Tuż przed tegorocznym 1 marca jeden z moich znajomych podał dalej na Facebooku post, w którym wyliczono pomniki i tablice ku czci najbardziej krwawych „wyklętych”. Tych, których oddziały najstraszniej zapisały się w historii. Traf chciał, że byłam akurat w Lublinie, a na liście był tamtejszy kościół św. Eliasza i tablica ku czci Mieczysława Pazderskiego. Podjechałam, sprawdziłam, bo aż nie chciało się wierzyć. Ale jest: „Mieczysław Pazderski ps. Szary, lekarz medycyny, chirurg, major NSZ, poległ w walce o niepodległą Polskę”.
6 czerwca 1945 r. – też w walce o niepodległą Polskę, tak jak ich formacja to rozumiała – oddział „Szarego” zamordował 194 Ukraińców, w większości prawosławnych, we wsi Wierzchowiny na Lubelszczyźnie.
To była „walka z hajdamackim pasożytem” – podsumowało podziemne pismo Narodowych Sił Zbrojnych, Szczerbiec.
W Wierzchowinach co roku odbywa się panichida, prawosławne nabożeństwo żałobne, dołącza do niego także katolicki ksiądz z najbliższej parafii. Przychodzą miejscowi i razem z potomkami ocalałych, przyjeżdżającymi z daleka, milczą przy zbiorowej mogile. Polityków nigdy nie było – żaden polski prezydent ani premier nie nawiedził wsi w powiecie krasnostawskim, przy drodze nr 843 z Chełma do Zamościa. Nie pamiętam też, by zabłądził w tamte strony któryś z przywódców niepodległej Ukrainy. Co do polityków bardziej lokalnych, oni mają tablice „żołnierzy wyklętych” w Chełmie, Krasnymstawie, Zamościu i państwowe święto 1 marca.
Podczas tego święta mówi się zwykle o niezłomnej walce przeciwko komunistycznemu zniewoleniu, lekko pomijając tę okoliczność, że nawet wśród walczących nie było zgody ani wspólnoty celów, a storpedowanie planów konkurencyjnej organizacji bywało równie ważne, jak atakowanie przedstawicieli nowej władzy. Narodowym Siłom Zbrojnym krwawy mord na Ukraińcach był potrzebny, by storpedować rozejm AK i UPA. Jedni i drudzy w kwietniu 1945 r. postanowili na Lubelszczyźnie nie walczyć przeciw sobie, lecz tylko bić się z komunistami. Dla narodowców był to krok nie do przyjęcia – wolna Polska miała być przecież wolna także od nie-Polaków…
„Szary” miał w Wierzchowinach zaufanego przewodnika. Jego podkomendni bez błędu odróżniali Polki od Ukrainek, katolickie dzieci od prawosławnych – bo najwięcej zginęło właśnie kobiet i dzieci, 152 osoby z ogólnej liczby 196 ofiar. W razie wątpliwości wystarczyło poprosić o przeżegnanie się i modlitwę. Nie ma mowy o nadużyciach, o tym, że zabić trzeba wszystkich Ukraińców, dzieci także, „Szary” zakomunikował swojemu oddziałowi tego samego dnia rano. Mienie zamordowanych zrabowano.
Być może po tej zbrodni miały być następne; w planach NSZ na Lubelszczyźnie było zmuszenie ludności ukraińskiej, choćby terrorem, do ucieczki za Bug. Za zgrupowaniem Mieczysława Pazderskiego ruszył pościg, ale pierwsze starcie z grupą żołnierzy i milicjantów „wyklęci” wygrali. Ufni w swoje siły, zatrzymali się we wsi Huta, ciągle w powiecie chełmskim. Tam, według raportu powiatowego komendanta NSZ Wacława Kozłowskiego, urządzili festyn, pili, bawili się. Zapewne dlatego 10 czerwca grupa pościgowa NKWD doszczętnie rozbiła zgrupowanie Pazderskiego niemal bez strat własnych. „Szary” również zginął.
W sprawie Wierzchowin są drastyczne zdjęcia ofiar, są meldunki NSZ, jest wreszcie sam artykuł w Szczerbcu, który wyszedł 23 czerwca, jako nekrolog „Szarego”. Wbrew zamierzeniom autorów, nie przysporzył narodowcom poparcia. To wtedy zaczęli się całej zbrodni wypierać.
Tak samo pogrobowcy NSZ ze wszystkich sił, choćby wbrew dowodom, starali się dowieść „prowokacji”.
Pazderski zabił tylko kilkunastu komunistów, kobiety i dzieci zamordowali ubecy, kiedy dobrzy polscy partyzanci dawno odeszli do lasu. „Szary” nie chciał krzywdzić cywilów, zginęli przypadkowo, bo „wywiązała się walka”. NSZ strzelał tylko do ludzi, którzy stawiali opór (no i do komunistów), masowej rzezi dokonało NKWD, według przygotowanego wcześniej planu, by zohydzić za granicą polskie podziemie. Pazderski miał powód, by spacyfikować Wierzchowiny, bo mieszkańcy nie tylko dobrze odnosili się do nowej władzy, ale też sympatyzowali z komunistami jeszcze przed wojną (skądinąd – ciekawe, za co mieli kochać państwo polskie, nieprzyjazne i dla chłopów, i dla prawosławnych, i dla mniejszości narodowych). Ukraińskich sąsiadów zabili zdemoralizowani Polacy, z nieustalonych, osobistych powodów. A poza tym w oddziale Pazderskiego byli ludzie, którzy przeżyli rzeź wołyńską, czy to pewnych rzeczy nie tłumaczy?
To wszystko wątki, które żyją do dziś w prawicowym internecie, wśród czcicieli podziemia i tropicieli rosyjskich spisków.
Zacietrzewionych nigdy nie przekonają drobiazgowe rekonstrukcje działalności poszczególnych grup partyzanckich, dokonane przez historyków Rafała Wnuka, Grzegorza Motykę, znawcę podziemia na Lubelszczyźnie Mariusza Zajączkowskiego. A IPN? Umył w 2011 r. ręce, stwierdzając, że różne wersje wydarzeń wypada uznać za prawdopodobne w równym stopniu. Może i jest świetnie finansowany, by odkrywać prawdę o przeszłości, ale przecież nie o taką przeszłość chodzi!
Pomniki „wyklętych” w województwie lubelskim wyrastają jak grzyby po deszczu. Pamięć o ich ofiarach tli się gdzieś wśród ludzi dobrej woli.
Mieczysława Pazderskiego w 1992 r. prezydent RP odznaczył Krzyżem Narodowego Czynu Zbrojnego.
Układ domknięty: Tusk – Trzaskowski
Wybór pomiędzy Panem na Chobielinie a Bonżurem jest wyborem czysto estetycznym. I nic w ty…