Jeśli ktoś ma wątpliwości, skąd bierze się smog – czy z pieców, w których Polacy i Polki palą w piecach najtańszym, najbardziej trującym opałem, czy z używanych samochodów, którymi jeżdżą do pracy, do rodziny i do sklepu za rogiem, bo przecież komunikacja miejska jest dla plebsu – mam dla niego dobrą wiadomość. Otóż trujące pyły biorą się wprost z lewackiego spisku, który szczęśliwie został wykryty przez Łukasza Warzechę. Jeden z najbardziej tęgich umysłów prawicy podaje na swoim Twitterze dwa proste i niedające się obalić argumenty: po pierwsze – Warzecha urodził się w fabrycznej Łodzi w PRL, kiedy zanieczyszczenie powietrza było wyższe niż obecnie i żyje. Po drugie – przeciwko smogowi wypowiedział się w internecie jakiś człowiek, który przy okazji nie chce, żeby mu zmienili patrona ulicy na Romualda Rajsa „Burego”, zatem jest to sprawa „lewacka”. Pozamiatane.
Przypomnijmy – według danych Komisji Europejskiej w Polsce rocznie z powodu zanieczyszczenia powietrza umiera 40 tys. osób, straty finansowe wywołane smogiem Bank Światowy wyliczył na 125 mln zł rocznie. Polska jest europejskim „liderem” jeśli chodzi o stężenie rakotwórczych benzopirenów. Wpływ smogu na zdrowie jest dość gruntownie przebadany, jest on uważany za czynnik kancerogenny przez Międzynarodową Agencję Badań nad Rakiem, działającą pod WHO. Sprawa jest oczywista – wychodząc dzisiaj z redakcji i podróżując do domu będę wdychać powietrze, w którym wisi aż 180 µm/m3 najdrobniejszych i najbardziej szkodliwych pyłów oznaczanych jako PM 2,5 – a Warszawa, gdzie mieszkam, bynajmniej nie jest najbrudniejszym miastem w Polsce. Rząd nie robi w tej sprawie nic, warszawski samorząd niewiele. Wydawałoby się, że niezgoda na ten stan rzeczy jest postawą dość oczywistą i absolutnie racjonalną – w końcu chyba nikt nie chce mieć raka, prawda?
Zapominamy jednak o jednej rzeczy – zestaw ideologiczny Łukasza Warzechy nie opiera się na racjonalnych przesłankach. Z jednej strony jest to konserwatyzm, a więc pochwała tego, co było i niezgoda na zmianę. Jeśli więc ani w III RP ani w PRL nie podejmowano żadnych skutecznych prób walki z zanieczyszczeniem powietrza, to teraz także nie należy tego robić. Organizowanie się wokół innych problemów niż te, które są w polskiej debacie trwałe, jest z gruntu rzeczy złe. Z drugiej strony – walka ze smogiem musiałaby oznaczać porzucenie dzikiego darwinizmu społecznego, dla niepoznaki nazywanego gospodarczym liberalizmem. Zanieczyszczenie powietrza to bowiem problem, z którym żaden kowal, niezależnie od tego jaki ma duży młot, sobie nie poradzi i nie wykuje sobie z niego zdrowego losu. Potrzebna jest interwencja państwa – sensowny program wymiany pieców, ustawowe ograniczenia ruchu samochodowego, inwestycje w odnawialne źródła energii, ograniczenia dla przemysłu. Stawianie na wspólny interes społeczny zamiast doraźny interes jednostki. A to już by było, tfu, lewactwo – lepiej umrzeć, niż przyznać rację bolszewii. Kto wie, może na raka płuc.
Demokracja czy demokratura
Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…
Już wiemy kto to są lewacy, to cykliści!
Dodałbym że winna jest jeszcze Rosja, a te stare auta napędzają rynek kto z nas nie chciałby jeżdzić nowym autem,ale przy 2000zł br. minus 1000zł opłat nie da się
W Warszawie za blisko 70% emisji odpowiadają auta, których w przeliczeniu na mieszkańca jest dwukrotnie więcej niż w Berlinie. Przy niezłek komunikacji publicznej, nic nie usprawiedliwia owczego pędu do szrotów i trucia obywateli.
fauxpas – jeżeli sobie wyobrażasz że w ramach walki ze smogiem będę czekał na mrozie i w śniegu po kolana na autobus, zamiast siedzieć sobie w ciepłym aucie (mam diesla, hehehe), to się grubo mylisz.
Może na rowerek, lewaczku?
Problem w tym, że społeczeństwo nie domaga się zmian. Każda partia, która chciałaby zakazać Januszom poruszania się szrotami, zostałaby błyskawicznie zutylizowana przy urnach. Liberalne i libertariańskie władze centralne i lokalne nie wprowadzą ograniczeń jakości paliw stałych, bo przecież byłby to zamach na św. wolny rynek! Dlatego Polacy będą umierać w imię kapitalistycznej „wolności”.
I nagle lewacy ocknęli się że „januszów” jest więcej niż hipsterki od sojowego latte, wegańskich aktywistów, czy organizatorów masy kretyńskiej?
I o zgrozo, „janusze” też mają prawa wyborcze, a na dodatek nie chcą się przesiadać na rowerki?
I jak żyć?