Straszy się nas uchodźcami, którzy ponoć mają przybyć do naszego kraju po to, aby podkładać bomby w miejscach publicznych. Gdyby terroryści dokonywali zamachów w Polsce, to byliby niepoważni, ponieważ poważnie potraktowaliby niepoważne polskie państwo.
O tym, że Polska jest dziwolągiem na tle innych państw europejskich, wiadomo od dawna. Zaczęło się w 1980 r. od najgłupszej w dziejach tzw. solidarnościowej robotniczej rewolucji, która stworzyła podwaliny pod dzisiejszą antyrobotniczą RP. Później był Okrągły Stół, w wyniku którego w miarę normalna władza zrezygnowała – na rzecz dużo mniej normalnej. Oficjalnie stało się tak dlatego, że dotychczasowy ustrój wyczerpał swoje możliwości rozwoju, faktyczny zaś powód był taki, że rządzący do tego momentu Polską wyczerpali swoje możliwości sensownego kierowania państwem. Efektem Okrągłego Stołu był plan Balcerowicza, który pod hasłami ratowania gospodarki doprowadził ową gospodarkę do głębokiej zapaści – oraz wprowadził do naszej rzeczywistości zapomniane już od czasów Polski przedwojennej pojęcie bezrobocia.
W wyniku tzw. transformacji, czy raczej deformacji, pojawiła się RP nr 3, która jako jedyne państwo w Europie akceptuje nieformalną, przywódczą rolę katolickiego kościoła. Polska przekształciła się w kondominium. Jednak nie rosyjsko-niemieckie, jak twierdzą ignoranci, lecz amerykańsko-watykańskie, gdzie USA dyktowało nam linię polityczną, a nasz rodak w Stolicy Apostolskiej dbał o czystość ideologiczną. O epizodzie pt. „IV RP” nie wspomnę, może być aż nadto ku temu okazji, gdyby powróciła po najbliższych wyborach.
O tym, że państwo polskie nie jest przez resztę świata traktowane poważnie, można się przekonać, przeglądając serwisy informacyjne zagranicznych agencji, gdzie wieści z Polski pojawiają się w śladowych ilościach. Nikogo w cywilizowanym świecie nie pasjonują prymitywne rozgrywki między obecnym rządem, a opozycją z prezydentem na czele. Przy czym podkreslić należy, że „na czele” prezydent stoi jedynie oficjalnie, gdyż wieczorne wizyty u szefa partii opozycyjnej mogą ten oficjalny wizerunek w znacznej mierze skorygować. Warto też zauważyć, że brytyjska królowa nie raczyła się do tej pory spotkać z prezydentem kraju niepoważnego, za to o poważnych wybujałych ambicjach.
W Polsce wykształcił się swoisty pseudoamerykański model podziału sceny politycznej na dwa ugrupowania
prawicowe – jedno bardziej, drugie mniej liberalne; pseudo-, gdyż Amerykanie byli na tle sprytni, że połączyli stanowisko głowy państwa i szefa rządu. W związku z tym prezydent USA nie ma dylematu, czy spotykać się z premierem. Wszak spotyka się sam ze sobą przez 24 godziny na dobę.
Natomiast w III RP prezydent nie ma ochoty na kontaktowanie się z prezesem rady ministrów. Jego zaplecze polityczne twierdzi, że obecny rząd musiałby najpierw potwierdzić swój mandat w najbliższych wyborach. Kiedy pani Kopacz już potwierdzi ów mandat, wówczas pan Duda zechce się z nią łaskawie spotkać. Z argumentacji tej płyną dwa co najmniej wnioski. Pierwszy: PiS zakłada, że PO wygra wybory. Drugi: PiS popada w swoistą schizofrenię – z jednej strony neguje mandat rządu PO-PSL do rządzenia w trakcie kadencji, z drugiej zaś wymaga od tegoż rządu, aby zajął się tym, co do niego należy, zamiast koncentrować się na kampanii wyborczej.
Dwoistość myślenia wynikająca z braku umiejętności logicznego wnioskowania jest cechą charakterystyczną nie tylko dla Prawa i Sprawiedliwości, lecz także innych partackich formacji politycznych III RP, w tym Platformy Obywatelskiej.
Pani minister z platformianego rządu najpierw odmawia spotkania z prezydentem, aby chwilę potem takie spotkanie odbyć. Prezydent wszystkich Polaków coraz bardziej staje się prezydentem jednej partii, a Platforma w miarę zaostrzania się kampanii wyborczej przypomina sobie (bo przecież nie wyborcom), że obywatelskość ma w nazwie i nagle po ośmiu latach rządów proponuje zniesienie umów śmieciowych.
Czy można uznać za poważne państwo, w którym o władzę rywalizują dwie zakompleksiałe partie, usiłujące grać z nami w durnia? Niektórzy porównują III RP do kabaretu, cyrku lub burdelu na kółkach. Niesłusznie, bowiem te trzy szacowne instytucje mają to do siebie, że są kierowane przez profesjonalistów i za pieniądze dostarczają uciech i rozrywek. A jaką rozrywkę i uciechę otrzymują obywatele płacący podatki?
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
To co autor nazywa „w miarę normalną władzą” odchodzącą po obradach Okrągłego Stołu to jeden z najbardziej liberalnych ekonominicznie rządów w historii Polski, premiera M. Rakowskiego (ustawa Wilczka i inne). PRL nie był monolitem, a schyłkowa władza miała nastawienie bardzo wolnorynkowe, co oczywiście może się podobać lub nie. Post-PZPRowcy w większości milcząco albo wręcz wspierająco akceptowali późniejszy plan Balcerowicza i generalnie byli beneficjentami przemian po 1989 r. Solidarność, a zwłaszcza to co przyniosła po latach jako ruch (zwłaszcza jej przywódcy) można oceniać różnie, ale gorzej chyba byłoby mieszkać w kraju, gdzie nie ma żadnego oddolnego sprzeciwu przeciwko władzom (obojętnie jakich barw), jak np. w Korei Północnej.
To nie ignorancja każe „ignorantom” szerzyć różne wymyślne i karkołomne teorie wyjaśniające źródło porażek naszego kraju. Ci sami „ignoranci” wyszukują coraz to nowych winnych.
Kto pracował w niewielkiej prywatnej firmie (a nie ma dużo gorszych form niewolnictwa) ten wie doskonale o co chodzi.
O szefie nie mówi się źle. Psioczy się na wszystkich – dostawców, urzędy, współpracujące firmy – ale nie na szefa, choćby był przyczyną wszelkich niepowodzeń. Pracownik, który w ten sposób daje szefowi komfort psychiczny i powód do samozadowolenia będzie zauważony, nie będzie miał dużo pracy, będzie wynagradzany wyższą pensją. Oczywiście pozostali pracownicy będą musieli napierdalać podwójnie bo ktoś musi zarobić na szefa i jego lizusów.
Ta firma to jest Polska i jej polityka zewnętrzna i wewnętrzna. Kto jest szefem napisał autor artykułu a nie ja.:) Pozdrawiam.
Koronnym zarzutem pod adresem autora jest to, że napisał prawde. Polacy na własne oczy sprawdzili własną tezę, by zarabiać jak w kapitalizmie i pracować, jak w socjalizmie. Dziś nie muszą czytać ani Manifestu Komunistycznego, ani Kapitalu, a również opowieści Dickensa sa im zbędne. Wiek XIX przyszedł z całym swoim koszmarem, a prognozy wskazują, że to początek regresu. Degradacja państwa idzie w parze z degradacją klasy politycznej, a w miejsce walki klas rysuje się ostry konflikt polityczny i polityka kopaczy. Kto kogo pierwszy zakopie do ziemi. I to wszystko przy słowach o miłości bliźniego i odrodzeniu polskiego narodu, pod warunkiem, że sprawdzonego, prawowiernego i potulnego. Idea Mao z polityką stu kwiatow, które mgą rosnąć pod okiem czujenego ogrodnika objawiła się w nowym opakowaniu. Życzenia wszystkiego najlepszego przy zaciąganiu kolejnych kredytow i marzeniu, aby Polskę zadłużyć po dwakroć szybciej sa już na progu. Obie partie walczące o władze poświęcą wszystko, by sprawnie otumanić lud. Zadziwiające i znamienne, jak lewica odstąpila od fundamentalnego pytania, jak dzielic dobrobyt, aby pracodawca miał cheć tworzyć stanowiska pracy i zeszła na manowce nawet nie ideologiczne, tylko seksualno-obyczajowe, z akcentem na pierwszy człon. Bez spraw materialnych nie ma mowy o odrodzeniu lewicy. Sprawy obyczajowe zostały już przez wieki sprawdzone, przy czym wzorem może być dwór wersalskich Ludwików, których moralność nie uchroniła przed gniewem rewolucyjnego ludu. Najpierw chleba, a potem igrzysk.
Ja obecnie oglądam Polskę z zewnątrz i muszę przyznać że mam na temat Kraju nieco podobne odczucia jak Autor.
Nie wnikam tak bardzo już w te szczegóły kto, kogo, komu, co i za co, od polityki wewnętrznej się trochę zdystansowałem: z oddali to wydaje się takie głupie i niepoważne…
Jednak mieszkając w różnokolorowym i różnojęzycznym mieście, siłą rzeczy często muszę mówić że pochodzę z Polski. I coraz częściej łapię się na przerażającej myśli że nie mam się czym chwalić. Coś tam w historii bym jeszcze wygrzebał, ale współczesność leży i kwiczy.
Gdy myślę o obecnej aktywności mojego Kraju jako państwa na arenie międzynarodowej, to z pewnym przerażeniem widzę że jest to zazwyczaj działalność PRZECIWKO czemuś lub komuś, i nie potrafię wskazać niczego konstruktywnego.
Przeczytałem dziś że Prezydenci Polski i Słowacji uścisnęli sobie dłonie i postanowili działać aby utrudnić zwiększenie dostaw gazu do Europy..
Jak myślicie co może sobie o tym pomyśleć mieszkający obok Ormianin, Azjatka albo, nie daj Boże, Niemiec? Ja nie potrafiłbym Niemcowi wytłumaczyć co ma Polska i Słowacja do niemiecko-rosyjskiej rury na dnie Bałtyku, dzięki której niemiecki przemysł może produkować i tworzyć miejsca pracy. Mam nadzieję że nie zauważą i zapytają…