Armia syryjska weszła do Manbidżu na prośbę dowództwa kurdyjskich Powszechnych Jednostek Obrony (YPG). Uznały one, że tylko w ten sposób mogą uratować się przed inwazją turecką, której skutki byłyby dla Kurdów tragiczne.

Po zaskakującej decyzji Donalda Trumpa o wycofaniu całości wojsk amerykańskich z Syrii turecka inwazja na terytoria kurdyjskie na wschodnim brzegu Eufratu wydawała się nieunikniona. Tym bardziej, że sam Trump przekonywał, jak znakomicie Recep Tayyip Erdogan poradzi sobie ze zniszczeniem „resztek Państwa Islamskiego”. Z tym, że sam Erdogan nie ukrywał, że jego priorytetem jest walka z „terrorystami”, jak nieodmiennie nazywa kurdyjskie Powszechne Jednostki Obrony (YPG). 23 grudnia informowano o przerzucaniu przez Turcję wojsk nad granicę z Syrią. Prezydent Turcji podkreślał, że z operacją przeciwko Kurdom zaczeka maksymalnie kilka miesięcy, w każdym razie do momentu, gdy Amerykanie opuszczą już Syrię.

Kurdowie czekać nie zamierzali, gdyż wejście armii tureckiej w region Manbidżu oznaczałoby powtórkę z morderstw, rabunków i czystek etnicznych, jakie nastąpiły po inwazji na Afrin w styczniu 2018 r.

– Zapraszamy syryjskie siły rządowe do przejęcia kontroli nad terenami, z których wycofały się nasze oddziały, w szczególności Manbidżem, i do ochrony tych terenów przed inwazją turecką – zaapelowało dowództwo YPG. Wezwanie zostało opublikowane także w mediach społecznościowych. Kurdyjscy dowódcy podkreślają w pełnej wersji swojego apelu, że wojska syryjskie mają obowiązek bronić kraju przed zewnętrzną inwazją, a YPG zamierza skupić się na walce z pozostałościami Państwami Islamskiego.

Według syryjskich państwowych mediów wojska syryjskie w odpowiedzi na apel już wkroczyły do Manbidżu. W mediach społecznościowych pojawiły się fotografie syryjskiej flagi zawieszonej nad miastem obok sztandaru Kurdów. Oddziałom syryjskim z 1 i 5 dywizji pancernej towarzyszą żołnierze rosyjscy. Armia syryjska prowadziła koncentrację wojsk w Arima, na zachód od Manbidżu, już od kilku dni, obserwując analogiczne poczynania Turków w obszarze przygranicznym.

Inne źródła sugerują jednak, że armia syryjska w oficjalnych komunikatach poważnie przesadza i że rząd al-Asada jest daleki od pełnej kontroli nad Manbidżem. Do miasta weszła jedynie zaproszona przez YPG delegacja, która ochroni budynki administracyjne. Natomiast negocjacje między Kurdami a Damaszkiem jeszcze trwają (w zawarciu porozumienia pomógł m.in. rząd Egiptu, niechętny Turcji). Najprawdopodobniej z Manbidżu nadal nie wycofali się przy tym żołnierze amerykańscy; US Army ma w mieście swoją bazę.

Ani Ankara, ani Waszyngton dotąd nie komentuje rozwoju wypadków nad Eufratem, zadowolenie wyraziła Moskwa. Najbliższa przyszłość również pokaże, jaką formę przybierze wymuszona okolicznościami współpraca Kurdów z rządem w Damaszku. Być może Manbidżem nadal będzie administrować rada wojskowa wchodząca w skład SDF, dotąd uznawana przez Amerykanów. Nie jest jednak wykluczony również całkowity powrót prowincji pod syryjską kontrolę.

patronite

 

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Całe szczęście. Niestety, to nie koniec, Turcja będzie musiała zmienić plany co do tego rejonu, ale nie odpuści, dopóki SDF/YPG kontrolują inne tereny przy tureckiej granicy. Kurdowie będą musieli porozumieć się z Assadem w sprawie całości swojego terytorium, czyli w praktyce pewnie mu je oddać.

    1. Może po drugiej lekcji zrozumieją, co warty jest sojusz z USA.

    2. @Poziomka
      A jaką mieli alternatywę dla współpracy z USA? Tylko Amerykanie zaoferowali im wsparcie w walce z Państwem Islamskim, która wcale nie była łatwa (i zresztą jeszcze się nie skończyła). Co najwyżej mogli to lepiej rozegrać i wcześniej ułożyć się z Assadem, kiedy było już jasne, że wygra wojnę.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Putin: jesteśmy gotowi do wojny jądrowej

Prezydent Rosji udzielił wywiadu dyrektorowi rosyjskiego holdingu medialnego „Rossija Sego…