Kiedy stawia się pytanie, kto powinien być na szczycie władzy, najczęściej słychać oczywistą, choć mylną odpowiedź: ten komu nie brak rozumu, dobrej woli i zalet moralnych. Nawet bystry i krytyczny filozof hiszpański Jose Ortega y Gasset ulegał tej oczywistości.

Powiada on oto, że „są ludzie, którzy pokazaliby w pełni swoje uzdolnienia, pozostając na drugim planie, podczas gdy chęć wybicia się na plan pierwszy niszczy wszystkie ich zalety.

Kto rządzić powinien

W jednej ze współczesnych powieści mowa jest o pewnym chłopcu, niezbyt inteligentnym, ale obdarzonym wysoką wrażliwością duchową, który znajduje pocieszenie w tym, że w szkole siada w ostatniej ławce, myśląc sobie: „Koniec końców ktoś musi być ostatni!”. Bystra to uwaga, mogąca być dla nas wskazówką. Bycie ostatnim może być równie szlachetne i godne jak bycie pierwszym, ponieważ odstawanie od czoła i przewodnictwo są przymiotami, których świat jednakowo potrzebuje, jednej dla drugiej.

Trudno znaleźć lepszy przykład potocznej akceptacji społecznych stosunków zależności, jakie codziennie odtwarzają ludzie swymi postanowieniami i działaniami. Zgoda na podporządkowanie jest tu więc ujęta jako wartość i zaleta. Płynie ona, wedle filozofa, z „wysokiej wrażliwości duchowej” i jednocześnie z pośledniej inteligencji, cechującej tego, kto się godzi (bo powinien) na podległość. Uznaje on oto, że brak mu odpowiednich przymiotów. Owa zaś wrażliwość daje mu „bystrość”, która ten brak pozwala dostrzec.

Ortega jednak nie mówi ani tego, że ten, kto chce przewodzić, posiada niezbędne ku temu przymioty, ani też, że cechuje go równa owemu głupkowi wrażliwość. Jakby było to samo przez się oczywiste! Stwierdza jedynie, że obaj są potrzebni światu. Ten zaś jest po prostu zhierarchizowany i wymaga odpowiednich osób do zajmowania określonego szczebla władzy.

Ci więc, co piastują wysokie lub najwyższe stanowiska, zdają się, z racji swych przymiotów, do tego przeznaczeni. Natomiast znajdujący się niżej od nich lub najniżej, mają się podporządkować, choć – jak powiada – „bycie ostatnim może być równie szlachetne i godne jak bycie pierwszym”.

Przypowieść Brechta

Myślenie takie uchodziło i uchodzi za oczywiste w wielu teoriach (oraz w praktyce) zarządzania i polityki. Znajduje też ono wyraz w skalach społecznego prestiżu, we wzajemnych odniesieniach do siebie ludzi, w ocenie ich inteligencji, innowacyjności itd. A także: w siatkach płac i w przywilejach, przypisywanych do konkretnych pozycji i stanowisk. Ale przecież skądinąd wiadomo, że na wszystkich szczeblach każdej struktury władzy można natrafić na tylu samo jełopów, co i ludzi rozumnych. Czy tylko dlatego, że na pierwszy plan pchają się ci, co nie powinni?

Niezupełnie.

W jednej z „Przypowieści o panu K.” B. Brechta padają zdania, które pośrednio dotyczą rzeczy tu rozważanej i pozwalają na właściwą jej ocenę. Oto one: „Pan K. ujrzał przechodzącą aktorkę i powiedział: >>Ona jest piękna<<. Jego towarzysz dodał: >>Ona jest piękna ponieważ odniosła sukces<<”.

Dokonuje się tu zdumiewającego odwrócenia. Jego skutkiem uroda okazuje się nie właściwością pewnego partykularnego ciała, lecz miejsca jej właścicielki w kulturowej skali prestiżu, które nadają jej tę urodę.

Tak samo jest, gdy mówimy na przykład, że ktoś pije jak szewc. Powiedzenie to bowiem powinno pociągać też za sobą jego odwrócenie: jeżeli szewc pije, to nie koniecznie dlatego, że lubi. On się uchlewa  p o n i e w a ż  jest szewcem, jak aktorka jest piękna  z   p o w o d u  odniesionego sukcesu. Krótko mówiąc: zachodząc do knajpy i wychylając kieliszek za kieliszkiem – realizuje społecznie utrwalony wzorzec bycia szewcem, którego jest funkcją. Co to przecież za szewc, który nie pije?

Na identycznej tedy zasadzie można by rzec: p o n i e w a ż X zajmuje funkcję kierowniczą, ma  talenty organizacyjne. A nie: X ma talenty organizacyjne,  d l a t e g o  zajmuje funkcję kierowniczą. Bo fakt, czy naprawdę je ma, czy nie, jest sprawą drugorzędną, gdyż sama ta funkcja wpisuje weń określone atrybuty. A dobrym tego przykładem jest nie tylko osławiony ćwierćinteligencją amerykański prezydent G. Bush Junior, lecz i każdy z kolejnych polskich prezydentów po 1989 r., nie wyróżniając zwłaszcza ostatniego, który, jako głowa państwa, pełni w zasadzie funkcję konia w stajni stworzonej i zarządzanej przez J. Kaczyńskiego.

Rozumowanie Ortegi jest odwrotne. Lokuje ono właściwości i przymioty, niezbędne do sprawowania władzy lub zajmowania miejsc jej podporządkowanych tylko w konkretnych osobach i ich predyspozycjach. I filozof opromienia je odpowiednią aurą aksjologiczną, jakby cokolwiek ona znaczyła w prozaicznych stosunkach kapitalizmu! Tak też często myślą politologowie, teoretycy organizacji i zarządzania. Tak wreszcie rzecz ujmuje, niezbyt rozgarnięty, potoczny rozsądek.

Uczone dyrdymały

We współczesnym myśleniu o przewodzących i podwładnych w strukturach państwa czy przedsiębiorstwa dominuje bowiem punkt widzenia kulturalnych baranów, tzn. takich teoretyków i praktyków struktur władzy i zarządzania, którzy kompletnie pozbawieni są wyobraźni historycznej i socjologicznej. Poza osobami, postrzeganymi głównie z perspektywy pozornie uniwersalnych „standardów moralnych” (a faktycznie – ich zdatności do reprodukcji stosunków kapitalistycznego systemu społecznego i stosunków produkcji), nie dostrzegają oni nic więcej.

Klepie się więc moralizatorskie komunały i ujmuje przewodzących i podwładnych ze względu na ich kompetencje intelektualne i techniczne oraz cechy ich osobowości i zachowań. Przy czym te cechy właśnie zdają się z góry dane i najważniejsze. Zwłaszcza dla wyłaniania idealnych podwładnych.

Trwa zatem – jak powiada szwajcarski socjolog zarządzania S. Heflinger – pogoń za wartościami, przekonaniami, ludzkim wnętrzem. Odbywa się rekrutacyjny Big Brother. Poszukując np. „totalnej efektywności” podwładnych, sięga się do „zalet osobistych”, dąży się do eliminacji „osobowych wad” itd. A ich odkryciu służą m.in. wielkie operatory organizacji matrycowej, logiki sieciowej, wirtualnego biura, zespołu siły zadaniowej, bodźców motywacyjnych, dodatkowych wynagrodzeń itp. Wymaga to całkowitej przejrzystości akt zawodowych, posługiwania się testami psychometrycznymi itd. Mówiąc krótko: wszystkim, co wkracza w intymne sfery prywatności.

Działania te jednak mają i muszą mieć wartość ograniczoną. I to nie tylko dlatego, że rekrutowani i podwładni stosują mniej lub bardziej wyrafinowane i skuteczne „taktyki oporu”, aby uniemożliwić przejrzenie się „na wylot”, i by ograniczyć manipulowanie sobą. Istnieje głębsza tego przyczyna: działania te nie mogą spełnić zakładanych oczekiwań, bo odbywają się zwykle w horyzoncie ograniczonym, czyli „na długość nosa” określonego układu politycznego, struktury przedsiębiorstwa i jego szefów.

Podążając jednak myślowym szlakiem pana K. z utworu Brechta, widzimy, że te poszukiwane predyspozycje i związana z nimi aksjologiczna aura są w istocie następstwem czegoś bezpodmiotowego: kulturowo ukształtowanych wzorców i stosunków społecznych.

Powiem więcej: nawet gdyby dana osoba była kompletnie nijaka, owe wzorce mogą uposażyć ją w odpowiedni blask, jak szewca w trunkowe namiętności, czy aktorkę w urodę.

Ps.

Patrząc z tego punktu widzenia, nie jest rzeczą istotną posiadanie przez kogokolwiek odpowiednich (lub nieodpowiednich) predyspozycji do zajmowania określonej pozycji. Nawet na najwyższych szczeblach władzy. Bohater zatem, na którego powołuje się Ortega y Gasset, niepotrzebnie przesądza o swym losie. Cechuje go nie tyle „wysoka wrażliwość duchowa”, co pokora sługi.

Gdyby nie to, nie siadałby w ostatniej ławce. Parłby do przodu. A w sprzyjających okolicznościach mógłby zająć także najwyższe z możliwych stanowisk. Pod warunkiem, oczywiście, że pojawiły by się odpowiednie warunki społeczne i zaplecze właściwych podwładnych.

Widać to jaskrawo na każdym kroku w polskim życiu politycznym, w którym miernota walczy o palmę pierwszeństwa z głupotą, ale panujące wzorce ideologiczne i kulturowe jedno i drugie przysłaniają i mistyfikują. Sprawiają, że ich uosobienia czarują jako wybitni mężowie stanu, autorytety, moralni odnowiciele polityki i społecznego życia czy wręcz jako zbawcy ojczyzny. I zależnie od stopnia naszego ideologicznego zaczadzenia – ulegamy ich czarom.

Dzięki temu ostatni są pierwszymi, jak głoszą święte księgi i pokazuje praktyka wszystkich partii politycznych, gdy dorywają się one do władzy. PiS zaś jest dzisiaj szkolnym tego przykładem. Ale chyba nic się tu nie zmieni do końca świata, a może nawet dzień później.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. W sumie to tylko z powodu pańskich artykułów zaglądam na ten smutny jak pi…a portal. Dziękuję.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…