Jedynym powodem, dla którego odnoszę się do wczorajszego komentarza Weroniki Książek o Michalinie Wisłockiej, jest kategoryczność stwierdzeń Autorki. Weronika jest zdania, że „powstaje nowa legenda pisarki wyklętej. Agora lansuje Wisłocką jako bohaterkę, “jakiej nam dzisiaj trzeba”, rewolucjonistkę od spraw seksu, idącą na barykady o wolność, równość i kobiecy orgazm. I ogłasza wszem wobec, że przekaz Wisłockiej nie stracił na aktualności”, podczas gdy, sądzi red. Książek, Wisłocka nie jest żadną rewolucjonistką, której idee są wciąż aktualne, lecz powinna zostać odesłana razem z jej książką „Sztuka kochania” do lamusa. Przywołuje na poparcie swych odczuć w stosunku do Wisłockiej tekst z „Krytyki Politycznej”, w którym zarzuty, że nie uwzględniła postulatów drugiej fali feminizmu, która do Wisłockiej docierały, przeplatają się z pretensjami, iż koncentruje się na poradach, by golić pachy i nogi.
Wszystko to zapewne prawda. Z dzisiejszego punktu widzenia. Różnica miedzy mną a Weroniką Książek jest taka, że by się cofnąć do tamtych czasów, Weronika musi wytężyć wyobraźnię, bo jej tam nie było, ja – jedynie pamięć. I oświadczam zatem, że zasługi Michaliny Wisłockiej są nie do przecenienia dla pokolenia tamtych nastolatków z buzującymi w nich hormonami.
Kiedy natura czyniła ciekawość kobiecego ciała i jego reakcji podstawowym motorem jakiejkolwiek mojej i moich kolegów aktywności, jedyną w miarę przyzwoitą w sensie naukowym lekturą była książka Theodora Hendrika Van de Velde „Małżeństwo doskonałe”. Ramotka oczywiście, ale dawała garść obiektywnych informacji o budowie, seksualnych relacjach między mężczyzną i kobietą. Czy było coś tam o równouprawnieniu płci? O feminizmie? Parytecie? Wątpię. A jednak wydawnictwo „Czarna Owca” wydając teraz tę pozycję pisze o niej cytując ze wstępu: „Książka Van de Veldego była wyzwaniem rzuconym generacji, w której panoszyły się przesądy, nieracjonalne poglądy, zahamowania i tabu seksualne utrudniające lub nawet uniemożliwiające harmonijne współżycie seksualne w małżeństwie oraz doprowadzające małżonków do rozczarowań, konfliktów i zniechęcenia, a także do zaburzeń seksualnych i nerwicowych. W mieszczańskim świecie prawo do szczęścia i radości w życiu intymnym mieli mężczyźni oraz kurtyzany”. Nie lekceważyłbym tej opinii.
W PRL czasów książki Wisłockiej purytanizm okresu gomułkowskiego tlił się już tylko miejscami, ale to nie zmienia faktu, że świadomość seksualna Polaków była na żałosnym poziomie. Prawda, aborcja była na życzenie. Czy to rozgrzesza Wisłocką z jej , jak konstatuje z niesmakiem Weronika, przekonaniem, że aborcja to zło za każdym razem? Nie wiem. Wiem natomiast, że „Sztuka kochania” otworzyła przed ludźmi do tej pory zamknięte drzwi. Nauczyła o odczuciach, ich wyrażaniu i przełamywaniu fałszywego wstydu w dążeniu do przyjemności nie z seksu, tylko, jak podkreślała Wisłocka, z kochania. Po tej książce nic nie było takie samo. Wisłockiej zasługą jest, że utorowała drogę feminizmowi. Bo na wszystko jest swój czas, jeżeli ma być skuteczne. Mieć pretensję do ludzi poprzedniej epoki, że nie uwzględniali w swych poglądach dzisiejszych teorii i trendów jest ahistoryczne i niedobrze świadczy o umiejętności obiektywnego spoglądania na opisywane zjawiska.
A co najgorsze, obawiam się, że niebawem, w dusznej przykościelnej atmosferze, stwarzanej dziś w polskich szkołach z brakiem wychowania seksualnego, zakazem aborcji i zmuszaniem lekarzy do powrotu do metod z XIX wieku, książka Wisłockiej stanie się ponownie manifestem rewolucji obyczajowej. Można ją więc, jak chce Weronika, chować do lamusa. Ale niezbyt głęboko.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Czy wy wszyscy nie przeceniacie Wisłockiej i jej dzieła? Do ilu czytelników dotarła jej książka? Do 5%, do 10% społeczeństwa – z pewnością nie więcej. Z drugiej strony wszyscy współcześni mamy jakieś zupełnie nieuzasadnione poczucie, że przedtem była zupełna ciemnota i nieuświadomienie w dziedzinie seksu. A to nieprawda. Owszem, trudniej było, ale dla chcącego…
Dodam, że jak się czyta różne raporty seksuologów na temat uświadomienia seksualnego dzisiaj, to wcale nie jest znacząco lepiej, niż przed Wisłocką, mimo dostępności wszelkich informacji.
Panie Maciej, obaj czytaliśmy dziełko Wisłockiej w tym samym czasie, a pani Weronka o co najmniej jedno pokolenie później. Wtedy świat był inny niż dziś, więc i znaczenie tego dziełka inne. Dziś to my sobie spokojnie razem z tym dziełkiem możemy odejść do lamusa, bo się już zużyliśmy. Ale spoko, niedługo w naszym bantustanie znów to dziełko będzie odkrywczym.