Planowany na 3 października ogólnopolski strajk kobiet wzbudza we mnie ambiwalentne uczucia. Zgadzam się, że potrzebna jest jakaś forma wyrażenia zbiorowego sprzeciwu, jakieś ramy, które należy nadać naszemu gniewowi. Mam jednak wątpliwości co do tego, czy akurat porównanie z długim piątkiem na Islandii jest tu najtrafniejsze. Żeby uprzedzić fakty – w przypadku braku innej formy protestu poprę i tę, mam z nią jednak problem.
W tym strajku uczestniczę od lat co najmniej kilkunastu. Jak? Nie chodzę do kościoła. Nie daję na tacę. Nie biorę ślubów, bo biała sukienka i wniosła muzyka organów, a babci Krysi tak zależało. Nie piszę się na matkę chrzestną. Nie wspieram tej korporacji, która z buciorami włazi w moje życie jako prywatnej osoby i jako obywatelki. I to w niepójściu już więcej do kościoła, a nie w niepójściu 3 października do pracy widzę bardziej adekwatną formę strajku.
Pracodawcy (gorzki żart) są całym sercem za aborcją. A nawet za powszechną sterylizacją. My, kobiety, jak rozumiem, w najbliższy poniedziałek chcemy zaprotestować przeciwko okrutnej, nieludzkiej ustawie. Przeciwko klasie politycznej, która ten projekt przepchnęła. Przeciwko fanatykom z Ordo Iuris. Nie przeciwko pracodawcom-krwiopijcom czy samolubnym mężczyznom, którzy zamykają nas w domach i każą sobie usługiwać. W naszym proteście chodzi o coś zupełnie innego niż chodziło na Islandii. Kto inny jest wrogiem, co innego przyczyną gniewu, inna linia podziałów. Cóż, że mój chłopak zrobi mi tego dnia kolację, a ja odejdę od komputera?
Wpuszczamy kościół do szkół, przedszkoli, urzędów, wpuszczamy do naszych prywatnych rodzinnych rytuałów. Wpuszczamy tam ludzi, którzy fundują nam – z przesłanek religijnych, których nie kryją – piekło. Wpuszczamy w nasze życie organizację, która jasno i – trzeba przyznać – uczciwie, głosi takie a nie inne poglądy na aborcję, in vitro, prawa kobiet, prawa osób LGBT. Głosujemy na polityków podporządkowanych kościołowi, mówiąc „to światopoglądówka, to sprawy drugorzędne” – i potem nagle jesteśmy zaskoczeni.
W internecie pojawiły się apele o to, aby karać cudzołożników. Popieram całym sercem! Katolicy – zadeklarowani, praktykujący, składający wyznanie wiary (które obejmuje również, uwaga, deklarację „wierzę w (…) kościół powszechny”) – powinni to robić bez dwóch zdań! Skoro dobrowolnie wybrali przynależność do tej organizacji, mającej prawa człowieka w nosie – niech nie będą hipokrytami i w obrębie swojego kręgu stosują się do wszystkiego, co kościół wymyśli. Może wtedy do nas wszystkich dotrze, jakiego potwora karmimy.
Przeciwko nowej ustawie protestować powinni wszyscy – to nie problem kobiecy, to problem wspólny. Odmówię ugotowania obiadu gdy stawką będzie walka o uznanie pracy kobiet wykonywanej w domu. Nie pójdę do pracy, gdy stawką będzie walka z wyzyskiem pracownic. W tym konkretnym przypadku w moim pojęciu realnym wrogiem jest kościół i władza chodząca na jego pasku.
Assange o zagrożeniu wolności słowa
Twórca WikiLeaks Julian Assange po kilkunastu latach spędzonych w odosobnieniu i szczęśliw…
Zgadzam się w stu procentach. To krk jest problemem, a właściwie dogmat, że w momencie zapłodnienia Duch Święty wstępuję w zarodek. Jeżeli chcą narzucić taką wykładnię innym, powinni udowodnić istnienie owego Ducha Świętego. Nie są w stanie? To nic prostszego, niż połączyć restrykcyjne zapisy z klauzulą światopoglądową – jakie wyznanie / światopogląd, takie traktowanie w zakresie aborcji i antykoncepcji. Ale nie wyznanie / światopogląd lekarza, lecz pacjentki.
Drażni mnie nazywanie obecnych przepisów „kompromisem”, bo to jest nie tylko narzucanie własnej wykładni teologicznej, ale jeszcze jakieś schizofreniczne podejście do tejże. Jeżeli bowiem mamy do czynienia z Duchem Świętym, to dziecko poczęte w taki, czy owaki sposób – np. podczas gwałtu nie powinno być „zabijane”. Innymi słowy obrońcy obecnej ustawy są „za, a nawet przeciw” własnej doktrynie.
Przy tym nie jest dla mnie tak oczywista, jak dla tych obrońców zarodków kwestia terminacji ciąży. Tu jednak powinno się rozdzielić sytuacje, gdy dziecko na pewno umrze wkrótce po urodzeniu i to w męczarniach – wówczas należy rozważyć problem eutanazji (tak – eutanazji, a nie aborcji) oraz gdy dziecko ma szansę na życie aczkolwiek będzie upośledzone. I tak, z całym, choć niewielkim szacunkiem dla obrońców „kompromisu” – nie ma mojej zgody na uśmiercanie np. osób z zespołem Downa dla wygody rodziców.
I to jest właśnie ten ogrom hipokryzji „obrońców życia” – bronią zarodków, a akceptują zabijanie.
Największym prezentem dla lewicy w Polsce jest antykomunizm o twarzy PiS. Ale lewica nie potrafi wykorzystać śmiertelnego zwarcia między dwiema połowami KOR-u ;)
Ale ciemny naród to kupuje i daje na tacę