Trzy miesiące po śmierci poprzedniego Islama Karimowa, prezydenta Uzbekistanu, który rządził tym krajem żelazną ręką, odbyły się wybory na wakujące stanowisko.
Uzbekistan pod rządami Karimowa nie miał wiele wspólnego z zachodnim rozumieniem demokracji. Również i te wybory trudno uznać za demokratyczne. Czterech kandydatów, reprezentujących cztery partie parlamentarne, a wszystkie zgodnie popierające rząd i dotychczasową politykę wewnętrzną i zagraniczną stanęło do dziwnego pojedynku: wszyscy popierali w gruncie rzeczy Szawkata Mirzijojewa, p.o. prezydenta od śmierci Karimowa, reprezentującego Liberalno-Demokratyczną Partię Uzbekistanu. Z ramienia Narodowo-Demokratycznej Partii Uzbekistanu w wyborach startował Hotamjon Ketmonow, narodowo-demokratyczna partia „Narodowe odrodzenia” wystawiła kandydaturę Sarwara Otamuradowa, a socjaldemokratyczną partię „Sprawiedliwość” reprezentował Narimon Umarow.
Nikt nie miał i nie ma wątpliwości, że zwycięzcą jest Szawkat Mirzijojew. Według wstępnych danych frekwencja w wyborach wyniosła 87,83%, co oznacza, że zagłosowało prawie 18 milionów obywateli Uzbekistanu.
Przyszły prezydent wykonał kilka gestów, wskazujących na to, że ma zamiar poluzować nieco autorytarny gorset: wypuszczono z więzienia kilku więźniów politycznych, wybory były transmitowane przez telewizje na bieżąco, obiecano reformy. Nie będą one zapewne dogłębne, ale być może obywatelom Uzbekistanu nie są one tak bardzo potrzebne. Ich kraj w rankingu szczęśliwości znalazł się na wysokim 49 miejscu wyprzedzając Polskę, Rosję i Włochy.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…