Demokracja w Polsce leży i kwiczy, jej uliczni fighterzy przegrali z kretesem, a rozparci w Sejmie oszuści pozujący na jej naczelnych “obrońców” zaliczają właśnie kolejny sondażowy dołek. Kto uratuje Polskę przed “kaczorem dyktatorem”? Tym, którzy jeszcze kładą się Rejtanem w obronie III RP, pozostaje ostatnia deska ratunku, czyli Unia Europejska. Oblani wypiekami czekają więc, aż Komisja Europejska, która sama z demokracją niewiele ma wspólnego, oswobodzi demokrację spętaną nad Wisłą, najlepiej na drodze sięgnięcia po słynny artykuł 7, czyli sankcje. Chyba po raz pierwszy od 2004 r. najwięksi euroentuzjaści modlą się o odcięcie ich kraju od pępowiny z unijną kasą – mniemając zapewne, że deprywacja materialna uderzy w “pięćsetplusowców”, a ich łaskawie ominie szerokim łukiem. Cóż, skoro nadal większość z nich wierzy, że polski kapitalizm, stojący “januszami biznesu”, może się obejść bez unijnej kroplówki, mają prawo do kojących rojeń.
Tymczasem ważą się losy Węgier orbanowskich i wiele wskazuje na to, że światła Europa traci zapał do “pójścia na kopie” z autorytarnymi ksenofobami. W Europarlamencie dyżurni zbawcy Polaków, np. Brytyjczycy, wolą sobie darować tę potyczkę. Można co prawda od razu znaleźć wygodne wyjaśnienie w postaci Brexitu – toć wiadomo, że tacy na pewno gotowi są zdradzić polską demokrację. Putin ich już na pewno zinfiltrował. Jednak zdecydowanie gorsze dla eurozapaleńców informacje przynosi Suddeutsche Zeitung, który twierdzi, że główne koło zamachowe UE, czyli Berlin, też się powoli wyłamuje z frontu “demokratycznej opozycji” przeciw Warszawie.
Demokraci, usiądźcie, jeśli czytacie to na stojąco, bo może wam się zrobić słabo. Publicysta SZ nie pozostawia żadnych wątpliwości: „Publiczne optowanie za państwem prawa w UE nie należy do priorytetów Berlina, a tym bardziej nie są takim priorytetem sankcje w celu przeforsowania (praworządności)” – tak to ocenia na podstawie rozmów z niemieckimi politykami. Podobno doktrynę o wstrzymaniu się z krytyką “kaczora dyktatora” przyjęli już niemieccy ministrowie. Heiko Mass, szef niemieckiej dyplomacji, który rok temu miotał gromy w kierunku polskiego rządu, dziś stawia w zupełności na “politykę włączania, włączania i jeszcze raz włączania”. Brzmi to wręcz niewiarygodnie, ale podobno mięknie też Juncker. Jednak dla tych, którzy zdają sobie sprawę, że Komisja Europejska nie kiwnie palcem bez zgody rządu Niemiec, nie stanowi to zaskoczenia. Tyle, że głowy nadwiślańskich “obrońców demokracji” liczących na “interwencję humanitarną” w sprawdzonym imperialistycznym stylu, wypełnione są unijną mitologią. A ta zafunduje im boleśnie twarde lądowanie, kiedy balon “wartości europejskich” pęknie i upomni się o nich grawitacja.
A zatem: ziemia do demokratów! Kochani, jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi… Tak, dalej każdy sam dokończy. “Niemiecki rząd nie chce ponadto popsuć relacji handlowych” relacjonuje sprawę Onet. Wielkość wymiany handlowej między Polską a jej zachodnim sąsiadem wynosi 110 mld euro. Unijne fundusze dotują więc w praktyce niemiecki biznes. Tak, niemiecki, ponieważ po 1990 r. w ramach “walki z komuną” i fetowania “wolności” kraj nasz postanowił pozbyć się swojej własnej gospodarki. I nie ma siły, polityka KE będzie taka, jaka odpowiada niemieckiemu biznesowi. Zwłaszcza jeżeli wie on, że ma na zawołanie polski rząd o „socjalnym obliczu”, na czele którego stoi liberał, pragnący cały obszar między Odrą a Bugiem przerobić na SSE.
Nie wierzycie? Zapytajcie Greków – ci wszelkie próby łączenia terminów “Unia Europejska” i “demokracja” skwitują szyderczym śmiechem i puknięciem się w czoło. Pora byście poznali tajemnicę skrzętnie skrywaną przed wami przez ostatnie 30 lat: mamy KAPITALIZM i liczy się KASA! Tak, wiem, że sprzedano to wam w opakowaniu “demokracja”, a wy lubicie kolorowe opakowania. Niestety nadszedł czas, by zajrzeć do środka.
Ani Zachód, ani Wschód… Każda strona świata ma głęboko gdzieś wasze problemy z demokracją. Mogą wygrażać PiSowi dopóki chcą się popisać przed takimi jak wy w swoich krajach. Zmienią jednak płytę, kiedy przyjdzie im gadać z nadętymi facetami w garniturach kupionymi za kwoty, których wy nigdy na oczy nie zobaczycie. Losy demokracji w Polsce pozostaną od początku do końca w rękach ludzi, którzy nie zdołają stąd wyjechać. Do żadnej “interwencji humanitarnej” nie dojdzie, bo tu nie ma ropy.
Liberałowie się naprotestowali i nic to nie dało. Uliczna obrona demokracji wypali wtedy, kiedy nada się jej nową treść, a masy upomną się o demokrację gospodarczą. Ponieważ oznacza to wykopanie kapitalizmu na śmietnik historii, nie zrobią tego żadni liberałowie. Ci jednak dali pewnego rodzaju przykład, uprawomocniając politykę “robienia dymu”, więc może i ludzie wymiotujący na widok Schetyny się kiedyś się na to skuszą. O ile lewica nie będzie miała twarzy Nowackiej.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Słuszna opinia. Pozbawieni instynktu samozachowawczego libertariańscy ekstremiści nie przyjmują do wiadomości, że KE nie wolno wprowadzić żadnych sankcji wobec któregokolwiek z państw członkowskich, ponieważ dotknięty nimi rząd mógłby znacjonalizować część obcego kapitału w ramach rekompensaty za utracone wpływy.
A i owszem, gdy wiemy, że na pewno nie będzie to dla niego opłacalne. Kapitał jest, „nieprzewidywalny” (dla maluczkich, tj. dla innych poza samymi ludźmi kapitału), ale w dwie strony. Tak jak nie można oczekiwać, że ujmie się za jakąś demokracją, gdy nie będzie się to jemu opłacać, tak nie można liczyć, że nie będzie naciskać na zachowanie jakichś instytucji, jeśli ma siłę, by wymusić korzystne dla niego rozwiązania na innych rządach.
Mają wprawę, wystarczy sobie przypomnieć z jaką radością i nadzieją powitali sankcje Reagana, który wymordował nam kurczaki na fermach drobiu, wzbudzając tym słuszny gniew ludu na… władzę, która te fermy pobudowała.