Atak Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników na Syrię mógł zakończyć się znacznie poważniejszymi konsekwencjami.
Amerykańscy wojskowi wygłaszają triumfalne zapewnienia o „zadaniu poważnego ciosu” syryjskiemu programowi broni chemicznej, ale uważniejsze przyjrzenie się przebiegowi i efektom ataku pokazuje, że była to wyłącznie demonstracja – bardzo droga i niespecjalnie skuteczna. Przypomnijmy choćby fakt, że zniszczony ośrodek badawczy w damasceńskiej dzielnicy Barza był sprawdzany przez inspektorów Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznych, która nic zakazanego tam nie znalazła.
Widmo globalnego konfliktu pod pretekstem reagowania na wydarzenia w Syrii jednak całkiem się nie rozwiało. Z informacji podanych przez „Wall Street Journal” wynika, że Donald Trump chciał, by amerykańsko-brytyjsko-francuska interwencja miała znacznie większy rozmach. Atak na kilka wybranych celów był najbardziej ograniczonym z trzech wariantów, jakie prezydentowi zaproponowali wojskowi z Pentagonu. Druga opcja przewidywała nie tylko uderzenia w kolejne miejsca, gdzie w oficjalnej wersji podawanej przez US Army wytwarzana lub składowana jest broń chemiczna, ale i w syryjskie centra dowodzenia. Trzeci plan opisano jako kompleksowe uderzenie, znacząco redukujące możliwości bojowe armii syryjskiej. Miało być w nim użyte trzy razy więcej rakiet typu Tomahawk. Przede wszystkim jednak Trump chciał, by uderzono także w cele rosyjskie i irańskie, gdyby do baz sojuszników wycofały się oddziały i sprzęt syryjskich wojsk rządowych.
„WSJ”, powołując się na źródła dobrze orientujące się w szczegółach podobnych procesów decyzyjnych, podaje, że do tak pomyślanej interwencji przekonywała Donalda Trumpa m.in. ambasador USA przy Radzie Bezpieczeństwa ONZ Nikki Haley.
.@nikkihaley: „The international community is telling Russia that either you make a decision on how you act and when you act, or the rest of us will make a decision in isolating you.” #FoxNewsSunday pic.twitter.com/dEazaOPMbF
— Fox News (@FoxNews) 16 kwietnia 2018
Przeciwny był sekretarz obrony James Mattis, który uzmysławiał prezydentowi, że atak wymierzony bezpośrednio w rosyjskich i irańskich żołnierzy oraz sprzęt najprawdopodobniej nie pozostałby bez odpowiedzi. Podobne stanowisko miał również zająć niedawno powołany doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton. Niegdysiejszy agresywny komentator polityczny Fox News i ambasador USA w Radzie Bezpieczeństwa ONZ miał uznać argumentację Mattisa w kwestii tego, że uderzenie na siły rosyjskie w Syrii nie pozostałoby bez reakcji.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…