– Miał miejsce zamach stanu. Będziemy stawiać opór, wzywamy ludzi, by robili to z nami – to słowa Desiree Masi z paragwajskiej Demokratycznej Partii Postępowej. W stolicy kraju w nocy wybuchły gwałtowne zamieszki po tym, gdy Senat w tajemnicy przegłosował poprawkę do konstytucji.
Protesters in #Paraguay set fire to Congress after Senate secretly votes to let president run for re-election. https://t.co/4p25jBNLI6 pic.twitter.com/J0Ucmm9fOV
— AJ+ (@ajplus) 1 kwietnia 2017
Zmiana, wprowadzona minimalną większością do ustawy zasadniczej pod osłoną nocy i poza główną salą posiedzeń, daje obecnemu prezydentowi Horacio Cartesowi prawo do ubiegania się o reelekcję. Do tej pory wprowadzona w 1992 r. konstytucja pozwalała być głową państwa tylko przez jedną kadencję. Miało to chronić kraj przed powrotem do brutalnego autorytaryzmu, który obalono w 1989 r. Jednym z jej symboli było wielokrotne „wygrywanie wyborów prezydenckich” przez dyktatora Alfredo Stroessnera.
Obecna głowa państwa, Cartes, jest figurą niewiele mniej antypatyczną niż były już dyktator – to jeden z najbogatszych przedsiębiorców w Paragwaju, bez żenady prowadzący politykę korzystną wyłącznie dla takich, jak on sam. Według publikacji Wikileaks był przedmiotem zainteresowania amerykańskiej agencji antynarkotykowej DEA w związku z możliwymi koneksjami z organizacjami gangsterskimi oraz praniem brudnych pieniędzy. W 2013 r. wygrał wybory prezydenckie, uzyskując 48,48 proc. głosów (w Paragwaju nie przeprowadza się drugiej tury głosowania). Miało to miejsce rok po tym, gdy zdominowany przez prawicę parlament przeprowadził z nagięciem procedur impeachment lewicowego prezydenta Fernando Lugo, co spowodowało zawieszenie Paragwaju w organizacjach regionalnych.
Jeśli Paragwajki i Paragwajczycy wiązali z Cartesem jakieś nadzieje na dobre rządzenie krajem, dawno one wygasły i wieść o tym, że miałby dostać szansę na kolejny start wyborczy przyjęli ze złością. Opozycja jest zdania, że głosowanie w Senacie nie jest wiążące, tym bardziej, że jedno na ten sam temat już było, w sierpniu ubiegłego roku i w myśl obowiązujących procedur temat nie powinien powracać przez dwanaście miesięcy. Manifestanci ruszyli nocą pod budynek parlamentu, sforsowali otaczający go płot, zaczęli rozbijać szyby w oknach i palić opony. Wreszcie podpalili również sam gmach. Doszło do starć z policją, która użyła gazu łzawiącego i gumowych kul. Jest kilku rannych, w tym politycy i relacjonujący protest dziennikarze.
– Wzywam przywódców politycznych do zaprzestania wzniecania przemocy i do poszukiwania dialogu – standardową na takie okazję formułkę wygłosił przedstawiciel Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka na Amerykę Południową Amerigo Incalterra. O tym, że rządząca prawica zamierza jednak raczej forsować swoje, a nie angażować się w żaden dialog, świadczy komentarz samego prezydenta opublikowany na Twitterze. Uczestnicy protestów są w nim nazywani „wandalami” i „barbarzyńcami zagrażającymi dobrobytowi Paragwajczyków”.
A todos los paraguayos en representación del Gobierno Nacional expreso cuanto sigue pic.twitter.com/SZIw0sKGc9
— Horacio_Cartes (@Horacio_Cartes) 1 kwietnia 2017
Jeśli chodzi o lewicę, zdania są podzielone. Gdy Demokratyczna Partia Postępowa wzywa, by znowu iść pod parlament, lewicowa koalicja Front Guasu uważa, że z wprowadzonej poprawki może być jakiś pożytek. Dokładnie zaś taki, że dałaby ona szansę na ponowne kandydowanie usuniętemu z urzędu Fernando Lugo, na którego ubożsi Paragwajczycy zapewne zagłosowaliby znowu. Pytanie tylko, czy prawica w ogóle by do tego dopuściła.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Kaczka, do dzieła! Wprawę w nocnym uchwalaniu już masz.