Gdybym był Adamem Jarubasem, robiłbym dokładnie to samo, co on.


Będąc kandydatem wysuniętym przez partię, śmieszącą wszystkich zapewnieniami, że jest partią chłopską, na pytanie o mój stosunek do protestu rolników z wdziękiem odparłbym, że choć wśród niektórych postulatów są takie, które uważam za słuszne, to jednak strajk jest formą szantażu i nie można go stosować. A żeby protestujących z mojej najważniejszej grupy wyborców doprowadzić do nieprzytomnej wściekłości, dodałbym czym prędzej, że sposobem rozwiązywania konfliktów są rozmowy z ministrem rolnictwa. Następnie poradziłbym, by np. związkowcy, którzy bronią swoich praw pracowniczych, powinni rozmawiać z zarządami i dyrekcją spółek, a nie demonstrować, gdyż „ulica nie jest miejscem, gdzie się rozwiązuje problemy”. No i oczywiście wyraziłbym ubolewanie, że w Polsce doszło do tak skandalicznej sytuacji, że „każdy zakład pracy może życzyć sobie przyjazdu pani premier czy wicepremiera”. To stwarza niezatarte wrażenie, iż jestem zwolennikiem teorii, że ciemny lud ma siedzieć cicho i poruszać się tylko w tych ramkach, które ja mu wyznaczam.

Pamiętając, skąd mi nogi wyrastają i kto w Polsce naprawdę rządzi, nie wychylałbym się z żadnymi rewolucyjnymi postulatami obyczajowymi, których Kościół, matka naszej polityki, sobie nie życzy. Dlatego też stanowczo opowiedziałbym się przeciwko pigułce „dzień po”, wierząc głęboko, że hierarchowie zachowają mnie we wdzięcznej pamięci, a młodzi wyborcy, osobliwie z terenów wiejskich, których taką deklaracją odrzucam dalej niż widzę, z pewnością na mnie nie zagłosują.

Z pewnością nader ostrożnie, tak jak Adam Jarubas, z najwyższą rezerwą wypowiadałbym się na temat konwencji antyprzemocowej, uznając ją za „niekonieczną”. I rzecz jasna stanowczo byłbym przeciwko związkom partnerskim. Dzięki tak zbudowanemu przekazowi dałbym wyraźnie znać zwykłym ludziom, że ich problemy nie są tym, co zajmuje mnie najbardziej.

Pamiętałbym o konieczności zaprezentowania się jako polityk niczym nie odróżniający się od stada pozostałych, którzy doskonale opanowali sztukę przeczenia samym sobie. Mówiłbym, że w sprawie Ukrainy nie powinniśmy wychodzić przed szereg i jednocześnie namawiałbym do stworzenia baz NATO tuż przy naszej wschodniej granicy, by mieć całkowitą pewność, że Polska stanie się jednym z priorytetów do starcia z powierzchni ziemi w razie wojny. Nie od rzeczy byłaby propozycja, aby nadać obywatelstwo polskie wszystkim Polakom, którzy urodzili się na dawnych wschodnich ziemiach polskich. To gwarantuje oczywiście wzrost napięcia miedzy mniejszością polską na Ukrainie, Litwie i Białorusi a rządami w tych krajach i usadowi nas na pozycji równej angielskim kolonizatorom.

Nie bacząc na realia ekonomiczne, rzuciłbym w przestrzeń propozycję, by rodziny posiadające trójkę lub więcej dzieci, nie płaciły podatków. To z pewnością usytuowałoby mnie jako faceta, który gada, co mu ślina język przyniesie, bo to nic nie kosztuje, ani trochę wysiłku intelektualnego.

Wiedząc, jakie są realia polskiego rynku pracy, namawiałbym emigrantów do powrotu. Rozumiem wszak doskonale, że Polska nie jest w dającej się przewidzieć przyszłości w stanie zaoferować tym ludziom niczego, co byłoby lepsze od tego, czego się już dorobili na saksach. A namawianie do podejmowania pracy w Polsce brzmi jak ponury żart w sytuacji, w której Polska traktuje pracowników najemnych jak niewolników na plantacjach bawełny.

Gdy już tego wszystkiego dokonamy i powiem te wszystkie głupstwa publicznie podczas mojej kampanii wyborczej, tak jak to zrobił Adam Jarubas, osiągnę swój cel czyli przerżnę wybory z kretesem i jak najbardziej zasłużenie. Wtedy wrócę w świętokrzyskie i będę tym, do czego zostałem stworzony: sprawnym urzędnikiem lokalnym, który nigdy nie powinien ruszać się ze swojego miejsca.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Pamiętajcie o obozach

Czas na szczerość, co w dzisiejszej Polsce raczej szkodzi, niż pomaga. Przyjechał otóż do …