Według zeszłorocznych badań 66 proc. Polaków negatywnie ocenia system opieki zdrowotnej w Polsce. Nakłady na zdrowie z budżetu należą do najniższych w Unii Europejskiej. Brakuje lekarzy, mamy przerażająco długie kolejki do specjalistów. Co kilka tygodni kraj obiega kolejny news o człowieku, który zmarł w kolejce na SOR albo w karetce, wożącej go z zawałem od jednej placówki do drugiej. Średnia wieku pielęgniarek to ponad 50 lat – oznacza to, że za 10 lat po prostu nie będzie wystarczająco dużo osób w tym zawodzie, brakuje też lekarzy specjalistów, ratowników czy nawet salowych, kuchenkowych i sprzątaczek. Wszystko – od stanu szpitali po płace, od wyposażenia karetek po smutne pół najtańszej parówki na talerzu pacjentki na oddziale położniczym – dramatycznie woła o to, żeby państwo zaczęło więcej wydawać na zdrowie.
Co w tym czasie proponuje nam nowa nadzieja lewicy, “polski Macron”, Robert Biedroń? Na konwencji, gdzie Wiosna prezentowała swoją “piątkę”, będącą odpowiedzią na “piątkę Kaczyńskiego” przedstawiono – w zasadzie powtórzono, Biedroń mówił już o tym na swojej pierwszej konwencji partyjnej – pomysł reformy służby zdrowia. Ma ona polegać na tym, że jeśli nie uzyskamy dostępu do specjalisty na NFZ w wyznaczonym, rozsądnym terminie, państwo zapłaci prywatnej klinice za naszą wizytę. Wiadomo, że publiczna służba zdrowia jest zła, a prywatna dobra, więc zapewnijmy wszystkim dostęp do prywatnej za publiczne pieniądze. Proste jak budowa cepa, nieprawdaż?
Niestety, jedyny problem, jaki uda nam się w ten sposób rozwiązać, to ułatwienie panom prezesom rozmaitych Luxmedów czy Medicoverów podjęcie decyzji przy kupnie nowego jachtu albo luksusowego auta – będą mogli sobie pozwolić na droższe, bo dołożymy się do niego ze swoich podatków. Wrzucenie wszystkich pacjentów w system prywatnych usług medycznych sprawi, że będzie on dokładnie tak samo niewydajny jak publiczny teraz – nawet bardziej, bo trzeba będzie jeszcze z niego wyciągnąć środki na wspomniany jacht, nikt przecież nie prowadzi spółki dla idei. Liczba lekarzy czy pielęgniarek nie wzrośnie od tego, że będą nas przyjmować prywatnie. Co więcej, mniej pieniędzy zostanie na leczenie, którym prywaciarze się nie zajmują, bo słabo się opłaca – a więc na medycynę ratunkową czy onkologię.
Wszystkie dotychczasowe eksperymenty z mariażem publiczno-prywatnym przy zdrowiu kończyły się fatalnie. Szpitale, które po oddaniu w dzierżawę firmom medycznym miały wreszcie spinać budżety, musiały się zamknąć. Outsourcing sprzątania i gotowania w szpitalach doprowadził do sytuacji, w której zatrudnione na dzieło salowe cały dzień pracują w jednych rękawiczkach, bo szef oszczędza na materiałach – a że dzieje się to kosztem zakażeń wewnątrzszpitalnych, nie bardzo kogokolwiek interesuje. Zdrowie i zysk nie idą ze sobą w parze – to jasne jak słońce, potwierdzone zarówno w Polsce jak i za granicą setki razy. Niestety, nad Wisłą podobne pomysły wciąż uchodzą za “progresywne” i “nowoczesne”, tak jak ciągle “nowoczesnym” ekonomistą jest u nas Leszek Balcerowicz.
Jaką mamy Wiosnę, każdy widzi: minus 3 stopnie, wiatr i zapowiadane opady śniegu.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Zgoda z @Adrian, że jest lepiej, gdy składka nie istnieje. Przede wszystkim dlatego, że w ten sposób można elastycznie kształtować wydatki, a pozyskanie dodatkowych środków ze składki od razu trafia na duży opór w społeczeństwie o znikomej świadomości obywatelskiej. Każdy chce korzystać, a prawie nikt nie chce płacić… Nie należy też zapomnieć o konieczności odrynkowienia sektora zdrowotnego. Amerykanie wydają na niego już prawie co piątego dolara (!) z wyjątkowo marnym rezultatem. Pieniądze są bardzo ważne, ale bez właściwej organizacji mogą zostać zwyczajnie utopione w kapitalistycznej studni bez dna.
„nikt nie wypada z systemu”
W obecnym ułomnym systemie nieubezpieczonym można być tylko na własne życzenie. Absurdalna i kosztowna weryfikacja uprawnień służy tylko nabijaniu kabzy producentom oprogramowania, którzy jak widać, nie potrafią utrzymać się na rynku i muszą żyć ze zbędnej twórczości dla urzędników.
„nowa nadzieja lewicy, “polski Macron”, Robert Biedroń”
żadna lewica, skoro pan Robert jest jak na liberała dość mocno progresywny, co najwyżej polityczne centrum.
„Brakuje lekarzy, mamy przerażająco długie kolejki do specjalistów”
Kolejki nie świadczą o braku lekarzy, lecz o niedostatku pieniędzy na opłacenie ich pracy, który potężnie pogłębiają mechanizmy rynkowe w tzw. służbie zdrowia. Na wizytę z ubezpieczenia NFZ lub prywatnego możemy długo poczekać, ale jeśli opłacimy ją w całości po stawkach komercyjnych, a nie po zryczałtowanych w ramach dowolnej składki, termin znajdzie się od ręki.
I tutaj pojawia się pytanie – po co to całe narzekanie, skoro żadna siła polityczna nie proponuje eliminacji mechanizmów rynkowych oraz podniesienia wysokości składki zdrowotnej?
Po co nam składka zdrowotna? To tylko służy spychaniu ciężaru opodatkowania na klasy niższe. Wywalić i przenieść ciężar finansowania służby zdrowia na podatek dochodowy, a taki może i powinien być progresywny!
Nie kwestia istnienia składki, a kwestia jej wielkości. To jak z podatkami – bogaci nie płacą, bo za nich płaca biedni.
Lepiej, żeby składka w ogóle nie istniała. W ten sposób, na bazie podatku dochodowego, można ubezpieczyć każdego – biedny czy nie. Każdy płaci tyle ile może, nikt nie wypada z systemu. Także młody, co będzie próbował sił na samozatrudnieniu, jest ubezpieczony, a zapłaci za to jak działalność zacznie przynosić zyski. Korwinizm to rezygnacja z jakiegokolwiek ubezpieczenia, co nawet dla młodych i zdrowych nie jest oczywiste.
Dodatkowo, gdy prawica zasiada za sterami władzy i obniża podatki dla bogatych – wtedy trzeba wypełnić powstałą lukę budżetową, a system składek dla klasy średniej i robotniczej to zbyt duża pokusa by tam podnieść.
Utrzymywanie systemu składkowego, to jeden z największych bezsensów licząc od 89 r z punktu widzenia przeciętnego obywatela. I to nawet z punktu widzenia obywatela, co nawet niekoniecznie musi utożsamiać się z lewą stroną sceny politycznej.
A red. Justyna – ciągle zdziwiona.
Może już pora najwyższa pojąć, że pan Biedroń na problemach LGBT to może się i zna, sztukę oratorską ma dobrze opanowaną, mimikę teatralną – również.
Poza tym – to zwykły pustak.
Zgadzam się. Widziałem w amerykanskim TeWueNie. Jeśliby zmienić mu tekst na plucie na ełro (walutę) to rychtyk kopia kaczki.