Tegoroczne obchody tzw. Święta Niepodległości ostatecznie wykazały, że jego treścią jest po prostu benefis przygłupów.
Trochę szkoda, bo lepiej by było, gdyby rytuały jednoczące tzw. naród polski były choćby odrobinę bardziej wymagające intelektualnie. Ale od samych marszystów niepodległości jeszcze gorsi są nadzwyczaj masowo i chętnie lamentujący w tym roku lewicowcy od siedmiu boleści oraz liberalni dziennikarze – autochtoniczni i międzynarodowi.
Minęło już kilka dni, a wstrząsom, oburzeniu i płaczom nie ma końca. Jednym wstyd przed światem, innym wstyd przed samym sobą, a jeszcze innym, najbardziej pomylonym, tęskno za własnym patriotyzmem. Takim specjalnym, który skutecznie przeżywać i przetwarzać będą potrafiły tylko ich obywatelskie, demokratyczne, prawoczłowiecze, lewicowe, egalitarne serca i umysły. Owiany tęczową chmurką tegoż naród z pewnością porzuci chuligańskich watażków i wyruszy w spokojnej narodowo-lewicowej procesji, niosąc portrety Che Guevary i ks. Popiełuszki śpiewając na przemian „Czerwony Sztandar” i „Bogurodzicę”.
Póki co jednak niespełnieni marzyciele zadowolić się muszą artykułami z „Tygodnika Powszechnego”, którymi co godzinę zawracają głowę na Facebooku i co dwie na Twitterze. Na darmo, Wszechmogący wciąż nie zesłał im tego prawdziwego patriotyzmu, którym raz się zamachnąwszy niczym kijem baseballowym zmietliby przebierańców spod znaku celtyckiego krzyża. Wówczas błysnął by czerwony firmament, a na jego tle zamajaczyłyby obejmujące się postaci ks. Bonieckiego, Remigiusza Okraski, Jana Olszewskiego i rotmistrza Pileckiego, a zza nich wyłaniałby się wznoszący się czerwony sztandar z wielkim napisem „Patrioci wszystkich krajów, łączcie się! Amen!”.
Ta wizja, która na szczęście nie ma szans na spełnienie, wydaje się być jednym z dominujących trendów wśród kontestatorów obecnego ładu. Jest ona pragnieniem i KOD-einistów, i razemitów, i „Gazety Wyborczej”, i Jerzego Roberta Nowaka, którego jednym z większych żalów do PiS jest, iż ów „nie zadbał o stworzenie lewicy patriotycznej”. Nowak jest już bardzo stary, refleks ma trochę gorszy, więc nie zauważył, jak bardzo się myli. Lewica czy nawet liberałowie w Polsce są, doktrynalnie biorąc, wyłącznie patriotyczni albo neoliberalni czyli totalnie niesamodzielni. Nocami płaczą po rzekomo ukradzionej im biało-czerwonej fladze i narodowej dumie, a gdy wzdychają, niosąc po katolicku swój krzyż politycznej klęski przez życie doczesne szepną pod nosem „Boże coś Polskę”. Łkają za cudzym, bo swoje porzucili. Poza tym zazdroszczą po cichu prawicy oszałamiającego sukcesu.
Nie chcą więc być inni, chcą być tacy sami jak prawica, tylko lepsi. Oszukują sami siebie, że są lepszymi patriotami niż kibole, ale to oczywista nieprawda, bo wszak gdyby byli, to w patriotycznym uniesieniu naród demolowałby stołeczne place – jak drzewiej bywało – za ich przewodem, a nie Bosaków czy Kowalskich. Powszechne, tygodniowe, soft-katechetyczne pieprzenie klubu podstarzałych szpagatowych inteligencików przydaje się szarpanemu agresywną patriotyczną energetyką narodowi jak rękawice bokserskie szachiście. Nic dziś po Bonieckich i Pieronkach, teraz bryluje wielebny Kneblewski, który nawet nauki Ojca Narodów, Chorążęgo Pokoju i Polaka Wszechczasów Karola Wojtyły każe brutalnie wyprowadzać z mszy wraz z ich głosicielami. Wy ze swoimi patriotycznymi sentymentami podciągniętymi czerwienią możecie sobie dalej po nowoobywatelsku sterczeć na peryferiach PiS-u, i nowych, i starych. Może się kiedyś funkcjonariusz Kulson do Was zapisze, a może nawet Modzelewski i Bugaj.
A ja mam Marsz Niepodległości w dupie.
I hasła, i transparenty, i modlitwy, i reakcje „światowych ośrodków opiniotwórczych”. Nie wierzę w autentyczność oburzenia, o całą dekadę spóźnionego. Luminarzom światowej żurnalistyki nie przeszkadzały jakoś patriotyczne ekscesy lat ubiegłych – dewastacja Warszawy, przyśpiewki „Auschwitz-Birkenau, tra-la-la-la-la-la”, napaść na rosyjską ambasadę, gromkie demonstracje rasowej i ksenofobicznej pogardy. Lokalni zawodowi obywatele też doznali wzmożenia tylko dlatego, że raban podniósł się na anglojęzycznych platformach, a to przecież – niczym Kaczyński na co dzień – niszczy wizerunek Polski na świecie i w Europie. A od śmierci Jana Pawła II nie ma przecież niczego cenniejszego w sferze publicznej niż imaż.
Nie interesuje mnie to, czy hasła i okrzyki były w tym roku bardziej czy mniej faszystowskie i mam gdzieś to, co napisze o Polsce jakiś „New York Times”. Ani marsz niepodległości, ani amerykańska liberalna szczujnia (kiedyś naprawdę dobra gazeta) to nie moja bajka. Nie zamierzam również brać udziału w politycznym rozboju i nie będę kradł prawicy jej politycznej filozofii i strategii, żeby udawać, że ją wyczytałem pomiędzy wierszami w „Manifeście Komunistycznym”. Ja się do rzeczonego na początku benefisu przygłupów, nie zapisuję.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…
Konia kują, żaba nogę podstawa.
Ale patriotyzm jest nie „między wierszami” Manifestu Komunistycznego ale właśnie w jego wierszach: „Robotnicy nie mają ojczyzny. Nie można im odebrać tego, czego nie mają. Wobec tego, że proletariat musi przede wszystkim zdobyć sobie władzę polityczną, wznieść się do stanowiska klasy narodowej, ukonstytuować się jako naród – jest sam jeszcze narodowy, aczkolwiek bynajmniej nie w znaczeniu burżuazyjnym”