Nowela kodeksu postępowania w sprawach o wykroczenia zapewne nie doczeka się zaszczytnego miana tarczy antykryzysowej (który to już byłby numer, siódmy?). Niesłusznie. Państwo policyjne – to właśnie tarcza, którą rząd Zjednoczonej Prawicy zamierza bronić się przed kryzysem i jego konsekwencjami.
Rząd Morawieckiego zaczyna działać jak w stanie oblężenia. Wie, że protesty kobiet, nawet jeśli nie gromadzą już setek tysięcy oburzonych obywatelek w całym kraju, mogą być tylko pierwszym aktem. Dziurawe lockdowny, które jednak pozbawiają tysiące ludzi środków do życia, nagminnie łamane kwarantanny, które irytują swoją nieskutecznością chyba bardziej, niż dają nadzieję na cokolwiek, koszmarne obciążenie psychiczne, jakim jest dla obywateli zamykanie w domach i ogólny decyzyjny chaos – to wszystko może zrodzić kolejne wybuchy. Nieskładne, niegłoszące żadnego konkretnego programu, kipiące tylko długo tłumioną złością – ale jakoś angażujące władzę, zmuszające ją do tłumaczenia się, do komunikowania się ze społeczeństwem nie na jej własnych zasadach. A każda sytuacja, w której rząd organizacyjnie ponosi klęskę (jak z programem szczepień) i musi się tłumaczyć, rozmontowuje aureolę skuteczności i dalekowzroczności. Strajk kobiet już pogrzebał mit Kaczyńskiego-Wielkiego Stratega. Obraz Morawieckiego-Sprawnego Zarządcy stoi następny w kolejce. Historia ze szczepionkami jest tym bardziej niebezpieczna, że PiS zdobywał dotąd głosy pokazując, że można coś obiecać, a potem dotrzymać słowa. Nie zawsze, ale przynajmniej w kilku spektakularnych przypadkach, które wystarczyły, by pięknie wybić się na tle poprzedników. Pandemiczna katastrofa będzie klasyczną sytuacją, w której ważne obietnice nie zostały dotrzymane i ludzi to zabolało. A takich rzeczy ludzie szybko nie zapominają.
PiS ma powody do obaw tym bardziej, że w czasie protestów kobiet zobaczył na własne oczy swój największy koszmar: antyrządowe nastroje poza wielkimi miastami. Opieranie się na Polsce powiatowej i odwojowanie wsi było jednym z filarów wyborczych strategii tego ugrupowania. Owszem, PiS ma na koncie spektakularne próby zdobywania metropolii (pamiętacie Jakiego i walkę o Warszawę?), ale w gruncie rzeczy wie, że w zglobalizowanych wielkich miastach zawsze będzie mieć przeciwników, ludzi, którym ani w głowie zamieniać względną swobodę na reakcyjny „model tradycyjny” forsowany przez prawicę. A także krytycznie nastawionych akademików, wolnomyślicielską młodzież i innych, jak to się (niepoprawnie) mówi, lewaków. 100 tys. kobiet idących z centrum na Żoliborz i z powrotem nie zrobiło na Nowogrodzkiej takiego wrażenia, jak kilkaset wkurzonych tarnowianek, podobna liczba oburzonych mieszkańców Łomży czy odważne ochotniczki zapraszające na spacer po Oleśnicy, Ustrzykach Dolnych czy Sokółce. Nawet jeśli nie każda z tych kobiet podpisałaby się od razu pod pełnym programem feministek ze stolicy, to wyłom został zrobiony. Nie ma już absolutnych bastionów PiS. Są miejsca, których mieszkańcy poparli PiS, bo pierwszy raz od dawna jakaś partia coś im zaproponowała. Czy zrobią to ponownie, jeśli zaczną kojarzyć rząd z nieudolnością i niespełnionymi obietnicami? Nie muszą. Mogą zostać w domu rozgoryczeni. I wtedy wystarczy, że liberalna opozycja z większym powodzeniem zmobilizuje własnych wyborców, a i Lewica się postara i wyciągnie przynajmniej te 10 proc., które obecnie dają jej sondaże.
Wprowadzenie zasady, iż obywatel musi przyjąć mandat od policjanta i dopiero później ewentualnie ma prawo pójść do sądu ze skargą, to właśnie strategia, która ma mobilizowaniu przeszkodzić. Zmuszenie obywatela, by płacił mandat, a potem szedł do sądu, samemu dbając o terminy i procedury, do tego ryzykując kolejne koszta (a przecież sprawy wygrać wcale nie musi), to ordynarne rzucenie w jego stronę hasła znanego z początku pandemii: Zostań, *****, w domu. Nie chodź na żadne protesty. Obywatelko, nie słuchaj podżegaczek, które sugerują, że masz jako kobieta jakieś prawo wyboru, bo chyba nie chcesz wrócić ze spaceru biedniejsza o kilka stówek. Kryzys cię wykańcza, straciłaś pracę i chciałabyś gdzieś wywrzeszczeć swój gniew? Już nie wyjdziesz na ulicę i nie zobaczysz, że takich jak ty są tysiące. Nie przekonasz się, że nie jesteś ze swoimi uczuciami, ze swoimi nieprawicowymi poglądami, ze swoim krytycznym spojrzeniem na Kościół sama na swojej ulicy w swoim średniej wielkości mieście. Chyba że mimo tej straconej pracy i zarobku jesteś gotowa zapłacić żywą gotówką za konstytucyjne prawo do wyrażania poglądów.
Oni wiedzą, że dobrze nie będzie. Dlatego chcą się zabezpieczać już teraz, zawczasu, gdy fala protestów opadła. Wolą zapobiegać, niż potem w panice zastanawiać się: ignorować demonstracje czy je rozpędzać? Robią to celnie, bo bezpośrednie uderzenie po kieszeni i poczucie, że nie da się z tym wiele zrobić (ilu Polaków wierzy w sprawiedliwe sądy?) to straszak gorszy niż kordony i gaz. Ale pewnych rzeczy wymazać już nie zdołają. Iluś ludzi poszło tej jesieni na pierwszą w życiu demonstrację i poczuło, że chciałoby jednak wyrażać swój głos. Że nie będą szli sami, bo istnieje coś takiego jak grupy antyrepresyjne, solidarne wsparcie dla wywożonych na komisariaty czy różnego rodzaju pomoc wzajemna. A nawet, że ich gniew jednak coś znaczył. Jakby nie patrzeć – partia, która ekspresowo przepychała swoje pomysły przez legislacyjną machinę, ignorowała wszelką krytykę czy wyrazy oburzenia z Brukseli w przypadku publikacji wyroku pseudotrybunału jednak się zatrzymała. Nie opublikowała go do dnia dzisiejszego. Nie dlatego, że sama z siebie przeżyła objawienie.
Gdy więc rząd częstuje nas przekazem, który w skondensowanej formie pojawia się w tytule tego tekstu, warto im odpowiedzieć innym dosadnym zawołaniem. Wiecie, o co chodzi.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…
O właśnie, lockdowny. Dlaczego przeciw temu mało kto protestuje? Jako żywo przypomina się sytuacja sprzed lat, gdy w sprawie podnoszenia wieku emerytalnego mało kto protestował, ale różne bzdety ideologiczne wyciągały na ulicę tysiące. Dlaczego ludzie protestują w sprawach marginalnych, a nie tych, które dotyczą każdego? Może by jakiś specjalista socjolog/psycholog się wypowiedział?