydaje, że w tej nagonce pełnej fizycznej przemocy zginęła tylko jedna osoba. Jednocześnie podniosły łeb siły najwścieklejszej reakcji: rozpanoszyła się propaganda antysemicka, uaktywnił się Tymczasowy Komitet Dumy, gdzie dominowali politycy otwarcie kontrrewolucyjni, niedługo zaś na czele całej armii stanąć miał generał Korniłow. Bolszewicy się rozpierzchli, ich gazety pozamykano, sprzęt drukarski skonfiskowano. Wielu czołowych działaczy aresztowano, m.in. Kamianiewa i Łunaczarskiego. Za kraty trafił też mienszewik Lew Dawidowicz Trocki i wtedy właśnie postanowił ostatecznie przystać do bolszewików. Lenin z Zinowiewem zdołali ujść do Finlandii. Partia wydawała się zduzgotana.
Świeżo powołany Komitet Wykonawczy Zjazdu Rad kategorycznie potępił zbrojne wystąpienia, również obwiniał bolszewików i uznał rządowe represje za w pełni zasadne, sprzeciwiając się jednocześnie prawicowej przemocy odwetowej. Nie w pełni też dawał wiarę rzekomej agenturalnej działalności Lenina i towarzyszy. Zjazd uznał przypuszczalnie, że potępienie radykałów i ugodowość wobec rządu przyniesie im pewne korzyści. Wcześniej przyjęli rezolucję deklarującą konieczność przyśpieszenia reform w kraju, a następnie ze spisaną na jej podstawie listą postulatów zwrócili się rządu, traktując ją jako podstawę do wynegocjowania nowej koalicji. Liczyli na to, że niedawne wydarzenia skłonią władzę do ustępstw na rzecz lewicy. Srodze się zawiedli. Premier Lwow kategorycznie odrzucił projekt jako zbyt radykalny, szczególnie na obszarze reformy rolnej. Sam zaś niebawem podał się do dymisji, kończąc swą karierę smutną konstatacją, że „ratowanie kraju wymaga teraz zamknięcia Sowietu i strzelania do ludzi na ulicach”. Na stanowisku szefa gabinetu zastąpił go „socjalista” Kiereński, który najwyraźniej podobnych obiekcji nie miał. Nowa koalicja owszem powstała, ale była bardziej prawicowa – dokooptowani zostali nowi kadeci. Odstąpiono od zasady, że ministrowie socjalistyczni odpowiadali przed radami. Kontynuowano represje i rozbrajano oddziały posądzane o radykalizm. W wojsku przywrócono żelazną dyscyplinę i karę śmierci. Dowództwo nad armią Kiereński przekazał w końcu gen. Korniłowowi, który od dawna marzył o strzelaniu do wywrotowców. Korniłow zapałał wkrótce pasją bardziej zdecydowanego „ratowania ojczyzny” i stanął na czele puczu przeciwko samemu Kiereńskiemu z zamiarem ustanowienia dyktatury wojskowej. W ten sposób drugi spontaniczny zryw rewolucyjny zakończył się kapitulacją umiarkowanej lewicy i tymczasowym triumfem starego porządku.
Dni Lipcowe dowiodły przede wszystkim, że istniał nierozwiązywalny konflikt klasowy między burżuazyjną elitą, pragnącą zachowania anciene regime’u za wszelką cenę, a ambicjami wygłodzonych mas. Nie zmieniło tego obalenie cara, a bicie w dzwony patriotyzmu i wojennego poświęcenia mogło być tylko odwlekaniem nieuniknionego. Nie ma rewolucji na pół gwizdka, nie da się jej przykryć reformą. Spontaniczność lipcowej rebelii potwierdziła tezę o dwuetapowości każdej rewolucji: nagromadzone napięcie polityczne musi w końcu uzyskać pełnię artykulacji, rozsadzając skostniałe ramy systemu władzy i całego społeczeństwa. Umiarkowani zawsze stają w końcu w obliczu nieuchronnego, siłowego starcia starego świata z nowym. Obiektywne sprzeczności, targające społeczeństwem klasowym i wyrażające się zawsze w trudnych do opanowania nastrojach mas, domagają się rozwiązania, które nie toleruje półśrodków: wóz albo przewóz. Lipiec w Piotrogradzie wydawał się klęską, lecz drugi etap rewolucji rosyjskiej dopiero się rozpoczynał. Lata później Zinowiew opisał, jak Lenin uciekając razem z nim w poczuciu upokorzenia, po raz kolejny zostawiając za sobą Rosję, w drodze do Finlandii wyraził przekonanie, że ich kraj czeka teraz długi okres rządów ponurej reakcji. Miał więc rację i nie miał. Nie trwało to długo. Finał miał nadejść niebawem.
Para-demokracja
Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…
Ciekawe, że trzeba było aż takiego zamieszania, żeby Wołodia i Griszka mogli spędzić lato w szałasie w Rozliwie. W tym czasie patriotycznie nastawiony 150-tysięczny garnizon dojrzewał do heroicznej decyzji. Wobec perspektywy wyslania na front, który już dotarł do Estonii, żołnierze postawili na pokój, obiecany przez bolszewików. . I dostali to co chcieli, a nawet więcej. Wojsko rozwiązano i zdemobilizowano, a nowa czerwona gwardia już bez oporu przyjmowała w swoje szeregi naiwnych dekowników. Zamiast ginąć w kapitalistycznej rzezi, dostali szczytną szansę walczyć o światową rewolucję przez kolejne cztery lata. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Ciekawy artykuł z analizą , niemal marksowską, jak o rzecz Komunie Paryskiej. Tyle, że nie na letnie upaly.
wszystkiego 100 razy naj dla dzielnego Narodu Rosyjskiego z okazji 100lecie obalenia caratu i burżuazji
100-lecie Objawien w Fatimie 1917-2017 !
Pierwsze objawienie Maryi 13 maja 1917r.
Drugie objawienie Maryi 13 czerwca 1917r.
Trzecie objawienie Maryi 13 lipca 1917r.
Czwarte objawienie Maryi 13 (15) sierpnia 1917r.
Piate objawienie Maryi 13 wrzesnia 1917r.
Szoste objawienie Maryi 13 pazdziernika 1917r. ludzie ida ze wszystkich stron,pada ulewny deszcz. Jestem Matka Boska Rozancowa. Wojna w krotce sie skonczy i zolnierze powroca wkrotce do domow <>. Slonce zaczelo wirowac, i.t.d. Widowiskowy cud widziany w promieniu kilkudziesieciu kilometrow. Co dalej ???
A jakieś dowody naukowe na te objawienia? Czy tylko zeznania nawiedzeńców?