Od czasu, kiedy centrum Seattle jest w rękach zrewoltowanych mieszkańców, którzy przejęli merostwo i wzięli władzę na tym terytorium we własne ręce, prezydent Trump nie może się z tym pogodzić.
Pewnie dlatego, że miasto udowadnia amerykańskiemu państwu, że można obejść się bez policyjnej przemocy i konfliktu na ulicach. Przypomnijmy, że we wtorek, 9 czerwca demonstranci zajęli budynek merostwa miasta przy pomocy lewicowej radnej Kshamy Sawant, członkini Socjalistycznej Alternatywy. To efekt złamania przez policję polecenia burmistrz, by przestać używać gazu łzawiącego przeciwko demonstrującym. Protestujący ogłosili centrum miasta, znajdujące się pod ich kontrolą, strefa wolną od rasizmu, wyzysku i białego suprematyzmu (Capitol Hill Autonomous Zone, CHAZ). I oczywiście od policji.
Obecnie mieszkańcy miasta razem z protestującymi organizują patrole obywatelskie we wspomnianej strefie, pilnując przestrzegania porządku. W sześciu kwartałach, znajdujących się pod kontrola powstańców, panuje atmosfera święta, rozdawane jest za darmo jedzenie i lekarstwa, organizowane są koncerty i wspólne śpiewanie. Graffiti na murach wewnątrz strefy obwieszcza: „To miejsce jest teraz należy do ludu Seattle”.
Tego nie może ścierpieć Donald Trump, który przy pomocy swojej ulubionej zabawki czyli Twittera obwieścił, że miasto zostało zajęte przez „wewnętrznych terrorystów” i wstrętnych anarchistów”. Skrytykował działania władz miasta i stanu, które tolerują stanu, w którym policja nie ma nic do powiedzenia. Prezydent USA uważa, że „lewicowi radykałowie” wyśmiewają władze na niesłychanym poziomie. Trump zażądał , by przywrócić porządek w mieście natychmiast, inaczej on sam to zrobi. Nazwanie kogoś „terrorystą” w USA oznacza, że wobec niego można użyć wszelkich środków.
Domestic Terrorists have taken over Seattle, run by Radical Left Democrats, of course. LAW & ORDER!
— Donald J. Trump (@realDonaldTrump) June 11, 2020
Gubernator stanu Waszyngton, Jay Inslee, odpowiedział Trumpowi, że „człowiek nie potrafiący kierować, powinien trzymać się od stany Waszyngton jak najdalej, zaś mer miasta, Jenny Durkam, wezwała prezydenta, by „schował się z powrotem w swoim bunkrze”. Przypomnijmy, że tam właśnie udał się Trump, gdy demonstranci zbliżyli się do Białego Domu.
Ze swej strony policja miasta Seattle poza strefą powstańców, pracuje normalnie, przyjmuje alarmowe telefony na numer 911, jej szefowa Carmen Best deklaruje, że kierowana przez nią formacja jest otwarta na dialog.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Prawo w USA i wiekszości pozostałych państw świata nakazuje w takim przypadku doprowadzić do przywrócenia status quo dowolnymi metodami. Ba! w niektórych przypadkach taka akcja może dla niektórych prowodyrów skończyć się karą główną. Wszędzie usunięcie przemocą wybranych władz,czy uniemożliwienie im normalnego działania podlega karze więzienia. I porządek zostanie tam przywrócony. Może nie w 24 godziny, ale towaru w sklepach na rozdawnictwo zabraknie, a gwardia narodowa zamknie kordonem zbuntowane miasto i co? Bohatersko sobie padną z głodu? Bo w miejsce systemu z którego się wyłamali nie stworzą NIC!
Tyle,że właśnie Amerykę nigdy nie interesowały legalnie wybrane władze w potencjalnie satelickich krajach. Byleby coś nowego połknąć.A w ogóle to są magicy od demokracji i wyborów co pokazały wybory
w usa w 2000 roku.Zdaje się ,że wtedy zdecydowały głosy elektorskie z Florydy,której gubernatorem był niejaki J..eb. Brat przyszłego prezydenta.
Jeśli nie zostały przejęte przedsiębiorstwa prywatne czy inne zakłady z miejscami pracy, to takie rządy szybko się zakończą.
Tak naprawdę i to nic nie da. Po prostu braknie żywności której miasto sobie nie wyprodukuje, a której dostawy można łatwo odciąć.
Owszem, to była tylko taka wskazówka. Po prostu jest to akcja o charakterze demonstracyjnym. Po przedstawieniu swoich postulatów protestujący po jakimś czasie się rozejdą. Ale przynajmniej się dobrze zapowiadało;-).