Polska jest krajem przedziwnym, w którym wszystkie w zasadzie hasła, używane w debacie publicznej, mają znaczenie dokładnie odwrotne do tego, które im się to przypisuje. Oto Paweł Kukiz, który – podobnie jak obóz rządzący i wszystkie parlamentarne partie opozycyjne – jest konserwatywnym liberałem, uchodzi za antysystemowca. Jego podstawowym antysystemowym postulatem jest wprowadzenie rozwiązania, które sprzyja dwóm największym partiom i prowadzi do zabetonowania obecnego systemu na zawsze. System oczywiście jest za – senat jednogłośnie przyjął wniosek o zwołanie referendum w sprawie JOW.
W dodatku Platforma Obywatelska, która z pominięciem wszystkich demokratycznych procedur (prezydent Bronisław Komorowski ma wszak stać na straży konstytucji, a nie zmieniać ją w połowie wyborów!), dąży do zacementowania swojej hegemonii, uchodzi w tej sytuacji za prymuskę demokracji – wszak chce zwołać referendum, pytać obywateli o zgodę. A PiS, który dla wielu naiwnych stanowi receptę na tę hegemonię, ochoczo ją wspiera głosami swoich senatorów.
Systemu proporcjonalnego nikt nie reklamuje jako umożliwiającego zmianę, mimo że – po pewnej reformie – miałby o wiele więcej takiego potencjału niż nieszczęsne JOWy. Poza tym, dla niezorientowanych JOWy pachną nowością – mało kto wie, że to im zawdzięczamy praktyczną dwupartyjność senatu. A Polacy chcą zmiany. Według badań, zaledwie połowa z nas jest zadowolona z tego, jak działa w kraju demokracja, a partie polityczne cieszą się znikomym zaufaniem. Kukiz jest emanacją tego rozczarowania – wkurzony facet, który mówi, że wszystko rozpieprzy, całą tę „partyjną mafię”. Szkoda, że w rzeczywistości reprezentuje interesy klasy politycznej, a rozpieprzył nam głównie nadzieję na demokratyzację polityki.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …