Proces zmian w świadomości społecznej, ale także w popkulturze, którego dokonał ruch #MeToo zdaje się ciągle przyspieszać. Choć ten, kto miał już zostać oskarżony, ten został, to kultura popularna, a zwłaszcza kino wytacza coraz cięższe działa w walce przeciwko patriarchatowi i kulturze gwałtu. I choć debiut fabularny Emerald Fennell powiela klisze znanych od dawna podgatunków, to Obiecująca. Młoda. Kobieta wciąż jawi się jako jeden z najciekawszych filmów sezonu.

Mam wrażenie, że Fennell swoim filmem spełni oczekiwania dwóch grup mających skrajnie inne żądania. Z jednej strony, Obiecująca. Młoda. Kobieta to naprawdę zaangażowany społecznie dramat. Nakręcony, zagrany i zmontowany w porządny sposób, pełen suspensu, bez większych błędów produkcyjnych. Filmowe snoby zamiast skupiać się na szczegółach mogą dać się porwać w wir fabuły. Jest to jednak film przyjazny dla przeciętnego widza, który zamiast wzniosłych i przeintelektualizowanych metafor woli po prostu kawał dobrej rozrywki. A tej w recenzowanym obrazie jest naprawdę dużo.

Kino zemsty, a przede wszystkim podgatunek rape & revenge (pol. gwałt i zemsta; zemsta za gwałt) ma bardzo długą historię, w Hollywood osiągając swój szczyt popularności w latach 70. Nowy rozkwit kina zemsty nastąpił na początku bieżącego millenium. Popularność przyniosły mu bowiem takie produkcje jak seria Bez litości (2010, 2013, 2015) inspirowana horrorem Pluję na twój grób (1978) czy pojedyncze filmy oparte na schemacie gwałt-zemsta jak Nieodwracalne (2002), Zemsta (2017).

W strukturze opowiadania historii Obiecująca. Młoda. Kobieta nie różni się od poprzedników. W bardzo nieoczywisty sposób traktuje jednak seksizm, na którym oczywiście się koncentruje. To co mnie w tym filmie ujęło, to ukazanie całego spektrum mężczyzn dopuszczających się zachowań przemocowych czy też mizoginii. Każdy z nich jest inny, inaczej zachowuje się w stosunku do kobiet, ale mają wspólną cechę – traktują tytułową postać jako maszynkę do seksu. Jedno wydarzenie w życiu naszej bohaterki wpływa na całą jej przyszłość. Zemsta dosięgnie zatem nie tylko pierwszego oprawcę, ale także wszystkich tych, którzy później stanęli na jej drodze. I muszę przyznać, że widok natychmiastowego wymierzania sprawiedliwości, nawet mimo iż mamy do czynienia z samosądem, ma w sobie coś pociągającego.

Grana przez Carey Mulligan Cassandra Thomas, czyli tytułowa obiecująca młoda kobieta jest niesamowicie czarująca i inspirująca. Choć film, jak już wspomniałem, jest debiutem reżyserskim Emerald Fennell, to widać, że wiele się nauczyła w swojej karierze aktorskiej. Bez sprawnej ręki reżyserskiej na planie Cassie nie wydałaby z siebie tak dużych pokładów girl power. Być może Fennell, dzięki temu filmowi zostanie nominowana do Oscara – dotychczas zdobyła już m.in. nominację do Złotego Globu w kategorii Najlepszy reżyser. Pytanie tylko, czy i na ile Amerykańskiej Akademii Filmowej spodoba się styl, w jaki twórczyni poprowadziła swój projekt.

To, co może się nie spodobać osobom przyznającym Oscary to sposób, w jaki reklamowana jest Obiecująca. Młoda. Kobieta. Polski plakat mówi: „totalnie dziki thriller o zemście, który Cię ukąsi”. Portal Filmweb uznaje ten film za dramat i kryminał. Google  – za komedię połączoną z thrillerem. Właśnie to wymieszanie ze sobą różnych gatunków może okazać się trudne do obronienia. Film jest bardzo intensywny i buntowniczy, aczkolwiek nie sposób odmówić mu warstwy komediowej. Tutaj znowu brawa należą się Carey Mulligan oraz najlepszej w roli męskiej Bo Burnham (jako Ryan). Burnham skradł już serca lewicowo-liberalnej publiczności w Stanach Zjednoczonych szczerym, współczesnym komediodramatem o nastolatkach dla nastolatków – Ósma klasa (2018).

Nie jest to film skrojony pod wyborcę Donalda Trumpa, a nawet Joe Bidena. Narracja Obiecującej. Młodej. Kobiety wpisuje się w trend kina woke, po polsku obudzonego. Chodzi tu o filmy bardzo progresywne, opowiadające o problemach takich jak rasizm, seksizm czy homofobia. I film Fennell jest dla mnie zatoczeniem pewnego koła, które toczyć zaczęło się w okolicach 2017 roku – na fali ruchu #MeToo. Czy to, że w poważnym filmie o poważnym problemie są momenty zabawniejsze, to wada? Moim zdaniem nie. To ważne, by kino przedstawiało także tę drugą, bardziej ludzką i codzienną, stronę relacji między bohaterami. Komedia też ma swoją rolę do odegrania – gdyby polskie produkcje w tym gatunku pełne były śmiesznych gagów, ale jednocześnie nie zawierały seksistowskich podtekstów, zawoalowanej homofobii oraz zwykłego bucostwa, to i nasz kraj byłby może innym miejscem.

Guy Debord rzekł – Świat już został sfilmowany. Teraz czas go zmienić. Moim zdaniem można robić obie rzeczy na raz – tak jak ma to miejsce w Hollywood. Poza coraz większą liczbą zaangażowanych społecznie produkcji, coraz większy jest sprzeciw obywatelski wobec status quo. Jestem także przekonany, że choć Strajk Kobiet nie przyniósł zamierzonych rezultatów, PiS wciąż jest u władzy, a aborcja nielegalna, to i u nas zmiana społeczna się dokona. Może polskie kino feministyczne, które jest w takim samym stanie co prawa kobiet, w końcu wyjdzie z dołka?

patronite
Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…