Czytaliście taką książeczkę „Kara śmierci” Janusza Korwin-Mikkego, wydaną w 1995 roku? Wyszła w ramach serii „Współczesna Myśl Polityczna”. Można w niej znaleźć takie stwierdzenia: „jeśli zezwierzęcona bestia zabija i tak ‒ to trzeba ją zabić. Wyrokiem sądowym, jeśli trafi w ręce wymiaru sprawiedliwości” czy „Prawica po prostu szanuje wolę mordercy: widać Kowalski chciał, byśmy go powiesili; jego wola ‒ jego wybór”. Dlaczego przywołuję tę perełkę „współczesnej myśli politycznej”? Dlatego, że ona wróciła. I to z hukiem.
Janusz Korwin-Mikke zapowiedział, że po wyborach parlamentarnych będzie dążył do tego, by wnieść ustawę przywracającą karę zasadniczą. Zdaję sobie sprawę, że w każdym cywilizowanym kraju w przyczajeniu trwa latami jakaś grupka radykałów, która tylko czeka na podobny impuls. Wtedy, przyoblekając własne sadystyczne pobudki w szaty troski o bezpieczeństwo obywateli, rozpoczyna kolejną falę „debaty” na temat tego, kto bestia a kto nie, komu zastrzyk, komu sznur, a komu wystarczy ćwierć wieku za kratami. W XXI w. w sercu Europy dyskusja na ten temat wciąż nosi szlachetne miano „debaty”, a głosicieli wyższości celi śmierci nad dożywociem zachęca się do wyłuszczania ich przerażających argumentów w programach informacyjnych i publicystycznych.
Ideał takiej walki ze złem, która przy okazji dalszej spirali zła nie nakręca, prezentują Norwegowie „po Breiviku” ‒ wolni od imperatywu zemsty i żądzy linczu, w skupieniu przeżywający swoją żałobę, odmawiający już patrzenia na krew, choćby była to krew sprawcy. Która partia nam to obieca? Tylko poważne oferty.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …