Czym się różni zamach terrorystyczny od mass shooting? Co zabija ludzi – broń, homofobia, choroba psychiczna, człowiek, czy – jak chcą prawicowi publicyści – islam?
Stany Zjednoczone są jedynym krajem rozwiniętym, w którym regularnie słyszymy o mężczyźnie z bronią, który wchodzi do budynku pełnego ludzi – do szkoły, na kampus uniwersytecki, do centrum handlowego albo klubu nocnego i zaczyna strzelać. Od czasu masakry w klubie Pulse w Orlando doszło już do pięciu podobnych zdarzeń – zginęła w nich jedna osoba, 22 zostały ranne. Najświeższa miała miejsce w Oakland, w Kalifornii – nieznani sprawcy ostrzelali grupę młodzieży, wspominającą swoich dwóch tragicznie zmarłych kolegów, 15-latków, którzy dwa tygodnie wcześniej utonęli w rzece. Zginęła 17-letnia dziewczyna. Jeśli jeszcze do nich nie przywykliśmy, to tylko dlatego, że media mimo wszystko uważają je za bardziej interesujące niż masakry w Afganistanie, Nigerii czy Somalii – ofiarami są jednak zwykle biali ludzie, ubrani i żyjący tak jak my, w zachodnim, cywilizowanym świecie.
W Somalii nie ma mass shootings
Tragedie w USA inaczej się też nazywają. Kiedy czarnoskóry bojownik Boko Haram obwiązuje porwaną 12-latkę trotylem i wysyła ją do rojnego centrum Maidiguri, mówimy o „zamachu terrorystycznym”. Kiedy sfrustrowany, samotny mężczyzna koło 30 bierze kupioną legalnie broń i zaczyna strzelać do dzieci w szkole, studentów na uczelni albo ludzi bawiących się w klubie, mówimy o mass shooting – wyrażenie słabo tłumaczy się na polski, „strzelanina” nie oddaje bowiem jego jednostronnego charakteru. O tym, czy dane zdarzenie nazwiemy zamachem terrorystycznym czy mass shooting, decyduje w zasadzie tylko szerokość i długość geograficzna (w Somalii czy Nigerii to drugie się nie zdarza), ew. kolor skóry i wyznanie sprawcy (terroryści to przecież nie-biali muzułmanie, czy też przynajmniej osoby pochodzące z krajów islamskich). Inaczej się też tłumaczy przyczyny tych zdarzeń – terroryści działają natchnieni chorą ideologią; strzelają i zabijają bo tak nakazuje im wiara w Allaha (nic to, że dzielą ją z 1,6 mld ludzi, którzy nie mają podobnych pomysłów). Powody, dla których po broń sięgają amerykańscy frustraci są zupełnie inne, niezależne od ich koloru skóry, wiary czy też wyznawanej ideologii; szuka się u nich osobistych zaburzeń i problemów. Nikt nie zastanawia się nad stanem psychicznym i relacjami z rodzicami Salaha Abdeslama, który strzelał w Paryżu – był przecież islamskim terrorystą, o nic więcej nie trzeba pytać. Z drugiej strony – nikt nie próbuje stwierdzić, że wiara w teorię Illuminati, którą fascynował się niejaki Chris Harper Mercer, który w zeszłym roku wszedł na kampus Umpuqua w Oregonie, zabijając dziesięć i raniąc dziewięć przypadkowych osób, jest śmiercionośna i jako taka powinna zostać „zdelegalizowana”.
Co ciekawe, to samo „islamskie pochodzenie”, które do tego stopnia określa sprawcę masowego mordu, że nie trzeba się zastanawiać nad jego moralnością i psychiczną konstrukcją, zupełnie przestaje się liczyć w przypadku osób, postępujących zgodnie z przyjętymi społecznie zasadami. Imran Yousuf, 24-letni ochroniarz w Pulse w Orlando, który w krytycznym momencie przebiegł przez salę, żeby otworzyć drzwi ewakuacyjne i uratował życie 60-70 osobom, pochodzi z rodziny indyjskich muzułmanów. „Nikt nie będzie publicznie spekulował czy Imran był pobożnym muzułmaninem, czy islamskie wartości, w których wychowywali go rodzice były dla niego inspiracją; nikt nie będzie przetrząsał Koranu i hadisów w poszukiwaniu fragmentów wyjaśniających jego czyn, nikt nie odwoła się do muzułmańskiej teologii.” – pisze Arkadiusz Miernik, publicysta i polski znawca islamu i trudno mu odmówić racji.
Mateen – frustrat czy islamista
Zostawmy jednak Yousufa i zajmijmy się Omarem Mateenem, sprawcą masakry w Orlando – czynu, który poza liczbą ofiar, przyciągnął uwagę mediów na tak długo ze względu na to, że stoi na skrzyżowaniu zamachu terrorystycznego i mass shooting. Z jednej strony – Mateena fascynowało Państwo Islamskie, wahhabicka sekta, światowy symbol islamskiego terroryzmu, któremu dzięki spektakularnym akcjom w Paryżu i Brukseli udało się zdetronizować Al-Kaidę na tronie największych lęków Zachodu. Z drugiej – nie wykazano żadnych związków z organizacją; Mateen nie był jej członkiem ani częścią żadnej siatki. Wspomniany Chris Mercer był fanem IRA, nie oznacza to jednak, że irlandzka grupa terrorystyczna była odpowiedzialna za zamach w Oregonie; tak samo nie da się stwierdzić, że za tragedią w Pulse stoi IS.
Z drugiej – to, co na pewno wiadomo o samym Mateenie, nakłada się na wszystkie historie o amerykańskich mass shooters. Młody sfrustrowany mężczyzna z problemami z agresją, nienawidzący gejów, lesbijek i osób czarnoskórych. Często zmieniał szkołę i pracę, był konfliktowy, stosował przemoc wobec byłej żony. Homofobia, z którą się obnosił i która w końcu doprowadziła do tego, że wziął broń i zabił 49 osób, skrywała prawdopodobnie brak samoakceptacji – Mateen był stałym bywalcem Pulse, umawiał się na randki z mężczyznami. Nie da się przeprowadzić pośmiertnej analizy psychologicznej ani psychiatrycznej na podstawie prasowych doniesień, jest jednak niemal pewne, że Mateen był osobą silnie zaburzoną, nawet jeśli nie psychicznie, to z pewnością społecznie i że przydałaby mu się porządna terapia.
Cywilny antyterroryzm potrzebny od zaraz
Jest też jednak oczywiste, że rozważanie masakry w Orlando jako wyniku indywidualnych problemów Omara Mateena to pomyłka, tak jak absurdem byłoby myślenie o niej jako o konsekwencji jego wyznania. Strzelał motywowany chorą ideologią – przekonaniem, że ludzie, zakochujący się w osobach tej samej płci – do których sam się prawdopodobnie zaliczał – są godni nienawiści, pogardy, nie zasługują na życie. Tę ideologię można wyprowadzić zarówno z islamu, jak i z katolicyzmu czy z amerykańskiego protestantyzmu (wspomnijmy choćby o Westboro Church, którego główne hasło brzmi „God hates fags„, „Bóg nienawidzi pedałów”). Jest też jasne, że takiemu człowiekowi jak Mateen, w dodatku z przemocową historią, nigdy nie należało sprzedawać broni. Nie jest przypadkiem, że to właśnie w Stanach Zjednoczonych mamy do czynienia z mass shootings – w żadnym innym kraju rozwiniętym nie jest tak łatwo o karabin, i jednocześnie tak trudno o wizytę u psychiatry.
Niestety, nasuwające się rozwiązania, pozwalające na uniknięcie tego typu wydarzeń w przyszłości, czyli lepsza kontrola nad osobami stosującymi przemoc wobec najbliższych i terapia sprawców, dostępna i powszechna opieka psychiatryczna, ograniczenie dostępu do broni palnej i porządna edukacja obywatelska i seksualna nie mieszczą się w antyterrorystycznej agendzie ani amerykańskich, ani europejskich władz. Zamiast tego mamy stany wyjątkowe, zwiększone uprawnienia służb, inwigilację, zakazywanie zgromadzeń publicznych, lotniskową kontrolę osób o ciemniejszej karnacji i imieniu Ahmed i inne, spektakularne akcje, służące naszemu „bezpieczeństwu”. Zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Europie czy w Polsce pozwala się na rozrost prawicowego ekstremum, które – czego dowodzi wczorajsze morderstwo brytyjskiej posłanki partii pracy, Jo Cox, dokonane przez mężczyznę z nacjnalistycznym hasłem na ustach – stanowi równie duże, a w Polsce z pewnością większe zagrożenie terrorystyczne niż Państwo Islamskie.
BRICS jest sukcesem
Pamiętamy wszyscy znakomity film w reżyserii Juliusza Machulskiego „Szwadron” …
„dostępna i powszechna opieka psychiatryczna, OGRANICZENIE DOSTĘPU DO BRONI PALNEJ i porządna edukacja obywatelska i seksualna nie mieszczą się w antyterrorystycznej agendzie ani amerykańskich, ani europejskich władz. ”
Nie ma Pani ani trochę racji Pani Justyno.Broń nie tylko służy do mordowania ale i ochrony przed mordercami,a zakazy posiadania broni są narzędziem klasowej i państwowej dominacji. Poza tym argument pani Justyny jest IDIOTYCZNY.
Omar Mateen posiadał licencję ochroniarską – coś jak nasze „pozwolenie na broń”. Próbował nawet zostać policjantem – a ci broń mają z zasady. Niewątpliwie też ten klub dla gejów był miejscem w którym NIKT nie był uzbrojony poza tym terrorystą – inaczej bowiem sprawa skończyła by się szybko – na kilku ofiarach. Na Policji bowiem nie można polegać w takich sytuacjach – przybyła dopiero po kilku godzinach !
A jeśli pani Justyna zacznie twierdzić,że to „prawicowe podejście” to się nie zgadzam.
http://www.spartacist.org/polski/platforma/ps17/druga.html
Jak komuś nie chce się czytać całości:
„Biali liberałowie z tzw. klasy średniej głoszą całkowity pacyfizm z powodu względnego bezpieczeństwa swoich apartamentów i podmiejskich willi – nie spodziewają się oni, że któregoś dnia policjanci przyjdą i wedrą się do ICH domów. Klasa panująca jednak nie wierzy w pacyfizm i starannie uzbraja SWOJE państwo po zęby. Cała kwestia kontroli broni obraca się wokół pytania: czy ufasz TEMU PAŃSTWU na tyle, by powierzyć mu monopol na broń? Rozwiązanie zaś rozszczepia się według pogłębiającej się polaryzacji klasowej i rasowej tego społeczeństwa. Rdzeń państwa, to w końcu „specjalne oddziały uzbrojonych ludzi”, jak Lenin wyjaśnił w swojej broszurze z 1917 r., pt. „Państwo a rewolucja”, omawiającej pisma Marksa i Engelsa. I nie jest to nasze państwo, ale PAŃSTWO KAPITALISTÓW; utrzymują oni monopol państwa na siły zbrojne, w celu utrzymania własnego panowania klasowego.
Cała historia kontroli broni jest historią usiłowań ROZBROJENIA ludności przez klasę panującą, szczególnie w okresach walk społecznych. Zakaz broni automatycznej zazwyczaj kojarzy się z gangsterami, takimi jak Al Capone, ale nigdy nie przeszkodził im w zdobyciu karabinów półautomatycznych Thompson, tak samo dziś bandziory mają swoje pistolety Uzi. Ściślej mówiąc, zakaz broni automatycznej z 1934 r. miał miejsce podczas Wielkiego Kryzysu, gdy Waszyngton prześladowało widmo rewolucji klasy robotniczej (w rzeczywistości, tamtego roku odbyły tam trzy ogólnomiejskie strajki, kierowane przez ludzi deklarujących się jako komuniści). Ustawa federalna z 1968 r. o kontroli broni została wprowadzona podczas szczytu rewolt w dzielnicach czarnych. Ciągłe zaś dążenie do zabronienia tanich pistoletów, znanych jako „cacka na sobotni wieczór”, jest po prostu usiłowaniem uczynienia broni droższą i przez to mniej dostępną dla biedniejszych klas.”
Tym razem nie do końca się zgadzam. To u nas jest problem z wizytą u psychiatry, bo jest ich za mało. W USA istniała przez całe lata wręcz kultura „bywania” w gabinetach różnych psychoanalityków i innych cudotwórców. Teraz to się może urwało w związku z zapaścią gospodarczą i malejącą klasą średnią.
Jest też chyba pomyłką, żeby każdy przypadek rozpatrywać indywidualnie. Jest nas coraz więcej, chyba o dużo za dużo, co przy kurczących się zasobach i rosnących nierównościach prowadzi do frustracji. Czy taki frustrat „podwiesi się” pod islam, ortodoksję protestancką, czy tzw. kiboli, to nieistotne, on musi znaleźć winnych swojego własnego silnego poczucia dyskomfortu.
Ciekawe tylko, że to głównie mężczyźni, jako feministka czuję niedosyt.