Krótka historia o tym, jak ogłosić drobną, kosmetyczną zmianę i nazwać ją wielką reformą prawa rodzinnego.
Oto resort sprawiedliwości w osobie Zbigniewa Ziobry przedstawił swój nowy pomysł: alimenty natychmiastowe! „Obecnie sprawy o alimenty trwają miesiącami. To ma się zmienić!” – zapowiedział szumnie. Klituś bajduś, panie ministrze.
Tak, rzeczywiście sprawy o ustalenie alimentów przed polskim sądem często ciągną się w nieskończoność. Zbigniew Ziobro chce, aby rodzic wnioskujący o pieniądze mógł otrzymać „natychmiastowe wsparcie na dziecko w krótkim czasie w oparciu o uproszczoną procedurę”. Na jedno dziecko dziś byłoby to realnie 460 złotych, na dwoje 840, na troje ponad 1000 – jedna stawka dla wszystkich. „Większość ubiegających się o alimenty będzie mogła dzięki temu uniknąć dodatkowych wydatków na adwokatów” – chwali się ministerstwo i aż dziwne, że na końcu tego zdania nie dopisano triumfalnego: „Tadaaa!”.
Tylko że Prawnik Wszystkich Prawników bynajmniej nie odkrył Ameryki, a najwyraźniej zaserwował nam nieźle już rozgotowaną kiełbasę wyborczą, ponieważ od lat funkcjonuje już podobne rozwiązanie, niestety bywa, że funkcjonuje bez powodzenia (zaraz wyjaśnię, dlaczego). Oczekując na termin rozprawy, można już dziś złożyć do sądu wniosek o zabezpieczenie alimentów. Również ma on klauzulę natychmiastowej wykonalności. Później, w trakcie procesu, sąd może zmienić np. wysokość zaproponowanych przez wnioskodawcę (częściej – wnioskodawczynię) wpłat po zapoznaniu się z sytuacją finansową rodziców, dowodami w sprawie itd. Ale są to alimenty tak samo „natychmiastowe”, jak te ogłoszone dziś przez MS. Po trzech miesiącach niepłacenia sprawa może powędrować do Funduszu (jeśli dochód mieści się w ustalonych widełkach), można od razu też po uzyskaniu decyzji sądu uderzyć do komornika.
A bywa, że działa to bez powodzenia, gdyż jest wirtualne, tak jak i wirtualne będą „natychmiastowe” pieniądze od Ziobry. Jak się alimenciarz uprze, że tyle płacić nie będzie to i klauzula na nim nie zrobi wrażenia. Zapłaci trochę, żeby nie „pójść siedzieć”, potem nic, potem znów trochę, i tak w koło. To wciąż ściągalność alimentów jest problemem, nie ich ustalanie.
Jedyna realna zmiana jest taka, że – jak ogłasza resort – „decyzję taką będzie mógł wydać nawet referendarz”, a wniosek będzie do wypełnienia na formularzu dostępnym w internecie. Dzięki temu być może faktycznie więcej osób skorzysta z opcji, by zabezpieczyć dziecko na czas procesu. Punkt dla ministra.
Tylko że jest jeszcze jeden szkopuł, o którym nikt na razie nie mówi. Trudno wyrokować, czy nowe Ziobrowe alimenty zastąpią dotychczasowe wnioski o zabezpieczenie. Ale jeśli tak się stanie, to zmiana może wręcz uderzyć w kobiety, które składały wnioski na sumę wyższą niż 460 złotych proponowane przez ministra i dostawały na to zgodę od razu. Ministerstwo podało tylko lakoniczną informację, że „od alimentów natychmiastowych będzie można się odwołać”. Może to być jednak uciążliwe – i w tym przypadku znów ucierpieliby „średniacy”.
Kobiety, z którymi rozmawiałam, zgodnie twierdzą, że obecne rozwiązanie funkcjonuje dobrze i nie ma potrzeby przy nim majstrować. Prawdziwym problemem jest pozostawienie samym sobie właśnie „średniaczek” – kobiet „zbyt bogatych” na fundusz alimentacyjny, mających za to kosmiczne problemy z wydębieniem należnych pieniędzy od ojców swoich dzieci. One skarżą się niezmiennie na te same dwie rzeczy, z którymi zmagała się również i moja matka: na mężczyzn nie wykazujących dochodów i rozkładających bezradnie ręce (zakładających jednak z powodzeniem nowe rodziny) oraz na komorników, którym często nie chce się skutecznie ścigać alimenciarzy, bo nie są to sprawy, gdzie w grę wchodzą duże sumy. Prawdziwą wojnę alimenciarzom wyda się li i jedynie wtedy, kiedy ukróci się ich zatrudnianie na czarno i da komornikom pole manewru. To banał, ale niestety wciąż aktualny. Wszystkie inne pozorowane ruchy są pudrowaniem problemu.
Kilka miesięcy temu Zbigniew Ziobro ogłosił spektakularny sukces: według danych z Funduszu Alimentacyjnego ilość długów drastycznie zmalała, bo dłużnicy przestraszyli się sankcji karnych. Super. Jednak, jak zauważyła na łamach Wirtualnej Polski mecenas Maria Umińska-Żak, dzieci otrzymujące wpłaty z funduszu to 10 procent wszystkich dzieci, które powinny dostawać alimenty i których rodzice są „ścigani” przez komorników. Ci „niefunduszowi” sankcji karnych się niespecjalnie boją, bo kobiety zamiast wykazywać determinację we wsadzaniu ich za kratki (co samo w sobie jest przeciwskuteczne), wolałyby odzyskać pieniądze, dlatego nie składają zawiadomień do prokuratury, jak robi to Fundusz. I „bujają się” w tej szarej strefie alimentów latami, bo były partner dochodów oficjalnie nie ma, pokazuje puste kieszenie i tak kombinuje, że nawet komornik niewiele może wskórać.
Zauważyliście, że „siedzą” za alimenty ci najbiedniejsi? Którym narosły długi właśnie w Funduszu, a potem sprawa powędrowała do organów ścigania?
Problem ściągalności nadal istnieje. Czas wziąć się za pracodawców i zacząć dowalać kary wszystkim wspierającym uchylanie się od alimentów i płacącym „do łapy” bo „tak żeśmy się dogadali”. Wtedy rzeczywiście efekty będą „natychmiastowe”. A tak – kręcimy tylko kolejne piruety wokół grząskiego tematu. Grunt, ze przy najbliższych wyborach będzie się czym pochwalić.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
http://fakty.interia.pl/polska/news-leszek-balcerowicz-doradza-robertowi-biedroniowi,nId,2557240