To już prawie dwadzieścia lat wojny z terroryzmem. Prawie milion zabitych na całym świecie – podliczyli naukowcy w ramach Cost of War Project na Brown University. Liczyli tylko poległych; rannych, okaleczonych i zaginionych mogliby nigdy się nie doliczyć, co zresztą w komentarzu przyznają. Tak jak uciekających przed wojną, głodem i beznadzieją, uzależnionych od pomocy humanitarnej, pozbawionych nawet dostępu do wody – ich jest więcej milionów. Dodatkowe miliony są też na kontach koncernów zbrojeniowych. One tę wojnę wygrywają. Czasem też politycy, którym udało się zapozować przed wyborcami na obrońców ojczyzny. Wszyscy inni ponoszą klęskę.

Milion trupów obciąża sumienie Ameryki… o ile coś takiego w ogóle istnieje. Ale też nasze, polskie, chrześcijańskie. Nasze rządy też brały za dobrą monetę opowieści o budowaniu modelowej demokracji w Afganistanie, a raczej starały się, by opinia publiczna w to wierzyła. Nasi politycy też snuli wizje korzyści, jakie przyniesie wszystkim najazd na Irak… Pamiętacie jeszcze broń masowego rażenia, którą trzeba było wyrwać z rąk Saddama Husajna? Można nie pamiętać, dziś modne jest raczej oskarżanie nielubianych reżimów o toczenie wojen hybrydowych. Ma to zaletę podstawową – nie trzeba się zbyt gęsto tłumaczyć, gdy żadna broń jednak się nie znajdzie. Tak jak nie znalazła się w Iraku. Niestety, doszczętne zrujnowanie kraju przez interwentów to już nie kaczka dziennikarska. Warto o tym pamiętać, zanim wzruszy się ramionami, dowiadując się, że z polskiej granicy cofnięto „tylko” Irakijczyka.

Dwadzieścia lat nasi sojusznicy interweniowali, gdzie chcieli, niszczyli życie tych, którzy stanęli im na drodze. Nie mieli też skrupułów, by w razie potrzeby posłużyć się religijnymi fanatykami. Przyjaznym wobec imperium fundamentalistycznym dyktaturom włos z głowy nie spadł, niezależnie od tego, ilu terrorystów wyhodowały. Inne czynniki decydowały o tym, kogo zaatakować, a kogo odłożyć na potem. Tylko efekt był za każdym razem podobny. Ostatnie amerykańskie wycofanie się, z Afganistanu, wypadło szczególnie chaotycznie i kompromitująco. Ale takich odchodzeń z kraju, który się wcześniej obróciło w perzynę, było więcej.

Niejeden jeszcze Irakijczyk zostanie zapewne cofnięty z polskiej granicy, bo ludzie, którzy oberwali rykoszetem na tzw. wojnie z terroryzmem, nie mają nic do stracenia. Będą ciągnąć do Europy, za lepszym życiem, za jakimkolwiek życiem, za wszelką cenę. Skorzystają z ofert „biur podróży” Łukaszenki i z każdej innej szansy, którą ktoś im da. Będą szukać szczęścia, nie patrząc na nasze stany wyjątkowe i twierdze Europa (nie dziwi to, że Bruksela w tym akurat punkcie deklaruje, że ufa PiS). Choćby zginęły kolejne tysiące, będą wierzyć, że im akurat się uda. Teraz, gdy katastrofa cywilizacyjna nakłada się na kryzys klimatyczny, tym bardziej tej lawiny w dłuższej perspektywie nie zatrzymamy.
To, że zapomnieliśmy, jak ją razem z sojusznikami ruszyliśmy, niewiele nam pomoże.
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Syria, jaką znaliśmy, odchodzi

Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …