„Niepokorni” publicyści przechodzą samych siebie. By uderzyć w znienawidzonych: Adama Michnika i Władysława Bartoszewskiego, wykorzystali postać jednego z najsilniej czczonych przez prawicę bohaterów. Zasugerowali również, że jego raporty o hitlerowskim ludobójstwie w gruncie rzeczy są niewiele warte.
Wydawnictwo Capital, znane z publikowania książek o „żołnierzach wyklętych” i wydawnictw demaskujących różnego rodzaju „resortowe dzieci” oraz „zdrajców Polski”, wypuściło na rynek nowe wydanie raportów Witolda Pileckiego z Auschwitz. Trudno oprzeć się wrażeniu, że właściwie to nie o to wstrząsające świadectwo naprawdę chodzi, a o to, by za niecałe 40 zł wepchnąć czytelnikowi porządną porcję propagandy bynajmniej niedotyczącej historii. Raporty Pileckiego, jako dokument polskiego państwa podziemnego z lat II wojny światowej, nie są objęte prawami autorskimi. Były już publikowane, z naukowym komentarzem. „Wartością dodaną” nowej edycji mają być przedmowy znanych prawicowych publicystów: Stanisława Michalkiewicza, Leszka Żebrowskiego i Tadeusza Płużańskiego. „Interesujące” są zwłaszcza teksty dwóch pierwszych.
Od Michalkiewicza, częstego gościa Radia Maryja, a po „dobrej zmianie” także Telewizji Polskiej, czytelnik dowie się, że część relacji Pileckiego o ludobójstwie właściwie jest niewiarygodna. Rotmistrz miał mylić się, pisząc, że większość przywożonych do Brzezinki Żydów trafiała od razu do komór gazowych, nawet bez przydzielania numerów obozowych. Niemożliwe podobno jest również spopielenie zwłok w krematorium w trzy minuty, o czym pisał Pilecki. Autor przedmowy jako dowód przytoczył współczesną reklamę domu pogrzebowego. Michalkiewicz wykorzystał również swoją przedmowę na zaatakowanie matki Adama Michnika i określenie Gazety Wyborczej mianem „żydowskiej gazety dla Polaków”.
Inny obiekt ataków znalazł autor głównej przedmowy – Leszek Żebrowski, znany apologeta NSZ, jeden z architektów kultu „żołnierzy wyklętych” i tropiciel „czerwonej trucizny”. W jego tekście zamiast o Witoldzie Pileckim czytamy o Władysławie Bartoszewskim, którego publicysta prawicowej prasy przedstawia jako bohatera „mocno naciąganej legendy”, którego pobyt w Auschwitz niewart jest uwagi, bo trwał krótko, który z pewnością nie był działaczem Żegoty i wziął „enigmatyczny” udział w Powstaniu Warszawskim. Według Żebrowskiego po zwolnieniu z Auschwitz (po interwencji Czerwonego Krzyża, czego tekst nie wyjaśnia) na dworzec kolejowy Bartoszewskiego odprowadzał esesman.
Przed posłużeniem się osobą Pileckiego – nie jakiegoś tam lewaka, a jednego z najsłynniejszych żołnierzy państwa podziemnego – szalejących prawicowców nie powstrzymała nawet rodzina rotmistrza. Jego córka i wnuczka wyszły ze spotkania promocyjnego książki, zatytułowanego zresztą „Witold Pilecki kontra autorytety III RP”. – Pamięć mojego dziadka może być wykorzystywana do podłych rozgrywek i niedopuszczalnych wynurzeń pseudohistoryków – skomentowała dla „Gazety Wyborczej” jego druga wnuczka.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
No cóż, wystarczy popatrzeć na kaczą fizjonomię i wiadomo, czego się można spodziewać
michalkiewicz służy dziesięciu panom…….czyli kto da więcej
Narasta moda na żerowanie na tragedii spowodowanej przez Niemcy czasów Hitlera. Niestety, stworzono pewien precedens do podważania prawd, głoszonych przez lata. Ciekawych zachęcam do porównania liczby ofiar w Auschwitz, których liczba szacunkowa spadla w ciągu prawie 40 lat z 3.840 tysiecy do 1.100 tysięcy, a liczna wymordowanych obywateli II Rzeczypospolitej z owych 6.028 tysięcy do 5.600 tysięcy, w tym po równo Polaków i Żydów. Wystarczy siegnąc po polskie publikacje pod auspicjum PWN znane jako Wielka Encyklopedia Powszechna/t.8 ss.88-89 i t.9 s.68/ i Encyklopedia Gaztety Wyborczej /t1. S669 i t.14 s.106/. Nic dziwnego, że przy takich rozbieżnościach, idących w setki tysięcy, a nawet miliony istnień ludzkich, podważane są różne relacje bezpośrednich świadków. Sprawa nie w faktach, a w stosunku moralnym i pamięci o ofiarach. Najgorsze, to relatywizm ofiar i posługiwanie się liczbami w celach polityki wątpliwej jakości. Bez względu na polityczną barwę.