Sudańczycy wyrażają dalszy sprzeciw po wydarzeniach z 25 października i wrócili na ulice miast. Siły porządkowe otworzyły ogień w kierunku protestujących, nie żyje 10 osób.

Siedem osób w Bahri, dwie w Chartumie i jedna Omdurmanie, dziesiątki rannych wszędzie – tak prezentuje się bilans ofiar po kolejnej fali protestów przeciwko dyktaturze Abdela Fattaha. Protestujący wyszli na ulice miast takich jak Port Sudan, Omdurman, Kassala i wiele innych. Wojsko i policja ponownie zareagowali agresją.

Jak podaje Główna Komisja Sudańskich Medyków, siły porządkowe dopuściły się ataków na szpitale w kilku miastach i zatrzymywały ambulanse, które chciały przetransportować najciężej rannych manifestantów z Omdurmanu i Chartumu. Sudańska policja zaprzecza większości oskarżeń kierowanych w swoją stronę – uważa, że użyła wyłącznie gazu łzawiącego i to dopiero wtedy, kiedy „protest, który zaczął się pokojowo, stał się brutalny”.

Sudańskie ruchy społeczne robią, co mogą, by zdementować oficjalną wersję przebiegu protestów i wywalczyć sprawiedliwość dla wcześniej już poległych 20 osób. Sytuacja jednak komplikuje się coraz bardziej, a na jej korzyść nie przemawia medialna izolacja i dezorganizacja, o którą zadbały siły rządzące. Prócz odcięcia od Internetu, zerwane zostały druty telefoniczne, by jak najbardziej umożliwić dalszą samoorganizację. A to tylko początek problemów, z którymi zmaga się Sudan.

Przede wszystkim zawiodła mediacja między siłami cywilnymi a wojskowymi, która kierowała Sudanem od obalenia al-Baszira w 2019 roku. Zasadne są obawy, że Sudan czeka powtórka z dyktatury, bo generał Fattah już dogaduje się z przedstawicielami ery al-Baszirskiej a USA nieszczególnie jest tym faktem zmartwione. Wystarczy powołać się na słowa sekretarza stanu, Antony’ego Blinkena, który, jak podają włoskie media, podczas wizyty w Kenii stwierdził, że jeśli tylko wojsko skieruje sytuację na właściwe tory, to można by wznowić współpracę z Sudanem. Jedyne, co Waszyngton zwraca uwagę, to to, żeby ekipa Fattaha pozostała po stronie proamerykańskiej, zamiast przesuwać się na biegun chińsko-rosyjski. Izrael jest jeszcze spokojniejszy, ponieważ generał Fattah i jego prawa ręka, Hamdan Dagalo, popierają sojusz z Tel Avivem.

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Koalicji Lewicy może grozić rozpad. Jest kłótnia o „jedynkę” do PE

W cieniu politycznej burzy, koalicja Lewicy staje w obliczu niepewnej przyszłości. Wzrasta…