Nie o taką Polskę…

Jestem żoną alkoholika. Jestem współuzależniona. Do tej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy. Przeszłam przez różne stopnie piekła – byłam upokarzana i wykorzystywana, pracowałam na mojego pana i władcę, a mimo to wydzielał mi skromne sumy, większość moich zarobków przepijając lub wydając na gadżety. Sprzedał znaczną część naszego dobytku, nawet nie wiem, kiedy i za ile. Stosował przemoc psychiczną, od kilku lat coraz częściej fizyczną.

Niektóre z naszych dzieci wyjechały – czasem do mnie piszą, coraz rzadziej przyjeżdżają. Te, które zostały, są nastawiane przeciwko mnie i mojej rodzinie. Moi, nieżyjący już rodzice, są wyśmiewani i odsądzani od czci i wiary, mimo że żyjemy w domu, który oni wybudowali. Co z tego, że dom jest mój, jeśli i tak pewnie niedługo odwiedzi nas komornik. Bo na pewno nie będę w stanie spłacić naszych wspólnych długów. Wspólnych, bo ja je przecież żyrowałam przez lata. Nie wiem, co mam zrobić, jak zapewnię przyszłość pozostałym dzieciom, bo mam coraz mniej siły. Dziś rocznica naszego ślubu, a ja tkwię w poczuciu kompletnej beznadziei i zastanawiam się, jak do tego doszło, w którym miejscu popełniłam błąd i jaki. Czy jeszcze jest dla mnie jakaś szansa?

Być może taki list mogłaby napisać rzeczywiście żona jakiegoś alkoholika, czy hazardzisty do kącika porad. Ja sama nie umiałabym jej pomóc, bo nigdy nie byłam żoną alkoholika, ani nikogo uzależnionego.  A mimo to tak właśnie się czuję i z każdym rokiem wydaje mi się, że to coraz bardziej trafna metafora.

Kiedy Polska wchodziła na drogę transformacji, byłam już pełnoletnia, pracowałam, chodziłam (zawsze) na wybory, bywałam nawet na demonstracjach w obronie praw kobiet. Byłam pełna entuzjazmu, pracowałam po kilkanaście godzin na dobę, kształciłam się „ustawicznie”, zgodnie z ówczesnym modelem. Kiedy i gdzie popełniłam błąd?  Co przegapiłam?

Co, gdzie i kiedy wszyscy przegapiliśmy, że daliśmy się uwieść pustym frazesom – „nie ma czegoś takiego, jak społeczeństwo”, „w Polsce jest niski poziom kapitału społecznego”, „niektórym wolno mniej” (czyli innym więcej)? I wreszcie jakim cudem życie na kredyt stało się modelem akceptowanym przez ogół , tak na poziomie państwa, jak pojedynczych obywateli, w pragmatycznym społeczeństwie o chłopskich korzeniach?

W którym momencie daliśmy się przekonać, że nasz głos się nie liczy, bo nigdy nic nie osiągnęliśmy? Przecież osiągnęliśmy – i to więcej niż niejeden naród, w tym ten wciąż stawiany za wzór, czyli obywatele USA.

Większość z nas to dzieci i wnuki pierwszego pokolenia ludzi z „awansu społecznego”. Wszystko, co jest wokół – to spuścizna ostatnich trzech pokoleń: ich pracy ponad siły, wyrzeczeń i wiary w lepszą przyszłość. Jesteśmy jednym z nielicznych krajów, w którym to miliony, a nie jednostki, opuściły drewniane chaty żeby zdobywać edukację, również uniwersytecką, często jako pierwsze pokolenie w rodzinach analfabetów. W ciągu zaledwie kilkunastu lat odbudowano z ruin stolicę naszego kraju i stworzono od zera infrastrukturę niezbędną dla funkcjonowania społeczeństwa – służbę zdrowia, edukację, transport masowy. Obecne, zaskakująco dobre wskaźniki ekonomiczne, to też nie jest zasługa garstki elit, tylko milionów Polaków pracujących ciężko w kraju i za granicą, często w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu. Dlaczego więc daliśmy sobie wmówić, że Polak to leń, nieudacznik, roszczeniowiec, homo sovieticus? Kiedy uwierzyliśmy, że nam się nic nie należy, poza nieustannym poświęcaniem się? Dlaczego nadal milcząco zgadzamy się, aby ważne dla nas decyzje były podejmowane bez naszego udziału, a cały splendor spadał na tych, którzy potrafili sobie przyznać rozliczne przywileje, stopniowo odbierając nam nasze prawa, (w tym tak podstawowe, jak prawo do bycia dumnym z własnych osiągnięć)?

Bo jakoś nie słychać podziękowań, nie mówiąc już o powszechnej partycypacji w korzyściach. Przy tym NASZE prawa przedstawia się niejednokrotnie, jako „przywileje” (np. pracownicze), a ICH przywileje zyskały rangę praw (pewnie „naturalnych”)?

Żeby nie było wątpliwości – nie zrobili nam tego Żydzi, masoni czy cykliści, lecz ludzie, których obdarzyliśmy zaufaniem. Za to zaufanie, graniczące chwilami z naiwnością, przyjdzie nam płacić wysoką cenę i to przez lata. Trudno, trzeba przełknąć tę gorzką pigułę, ale zostaje coś jeszcze – poczucie upokorzenia. I to jest chyba najgorsze.

Nie wiem, czy tak się czuje żona alkoholika, jeśli trafiłam, to serdecznie takiej pani współczuję.

To jest moja refleksja z okazji 4 czerwca.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. „Nie o taka Polskę…”
    Skąd wiecie, że nie o taką? Skąd wiecie o jaką walczyli? Z ich ulotek wyborczych? Po 27 latach macie złudzenia?

  2. Świętej pamięci komuna na uszach stawała, by podnieść naród na wyższy poziom. I to wszechstronnie. I się jej to trochę udało. Ku oczywistej swej zgubie.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…