Sugestie, prośby, a pewnie i naciski ze strony Republikanów oraz Pentagonu zrobiły swoje: Donald Trump już nie jest taki stanowczy w zamiarze wycofania wojsk amerykańskich z Syrii. Sugeruje to nie tylko seria tweetów nieprzewidywalnego prezydenta, ale i faktyczne ruchy żołnierzy na Bliskim Wschodzie.

Wczoraj republikański senator Lindsey Graham spotkał się z Trumpem na dwugodzinnym lunchu i po jego zakończeniu powiedział mediom, że „prezydent rozumie, że zadanie trzeba zakończyć”. Stwierdził także, że gospodarz Białego Domu pojął, iż armia amerykańska nie powinna opuszczać Syrii przed całkowitym zniszczeniem Państwa Islamskiego.

Oznaczałoby to dość gruntowną zmianę decyzji, jaką Trump ogłosił 20 grudnia: wtedy zapowiedział, że dwutysięczny amerykański kontyngent wycofa się z Syrii i to bez zbędnej zwłoki. W kolejnych dniach prezydent powtarzał, że Państwo Islamskie zostało pokonane, a zatem nie ma powodów do dalszej obecności Amerykanów nad Eufratem, a z pozostałościami terrorystycznego kalifatu poradzą sobie Turcy. Recep Tayyip Erdogan natomiast nie ukrywał, że jak najbardziej zamierza interweniować w Syrii – ale nie tyle przeciwko resztkom IS, co przeciwko Kurdom z YPG, których Stany Zjednoczone traktowały jako sojuszników, zbroiły i szkoliły do walki z dżihadystami. Aby nie dopuścić do inwazji, Kurdowie zaprosili do regionu armię syryjską, która ogłosiła, że przejmuje nad nim kontrolę. Faktycznie jednak jej oddziały do samego miasta nie weszły. Przedwczoraj ministrowie spraw zagranicznych Rosji i Turcji Siergiej Ławrow oraz Mevlut Cavusoglu zadeklarowali, że ich państwa zamierzają koordynować swoje działania w Syrii. Co to w praktyce oznacza (czy zgodę turecką na oddanie Manbidżu i w zamian za co?) – można na razie tylko spekulować.

Trump tymczasem w ostatnich kilku godzinach zalewał Twittera swoim żalem z powodu zmiany decyzji. – Gdyby ktokolwiek poza Donaldem Trumpem zrobił to, co ja, w Syrii, która była pełnym Państwa Islamskiego bałaganem, gdy zostałem prezydentem – zostałby bohaterem narodowym – napisał. Przekonywał także, że niechętni jego decyzji o wycofaniu wojsk mogą być tylko „nieudaczni generałowie” lub media zajmujące się publikowaniem fake newsów. W rzeczywistości apele i naciski o to, by nie rezygnować z obecności w Syrii, płynęły w jego kierunku i z Pentagonu, i od Republikanów, i od żywotnie zainteresowanych tematem sojuszników z Izraela.

Faktem jest, że żołnierze amerykańscy, którzy mieli jak najszybciej opuszczać Manbidż, nadal patrolują okolice miasta, zaś armia syryjska unika spotkania z nimi. Niezależnie zaś od kwestii wycofywania się, Amerykanie już po 20 grudnia przekazali kurdyjskim jednostkom dwie większe dostawy broni.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. A ktoś wierzył w zapewnienia amerykańskiego administratora?
    Poprzedni lokatorzy cieciówki nad Potomakiem to samo rokrocznie obiecywali Afgańczykom…

  2. Amerykanów muszą więc wycofać z Syrii sami Syryjczycy… jak nie po dobremu to siłą. Innego rozwiązania nie widzę.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej

Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…