W „Turbocie” (z 1977 r.) – powieści Güntera Grassa, której akcja (bagatela!) toczy się przez minione 4 tysiące lat, główne miejsce zajmuje kobieta. Nie jest ona jednak ani biblijną Ewą, damą z arystokratycznych czy mieszczańskich salonów. Ani też po prostu np. zakonnicą, chłopką, robotnicą, nauczycielką, prostytutką itp.
W każdej z tych ról wprawdzie się pojawia. Lecz to nie określało i nie określa jej istoty. Bo według narratora (i zarazem bohatera „Turbota”) jest ona tylko (i aż) kucharką, której historia to dzieje kuchni.
Cała zaś powieść to groteskowo-ironiczna baśń osnuta na tych dziejach. Mieni się ona ich bogactwem i zaczarowuje, by nie przygniatały swą wobec kobiety okrutną bezwzględnością. Nabiera przy tym szczególnej wymowy i aktualności w dzisiejszej Polsce, która na złamanie karku pędzi bezładnie wstecz i zaślepia inną dla niej przyszłość.
Natomiast poza światem kuchennych czynności, przyborów, sztućców i garów – jest kobieta seksualnym materacem dla mężczyzny, żoną, kochanką, dziwką i matką. I uosabia sobą prozaiczną i wieczną powtarzalność życia. Gotuje więc, zajmuje się dziećmi, pierze, sprząta. Na każde jego życzenie – oddaje mu się, albo jest przez niego gwałcona. Ponadto: dba o spiżarnię; karmi jego i dzieci. Itd., itp.
Zawsze jednak jest mu podporządkowana, co uświęca jakaś historycznie wiodącą religia, krępująca jej umysł i wyobraźnię oraz panujące nad nią stosunki społeczne.
Pramatka, Edkowie i turbot
Wolna była i wszechwładna tylko na początku dziejów. Uosabiała wtedy kobietę i kobiecość jako pramatka Aua, którą natura wyposażyła w trzy potężne cycki. Dwa do karmienia niemowląt. I trzeci – do pacyfikacji mężczyzn, aby zajęci jego ssaniem, nie patrzyli w dal, nie marzyli o wieczności, o wyprawach i potędze. Bo nakarmieni jej mlekiem – zapadali w otępienie i sen. Każdy zaś z nich miał to samo imię: Edek. Był zależny od Auy, jak dziecko od matki. I po przebudzeniu, chciał tylko dorwać się do jej cycka.
Potem, gdy ją zamordowano, musiały kobiety inteligencją i sprytem wywalczać sobie wolność. A dla jej utrzymania manipulować wytworami kuchni, seksem i praktykami religijnymi. Nie zawsze jednak wychodziło im to na dobre. Z rzadka też zwycięstwo dawało błogą satysfakcję. Często niosło (lub zapowiadało) tragedię. I tak jest po chwilę obecną.
Nie sprawił tego jednak żaden pojedynczy Edek, czy ich zbiorowość, lecz turbot – bałtycka płastuga, który w powieści jest wszechwiedzącą, cuda czyniącą, mówiącą ludzkim głosem rybą, podżegającą Edków do buntu. Przede wszystkim: właśnie do zabicia Auy, aby wyzwolić od niej i jej cycka mężczyzn. By ich zmusić do tworzenia kultury, prawa, własności Do wojowania dla podboju i zwycięstw w imię idei lub interesów danej wspólnoty.
Turbot zaś z powieści Grassa jest natomiast jakby lokalnym (bo kaszubsko-pruskim), baśniowym duchem dziejów, rozumem historii. Za jego to poduszczeniem wydarza się m. in. sztuka czy dokonuje odkrycie metali; ma miejsce polityka, filozofia oraz poezja. A wraz z tym wszystkim – rodzi się męska wolność i środki oraz sposoby zniewalania kobiety do roli wyłącznie służebnej.
I dzięki właśnie tej przedziwnej rybie tak, a nie inaczej potoczyły się ludzkie dzieje aż do współczesności, kiedy odkrywa ona ku swemu zdumieniu i osłupieniu, że przekształceni w toku historii Edkowie tworzą świat nie do zniesienia. Potworny. I postanawia stać się jej rzecznikiem. Czy jest to jednak możliwe?
Gdzie jest wolność?
W jednym z wierszy, którymi poprzetykana jest powieść, czytamy:
„Kobieta, która głaszcze sobie włosy
albo naprędce wertuje swoje miłości,
nie może sobie przypomnieć.
Czasami chciałaby być rudowłosa
albo troszkę martwa, albo grać epizodyczną rolę
w innym filmie.Teraz rozpada się na wycinki i tkaniny.
Noga kobieca potraktowana sama w sobie.
Nie chce być szczęśliwa, chce być uszczęśliwiana.
Chce wiedzieć, co on teraz myśli.
A tę drugą, jeśli taka istnieje,
chce wyciąć z filmu: ciach-ciach”.
Kobieta tedy znajduje się w stanie rozdarcia. To, czego nie może sobie przypomnieć, to stanu swej pierwotnej wolności i potem niekiedy tylko, osiąganego indywidualnie w historii oswobodzenia, okupionego jednak zawsze jakąś tragedią.
Tak naprawdę jednak (nawet dla siebie samej) stała się ona – jak powiada narrator powieści, tylko układem estetycznych i erotycznych fragmentów, które istnieją same dla siebie i odrywają się od niej samopas. Zniewalana (i zniewolona nadal) – chce jeno i sama zniewalać. Być jedyną dla swego mężczyzny. Inną kobietę (konkurentkę) ciach-ciach chciałaby wyciąć z życia jak z filmu. Czy rzeczywiście więc może być i jest wolna?
Powieść krąży wokół tego pytania. Dzieli się na odcinki odpowiadające miesiącom ciąży. Bohater, utożsamiający się z autorem, pokazuje różne formy odpowiedzi od czasów neolitu, po lata siedemdziesiąte naszego stulecia.
Ma cztery tysiące lat, które przeżył, wcielony w najrozmaitsze postaci, niekiedy w dwie jednocześnie. Ogarnia wyobraźnią i umysłem świat i horyzonty dziejów. Ale jego punktem wyjścia, dojścia i treścią trwania jest ciało jego i towarzyszących mu kobiet, kuchnia i łóżko. Obok zaś – tworzenie idei, wojowanie, poezja i próżnowanie.
Mówiąca ryba, czterechtysiącletni bohater, mnogość jego wcieleń i zmysłowość tryskająca krwią, winem, narkotykami, żarciem i spermą to baza świata przedstawionego w tej prozie. Jest ona groteskowo-fantastyczna i protokolarnie realistyczna. Kipi życiem i jego nieokiełznaniem, jak przed wiekami „Gargantua i Pantagruel” – Rabelais’ego. Gdyby więc tylko „Turbota” Grass napisał – w pełni zasłużyłby na Nobla, który onegdaj (w 1999 r.) trafnie został mu przyznany.
Argentyny neoliberalna droga przez mękę
„Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…