To organizatorki Kongresu Kobiet, a nie firma zewnętrzna żądały od nas stania „jak w wojsku” przez szesnaście godzin i zabroniły przerw na posiłek lub skorzystanie z toalety – mówią ochroniarki, które pracowały podczas „feministycznej” imprezy.
Łamanie praw pracownic zatrudnionych do zabezpieczania Kongresu Kobiet nagłośniła związkowczyni i działaczka społeczna, Maria Świetlik. Aktywistka, która podczas zjazdu mówiła o problemie pracy prekarnej i szczególnie niepewnej sytuacji kobiet na polskim rynku pracy, napisała, iż podczas wydarzenia, w teorii upominającego się o wszystkie kobiety, ochroniarki musiały stać bez ruchu przez kilkanaście godzin, bez przerwy na toaletę czy posiłek. W odpowiedzi jedna z twarzy polskiego „liberalnego feminizmu” Magdalena Środa stwierdziła, że nic się nie stało, bo to nie organizatorki Kongresu decydowały o warunkach pracy kobiet zatrudnionych przez zewnętrzną firmę.
Dziś na łamach „Codziennika Feministycznego” ukazał się jednak materiał, który tę kompromitującą argumentację pogrąża ostatecznie. Pracownice twierdzą, że inicjatywa rażącego złamania prawa pracy wyszła od samych „bojowniczek o prawa kobiet”. – Organizatorka przekazała nam, że mamy stać na baczność i nie ruszać się z miejsca, nie wyraziła zgody na przerwy na jedzenie czy picie lub skorzystanie z toalety. Jeśli zrobiłyśmy choćby jeden krok, organizatorka po prostu wrzeszczała na nas, mówiąc „głąby”, „idiotki”. W ten sam pogardliwy sposób odnosiła się również do przebywających podczas Kongresu wystawców, do zespołu muzycznego i teatralnego. Wszyscy czuliśmy się tam jak niewolnicy – opowiada autorce tekstu Idze Dzieciuchowicz jedna z pięciu ochroniarek pracujących podczas Kongresu.
Sama liczba pracownic ochrony również jest skandaliczna – w imprezie brało udział 4,5 tys. osób, ale do strzeżenia bezpieczeństwa na niej wysłano zaledwie pięć kobiet i pięciu mężczyzn. Za godzinę pracy dostawali 10 zł. Jedna z kobiet, z którymi rozmawiała Dzieciuchowicz, zrezygnowała przed końcem Kongresu, po prostu zabrakło jej sił. Pracownice zaalarmowały szefową firmy ochroniarskiej. To ona zażądała od organizatorek, by zadbały chociaż o to, by w pobliżu miejsca obrad znajdowała się gotowa do interwencji karetka pogotowia. Jej też miało nie być, bo jak pisze „CF”, organizatorki nie zgłosiły zjazdu jako imprezy masowej.
– Wspaniale, że w tym roku Kongres Kobiet postanowił wyjść poza własne ograniczenia i zaprosił mnóstwo wartościowych działaczek: Martę Lempart, Agatę Nosal-Ikonowicz, Beatę Siemieniako, Katarzynę Dudę, Iwonę Hartwich. Ale ich obecność była jedynie płytkim PR-owym chwytem, nastawionym na zminimalizowanie krytyki lewicowych środowisk. A sama impreza jak kwalifikowała się na potraktowanie buldożerem, tak kwalifikuje się do tego dalej – tak podsumowała tegoroczny Kongres publicystka Strajku.eu Weronika Książek. W świetle nowo ujawnionych okoliczności komentarz ten okazuje się tym trafniejszy.
– Proponowane przez ten spęd siostrzeństwo nie obejmuje swoim zasięgiem kobiet pracujących – ich rola, jak zwykle, ogranicza się do „przynieś, podaj, pozamiataj” po modnych bizneswomen, prawniczkach, profesorkach i ekspertkach ds. edukacji równościowej – również celnie odniósł się do sprawy na Facebooku lewicowy publicysta Łukasz Moll.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Niestety kobiet pracujących za 10złotych na godzinę nie stać na organizowanie takich kongresów. Nie mają też na to czasu, bo po ciężkim dniu pracy wracają do domu i muszą zajmować się bardzo przyziemnymi sprawami. A jestem przekonany, że nie jedna miałaby więcej do powiedzenia niż szanowne Panie autorytetki-celebrytki.
Zaorać to burżuazyjne towarzystwo!