„To, czego od was żądam, to ściana straceń w Satory, gdzie zginęli nasi bracia. Trzeba mnie odciąć od społeczeństwa. Każą wam to zrobić! I cóż, mają rację. Ponieważ wydaje się, że każde serce, które bije dla wolności ma dziś prawo jedynie do odrobiny ołowiu, chcę jej dla siebie. Jeśli nie jesteście tchórzami, zabijcie mnie!” – 150 lat temu Louise Michel, bohaterka powstańczej Komuny, domagała się śmierci w imię solidarności przed sądem wojskowym III Republiki. Stało się inaczej, aż przekonała się, że czymś bardzo różni się od swoich braci-komunardów…

Aresztowanie Louise Michel

Miała wtedy 41 lat i jak inni rewolucjoniści siedziała w Satory, wojskowym więzieniu pod Wersalem, oddzielona murami od Théophile’a Ferré, w którym była po cichu nieprzytomnie zakochana. Oboje byli socjalistami-blanquistami (od Auguste’a Blanquiego, późniejszego autora słynnego zawołania anarchistów „Ni Boga ni Pana!”), tj. należeli do najbardziej – obok anarchistów – radykalnego skrzydła rewolucjonistów Komuny. Kilka miesięcy po swojej rozprawie zmuszono ją do patrzenia na rozstrzelanie Théophile’a.

Ale nie skazano jej na to samo: wyrokiem było zesłanie, bo „Czerwona Dziewica”, jak ją nazywano, była zbyt sławna. Wielki szacunek, jakim cieszyła się u powstańczego ludu, zrobiłby z niej męczennicę, która sprawiałaby kłopoty nawet po śmierci – zdecydował wersalski rząd. Owszem, śpiewano o niej, sam Victor Hugo napisał o niej wiersz (Viro Major) podawany sobie z rąk do rąk… jej przydomek odsyłał do pamięci o Joannie d’Arc i zbyt pokrzepiał powstańców ocalałych z masakry – trzeba ją było „odciąć” inaczej.

Gilotyna i zdrowie

Więzienie na wyspie Nou, Nowa Kaledonia

 W porównaniu do zesłań i katorgi w Rosji, czy nawet u Brytyjczyków, francuskie wygnanie było po prostu seryjną umieralnią, nie banicją. Wcześniej francuskim terytorium zamorskim, gdzie zsyłano zarówno więźniów kryminalnych, jak i politycznych, była południowoamerykańska Gujana. Ale był poważny problem: strażnicy, nawet w zamian za b. dobre pobory, nie chcieli się tam przenosić, gdyż na miejscu padali jak muchy, z powodu „wyziewów z dżungli” – klimatu i chorób tropikalnych. W Gujanie katorżnicy umierali tak szybko, że nie trzeba było tam instalować gilotyn, które gdzie indziej służyły do karania za więzienne przewinienia.

Za Drugiego Cesarstwa Napoleon III wyznaczył więc nowe miejsce zamorskiej katorgi – Nową Kaledonię wraz z archipelagiem, sporą melanezyjską wyspę na Pacyfiku oddaloną od metropolii o 18 tys. km, co wydawało się idealne, jeśli chodzi o oddalenie ocalonych komunardów. Klimat jest tam zdecydowanie lepszy: pośrodku pierwszego obozu więziennego na przybrzeżnej wyspie Nou królowała gilotyna – uspokajająca oznaka zdrowia. Do tego świeżym zesłańcom zapewniano z początku nawet kilka tygodni bez pracy, gdyż po podróży statkiem, która trwała 4 do 6 miesięcy, byli w formie zombie… jeśli ją przeżyli. Ale nie, to nie był żaden raj.

Algierczycy i Polak

„Dobra Louise” – to jej drugi przydomek – spędziła podróż statkiem „Virginie”, jak inni, w klatce pod pokładem, wraz z innymi komunardkami. Tam, pod wpływem niemal równie sławnej Nathalie Lemel, stała się w pełni anarchistką. Kobiety stanowiły niewielką część zesłańców, za to wśród mężczyzn w klatkach byli nie tylko komunardzi, ale też Algierczycy, również ocaleńcy z wielkiej masakry. Równolegle z Komuną Paryską wybuchło w algierskiej Kabylii kolejne antykolonialne powstanie. Główne przyczyny były dwie: głód z powodu zaboru ziem przez Francuzów i ustawa, która dawała obywatelstwo miejscowym żydom, ale nie muzułmanom, co dla kolonizatorów było normalnym wprowadzaniem niezbędnych podziałów, a dla Algierczyków stanowiło kolejne upokorzenie.

Zamach Berezowskiego na Aleksandra II

Komunardzi na ogół nie wykazywali jakiejś antykolonialnej refleksji, ale ich stosunki  z Algierczykami były na ogół dobre, do ludzi trafiała po prostu jedność losu. Oba powstania, jak i wcześniejsze ruchy protestu, zostały stłumione regularnymi rzeziami, przy których straty naszych powstań narodowych były niemal blade. Zresztą, kiedy Louise wraz z towarzyszami wylądowali w końcu na więziennej wyspie, na wyspie obok – Sosnowej – swoją katorgę przeżywał Polak Antoni Berezowski z Wołynia, który próbował zabić rosyjskiego cesarza Aleksandra II w Paryżu w 1867 r. Berezowskiemu pozwolono później przenieść się na główną wyspę, gdzie dołączył właśnie do społeczności arabskiej, w miasteczku Bourail (tam też zmarł w 1916 r.).

Komunardzi i Kanakowie  

Na Nową Kaledonię zwieziono prawie 5 tys. paryskich komunardów. Byli częścią francuskiego projektu kolonialnego: spięci kajdanami po dwóch lub czterech, regularnie bici, musieli pracować na budowach i roli, jeśli byli skazani na katorgę. Niewielką ich część, w tym kobiety, skazano na zwykłe zesłanie, więc Louise i jej najbliżsi towarzysze – dziennikarze, niektórzy inteligenci – mieli dużo lżejsze zajęcia i mieli relatywną wolność – zaczęli nawet wydawać miejscową gazetę. Szybko dotarło do nich, że i Nowa Kaledonia ma duży problem: byli to miejscowi mieszkańcy, Kanakowie. Władze kolonialne, wolni koloniści i ogół więźniów uważali ich za „prymitywniejszych od czarnuchów”, za „ludożerców z epoki kamiennej”, za zwierzęta po prostu, na które urządzano regularne polowania – z psami i nagonką, jeśli sąsiadowali zbyt blisko białych osiedli.

Szefowa (wódzka?) jednego z plemion Kanaków

Francuzi mieli dwa projekty związane z Kanakami: pierwszy był ludobójczy, co nawet nie wymagało specjalnego wysiłku, bo tubylcy umierali nie tylko od polowań, ale i chorób przywleczonych z Europy. W tym samym roku, kiedy „Virginie” z Louise dobiła do brzegów wyspy (1873), geograf Eugéne Cortambert pisał optymistycznie do Paryża, że „ich liczba zmniejsza się w znakomitych proporcjach: na koniec wieku ostatni Kanakowie będą pokazywani jedynie na jarmarkach”. Drugi projekt wypłynął od komunardów, przejętych, że marnuje się na Kanaków ołowiane kule, nie produkowane na miejscu. Proponowali, by wywieźć ich wszystkich z archipelagu do innych francuskich kolonii, gdzie mieliby pracować jako niewolnicy.

Powstanie i Louise

 Niewielka część Kanaków dała się przekonać katolickim misjonarzom, co dla komunardów-antyklerykałów było kolejnym dowodem na ich prymitywizm i głupotę. Tej pogardy nie podzielała Louise Michel, która zainteresowała się ich życiem i kulturą. Nauczyła się nawet trochę jednego z ich języków (było tam wtedy 26 tubylczych języków). Przejęła część stereotypów panujących wśród białych, ale uważała, że Kanakowie, których uważała za „dzieci”, mogą dzięki wykształceniu przejść z epoki kamiennej nawet do „średniowiecza”. Zorganizowała małą szkołę dla nich, spisywała treść ich pieśni i legend; kojarzyły się jej z europejską mitologią ludową.

Ataj, legendarny wódz Kanaków

W 1878 r. upokarzani, spychani i zabijani Kanakowie wzniecili powstanie. Na czele ich oddziałów uzbrojonych w kamienne siekiery i dzidy stanęli – legendarni dziś wśród miejscowych – wojownik Ataj wraz z synem. Powstańcom udało się z zaskoczenia zabić ok. setki kolonistów. Przeciw rebelii jak jeden mąż wystąpiły francuskie władze wojskowe, koloniści, strażnicy, zesłańcy i katorżnicy, w tym Algierczycy. Polegało to na paleniu tubylczych wsi i wybijaniu mieszkańców do nogi, wraz z kobietami i dziećmi.

Kounies oddają Francuzom ucięte głowy przywódców powstania Kanaków

Mimo tej „ofensywy” Francuzom nie udawało się schwytać przywódców i dopiero jedno z kanackich plemion – Kounies – w zamian za darowanie życia, paciorki i alkohol przyniosło kolonizatorom odcięte głowy Ataja i jego syna. W całej Nowej Kaledonii tylko jedna – dosłownie – osoba ujmowała się za „brzydkimi prymitywami” i protestowała przeciw masakrom – „Dobra Louise”. Komunardzi zabijali Kanaków nie tylko z pogardy, czy „patriotyzmu”, ale też w nadziei amnestii. Wtedy też Louise Michel zauważyła, że coś ją trwale dzieli od towarzyszy. Nie uważała już projektów kolonialnych za „dobre”. Tak powoli rodziła się myśl antyimperialistyczna we Francji.

Louise i Banksy

Amnestia w końcu nadeszła. W 1880 r. Louise Michel mogła powrócić do Europy, witana entuzjastycznie w Paryżu. Tłum wykrzykiwał „Niech żyje!”, „Wiwat Komuna!”, „Precz z zabójcami!” – ludzie mieli na myśli oczywiście władze Republiki, ale Louise miała już inne spojrzenie na ludzką naturę.

Podobizna Louise Michel na ścianie budynku w X dzielnicy Paryża / fot. Małgorzata Kulbaczewska-Figat

Do śmierci w 1905 r. pozostała twardą anarchistką i zaangażowaną działaczką społeczną, nie raz więzioną, choć już bez zesłania. To ona opowiedziała się za porzuceniem czerwieni i za czernią flagi anarchistycznej („wolnościowych socjalistów”), „na znak żałoby po naszych zabitych i po naszych złudzeniach”. W końcu ta flaga stała się czerwono-czarna wśród części ruchu anarchistycznego.

Statek Louise Michel ufundowany przez Banksy’ego

Myśl antykolonialna miała jeszcze przed sobą ciężkie czasy, również na lewicy, lecz w końcu utorowała sobie drogę do „czerwonych” przekonań. Czasem lewica wolała przemilczeć zaangażowanie anarchistyczne Louise Michel, lecz obraz jej życia i idei był wzorem dla wielu pokoleń, reprodukowany w Europie, wczesnym Związku Radzieckim, czy przez dzisiejsze amerykańskie ruchy queer.

Banksy, który ufundował statek ratujący imigrantów na Morzu Śródziemnym nazwał go jej imieniem, na pamiątkę jej współczucia i solidarności z ludami pozaeuropejskimi. Bo one też nierzadko przeżywają katorgę.

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Żółty żonkil

Dzisiejsze słowo na weekend poświęcam, ze zrozumiałych względów, rocznicy wybuchu powstani…