Sytuacja w Mołdawii, którą w polskich mediach jedynie portal strajk.eu obserwuje od dawna z należytą uwagą, zaczyna gwałtownie się zaostrzać. Po ostatnich wspólnych ćwiczeniach armii mołdawskiej i amerykańskiej na poligonie w Bulboaca można mieć wrażenie, że chodzi o stworzenie kolejnego gorącego punktu, którym Rosja będzie musiała się zająć politycznie i być może militarnie, po to, by dodać jej kolejnych problemów wokół jej granic. Z tego tez powodu przedrukowujemy wywiad, jakiego prezydent Mołdawii Igor Dodon udzielił rosyjskiej agencji TASS.
– Jak Pan ocenia to zamieszanie?
– Jako prowokację. Po pojawieniu się tych informacji, specjalnie pojechałem z inspekcją na poligon w Bulboace, wizytowałem inne części armii mołdawskiej. I nie znalazłem żadnych przygotowań do wojny. Mówiłem to już wiele razy i powiem to jeszcze raz: nasz kraj można zjednoczyć [tj. przywrócić Naddniestrze pod kontrolę Kiszyniowa – przyp. strajk.eu] tylko drogą pokojową. Jako prezydent i głównodowodzący siłami zbrojnymi nigdy nie wydam rozkazu zastosowania siły wojskowej w stosunku do Naddniestrza. A według Konstytucji to niemożliwe bez podpisu prezydenta.
– Komu więc służą takie wiadomości?
– Jestem przekonany, że realnych uwarunkowań na użycie siły militarnej nie ma. Ale zarówno u nas, jak i za granicą są wpływowi politycy, którym zależy na eskalacji napięcia w naszym kraju.
– Na przykład kto?
– Ci, którzy boja się utraty władzy w wyniku przyszłorocznych wyborów. Jak pokazują sondaże, po ośmiu latach nieudanego rządzenia koalicji proeuropejskich partii, mają one małe szanse, by znaleźć się w parlamencie. Obecnie liderzy rządzącej Partii Demokratycznej próbują zabezpieczyć się poparciem USA, gdzie są wpływowe koła, zainteresowane konfrontacją z Moskwą. Obserwujemy, jak one naciskają na prezydenta Trumpa, by nie dopuścić do konstruktywnego dialogu z Kremlem. By zadowolić swoich opiekunów na zachodzie, demokraci występują przeciwko prowadzonej przez mnie polityce odrodzenia strategicznego partnerstwa z Rosją. W tym celu regularnie organizują akcje przeciwko Moskwie – od zakazu rosyjskich mediów, deportacji rosyjskich dziennikarzy do ogłoszenia persona non grata rosyjskich dyplomatów, wicepremiera Dymitra Rogozina.
Kontrolowane przez koalicję rządzącą media w ostatnich czasach pełne są informacji o „militarystycznych planach imperialnej Rosji”, która, rozpętawszy wojnę nad Dniestrem, rzekomo chce okupować południe Ukrainy i obalić proeuropejskie reżimy w Kiszyniowie i Kijowie. Aktywnie pomagają im w tym koledzy z Rumunii, którzy nie są zainteresowani rozwiązaniem problemu i zjednoczeniem naszego kraju, ponieważ to położy krzyżyk na ich planach anektowania Mołdawii. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że mołdawscy urzędnicy ministerialni oskarżający Rogozina , że ich obrażał, nabierają wody w usta, kiedy ich rumuńscy koledzy mówią o planach likwidacji Mołdawii i jej zjednoczeniu z sąsiednim państwem. Ze strony Rosji na przykład, nigdy nie słyszałem podobnych haseł. Politycy, którzy nie są zainteresowani odrodzeniem współpracy Mołdawii i Rosji, rozwiązaniem problemu Naddniestrza, są i w Moskwie, i w Tyraspolu. To ci, którzy pasożytują na podziale naszego kraju, zarabiając na tym ogromne pieniądze.
– Lecz w odróżnieniu od 1992 roku i w Mołdawii, i w Naddniestrzu trudno dziś znaleźć takich, którzy chcieliby podpalić swój dom, by usmażyć na tym jajecznicę. Zresztą wydarzenia w Południowej Osetii ostudziły chyba awanturników.
– Myślę, że wojna na pełna skalę nie jest potrzebna koalicji rządzącej. Ale prowokacja, która doprowadzi do eskalacji napięć wokół Naddniestrza w przeddzień wyborów prezydenckich w Rosji i kampanii wyborczej w Mołdawii to działanie mające szanse na sukces.
– Przy czym w stosunku tak Mołdawii, jak i Ukrainy, której trudno nie uwzględnić na drodze do Tyraspola.
– To pozwoliłby jeszcze bardziej skłócić Moskwę z Brukselą, ku czemu, jak widzimy, popychają antyrosyjscy politycy w USA. Jeśli Kreml się nie zaangażuje, da to powód, pokazać rosyjskie władze jako słabe, nie potrafiącym obronić swoich sił pokojowych i obywateli.
– Ale konflikt można rozpętać bez Pana udziału i wiedzy. Jak wiadomo, kompetencje głowy państwa w Mołdawii są dość ograniczone. A ministrów, wśród nich szefów resortów siłowych, kontroluje Partia Demokratyczna, której liderzy, jak Pan zauważył, walczą o poparcie Waszyngtonu.
– Aby do tego nie dopuścić, zażądałem od dowódców wojskowych dokładnego i szczegółowego informowania mnie o wszystkich ćwiczeniach i ruchach wojsk. Co zaś się tyczy liderów Demokratów, to myślę, że przestrogą dla nich powinien być los Micheila Saakaszwilego, który też swego czasu cieszył się poparciem USA.
– Obecnie były prezydent Gruzji przysięga, że w 2008 roku nie dawał rozkazu do ataku i był ofiarą prowokacji!
– Mówić można, co się chce. Wszyscy wiedzą, że armię gruzińską przygotowywali przez kilka lat amerykańscy instruktorzy, a dzięki potężnym zastrzykom finansowym ze strony Zachodu była ona doskonale wyposażona i uzbrojona. U nas sytuacja jest inna. Nawet jeśli założyć, że ktoś z polityków w Kiszyniowie tworzy jakieś militarne plany, to armia mołdawska, przez wiele lat zmniejszana i demontowana, nie jest w stanie tych planów urzeczywistnić. Do takich wniosków doszedłem po dokładnym zaznajomieniu się z sytuacją w wojskowych formacjach. Ze zrozumiałych przyczyn nie mogę przytaczać danych, jak mało pieniędzy przeznaczone jest na utrzymanie żołnierzy, ich przygotowanie, uzbrojenie i techniczne wyposażenie. To smutne, ale nawet tak małe środki nasi politycy potrafią rozkraść.
– Kto dokładnie?
– Ich nazwiska znają wszyscy – ostatnie osiem lat podczas podziału tek ministerialnych w łonie rządzącej proeuropejskiej koalicji teka ministra obrony zawsze była zarezerwowana dla Partii Demokratycznej, która agituje za zjednoczenie naszego kraju z Rumunią.
– Paradoksalnie wychodzi na to, że odpowiedzialność za bezpieczeństwo państwa złożono na tych, którzy chcą je zlikwidować?
– Jak mówi ludowe powiedzenie: puścić kozła do ogrodu. Teraz reprezentanci tej partii, wśród nich mer Kiszyniowa, minister transportu i inni wysocy urzednicy siedzą na ławie oskarżonych za korupcję i inne przestępstwa.
– Poprosił pan władze Rosji, by nie stosowały sankcji w odpowiedzi na działania rządu mołdawskiego?
– Sankcje przyniosłyby efekt odwrotny od zamierzonego, bo ucierpieliby od nich zwykli ludzie, co byłoby na rękę przeciwnikom zbliżenia naszych krajów. Chciałbym zauważyć, że Moskwa jest doskonale zorientowana w naszej sytuacji wewnętrznej. Mam nadzieje, że nie zrobi tego, czego oczekują nasi nieprzyjaciele tak u nas w kraju, jak i za granicą.
– Jak odbije się skandal z Dmitrijem Rogozinem, który jest przedstawicielem prezydenta Rosji ds. Naddniestrza na rozmowach w sprawie uregulowania tego konfliktu?
– Podczas niedawnego spotkania z nim w Teheranie, porozumieliśmy się, że zorganizujemy w najbliższym czasie rozmowy z liderem Naddniestrza Wadimem Krasnosielskim. Będziemy rozmawiali przede wszystkim o problemach, które ułatwią życie zwykłym ludziom na obu brzegach Dniestru.
– Co to za problemy?
– Przekazaliśmy Tyraspolowi nasze propozycje dotyczące rozwiązania problemów z łącznością telefoniczną, o uznaniu naddniestrzańskich dyplomów i numerów rejestracyjnych, pracy szkół na lewym brzegu Dniestru i innym zagadnieniom. Postęp w rozwiązywaniu ich pozwoli na wznowienie rozmów w formacie 5 plus 2 (Mołdawia, Naddniestrze, OBWE, Rosja, Ukraina i obserwatorzy z USA i UE)
Rozmawiał Walerij Diemidiecki
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
W tej sytuacji niezwykle taktownie zachowali się nasi wysłannicy pokojowego prowadzenia spotkań , zadowalając się przezornie wynikiem 0:0. Ze wskazaniem Tyraspola jako zwycięzcę. I tak niech zostanie po tym wiele mówiacym wywiadzie.