Tak dziś się aktualizuje w Polsce szczytna tradycja. Odwieczne zawołanie „prawdziwych Polaków, prawdziwych patriotów” brzmi oczywiście „Bóg, honor, ojczyzna”. I stąd się wzięło pojęcie „patriotyzm bogoojczyźniany”. Ale najpierw ta patetyczna dewiza uległa trywializacji, a z czasem zmieniła swój sens i w każdym członie, i w tej całości.

Klasyczna triada

W pierwotnym rozumieniu nierozłączność tych trzech wartości miała sens dość oczywisty. Ojczyzny – zawierzonej Bogu – trzeba bronić równie niezłomnie jak Wiary; a niezłomność w tej obronie jest sprawą Honoru dla kogoś, kto chce mienić się patriotą.

W dalej idącej, dewocyjno-klerykalnej interpretacji ta triada zyskiwała sens jeszcze ściślejszy. Honor ma tylko ten, kto jest gotów za ojczyznę i wiarę zginąć, polec. Kto się waha w tej sprawie, kombinuje, czy nie rozsądniej byłoby przeżyć, czy nie lepiej byłoby dla ojczyzny właśnie zachować substancję jej kultury i gospodarki, ten jest po prostu tchórzem, człowiekiem bez honoru, może nawet kolaborantem, sługusem, agentem wrażych potęg.

Z takim straceńczym pojmowaniem honoru wiąże się u wielu Polaków poczucie wyższości np. nad Czechami (my – bohaterowie, oni – asekuranci). Rzeczywiście, różnica jest zasadnicza. My mamy swoją dumę, swoje Powstanie Warszawskie, swoją dumę z powstania zwycięskiego moralnie i Warszawę odbudowaną nie wiadomo przez kogo (na złość Komunie); oni mają Pragę w oryginale.

W tej klasycznej triadzie w domyśle mamy też prosty znak równości: prawdziwym Polakiem (lub gdzie indziej: prawdziwym Irlandczykiem, Hiszpanem itd.) może być tylko ten, kto w Boga wierzy. I to we właściwego, prawdziwego Boga, tego jedynego. W walce o Polskę (czy to w obronie przed najeźdźcą, czy też w arcysłusznym natarciu w imię polskiej mocarstwowości) przekłada się to na hasło „Bij, kto w Boga wierzy”. Bij – kogo? Tego, kto w Boga nie wierzy – odszczepieńca, heretyka, bluźniercę, tym bardziej – niedowiarka, a już na pewno bezbożnika, który samym swoim istnieniem Boga obraża.
Ciężko doświadczona polskość (arcypolskość i wszechpolskość) nie zadowoliła się tym poczuciem cnoty i obowiązku mistycznego. W narcystycznym porywie opatrzyła to jeszcze jedną, mesjanistyczną poprawką do tej dewizy. Polska jest oblubienicą Boga (Chrystus Królem Polski, Matka Boska Królową Polski), a Polacy – nie jacyś bezczelni Żydzi czy inni tacy – narodem wybranym. Misja dziejowa Polski i Polaków to: być Przedmurzem Chrześcijaństwa, a w zwarciu z siłami Zła – Chrystusem Narodów. Z czego wynika oczywista wyższość – zwłaszcza moralna i „ewangeliczna” Polaków nad całym otoczeniem, a w samej Polsce, na własnym terenie, nad wszystkimi przybłędami i obcymi – i tymi osiadłymi tu od pokoleń, od wieków, i tymi, którzy się do nas pchają, świętokradczo, bluźnierczo zanieczyszczając naszą religijno-patriotyczną dziewiczość.

Wyznawcy dewizy „Bóg, Honor, Ojczyzna” nigdy nie łamali sobie głowy nad tym, że po drugiej stronie granicy, zwłaszcza pod bronią, znajdują się inni, którzy wierzą dokładnie w to samo: że ich ojczyzna jest z istoty swej „lepsza, bo nasza” (bezwarunkowo, namaszczenie działa jak abonament), jakakolwiek się staje, cokolwiek uczyni lub czegokolwiek zaniecha, że właśnie oni mają Boga na wyłączność. Toteż od wieków przed rozpoczęciem wojny i przed każdą bitwą po obu stronach odbywały się msze uroczyste w intencji odświeżenia Boskiego patronatu i na pohybel tym po drugiej stronie, nawet jeśli to też np. katolicy.

Bogoojczyźniana, stadionowa „mała ojczyzna”

Mamy za sobą (choć nie wiadomo, czy jeszcze nie wrócą) czasy wojen, powstań, partyzantki, a nawet powszechnego i permanentnego Strajku, który miał być ekwiwalentem tego czynu zbrojnego, etapem w sztafecie bohaterstwa i męczeństwa. Niektórym brak tych heroicznych akcentów w nudnej, przyziemnej powszedniości. Ożywiają więc to przesłanie heroizacją i uwzniośleniem codzienności, nie mówiąc już o odświętności w mikroskali.

Starcie ligowe Legii z Wisłą lub Lechem ma dla nich wymiar tak sakralny, że i wynik meczu, i kibolska dogrywka po meczu staje się kwestią Honoru. Kwestią honoru jest nie tylko to, by Legia (Wisła, Lechia) nie uległa w meczu, w kolejce ligowej, ale i to, by tym „Żydom” lub Prąciom z Widzewa, Pogoni spuścić manto. Bogoojczyźniany kibic gotów jest i walczyć, i nawet zginąć w kibolskiej „ustawce”. Na mecz wybiera się z szalikiem uroczyście poświęconym. Gdyby nie to, że księdzu nie wypada, święciłby również – wodą święconą – swoją bejsbolówkę, maczetę.

Najbardziej patriotyczny, a zarazem najbardziej pobożny dziś zdrowy trzon Narodu Polskiego – wciąż tak poniewieranego, tak prześladowanego lub bezczeszczonego obecnością i działalnością obcych elementów, a teraz jeszcze zagrożonego inwazją uchodźców z pierwotniakami i innymi pasożytami – to właśnie bojowe drużyny klubów piłkarskich. Politycy bogoojczyźniani widzą w nich znakomicie wyszkoloną, wyćwiczoną – w stadionowych i wokółstadionowych, pomeczowych bitwach – rezerwę armii i gwardii narodowej.

Oczywiście nie każdy kibic ucieleśnia esencję polskości pogromami zastępczymi i ćwiczebnymi. Niektórzy zadowalają się symboliczną, rytualną manifestacją swego poczucia, że są solą tej ziemi. Coraz częściej na przykład można zobaczyć z tyłu samochodów taki oto konglomerat (bricolage?): kotwica Polski Walczącej, napis „Pamiętamy” lub „Katyń pomścimy” lub „Żołnierze Wyklęci” oraz godło Legii Warszawa. Każda bramka Legii Warszawa jest jak strzał z kuszy w oko wrogów ojczyzny.

Polak – pępek świata, bohater i męczennik

Kościelno-szkolna machina indoktrynacji poczynając już od przedszkola utwierdza Polaka w przeświadczeniu, że jest on pępkiem świata, że powołany jest do wyższych celów (choć chwilowo nie chce mu się wysilać), że cały świat wokół jest potencjalnie źródłem zamachów na polskie świętości, polską tożsamość i niepodległość, że śmiertelnym niebezpieczeństwem dla Polski i polskości jest odmienność, różnorodność, mieszanie się (o zgrozo!), otwarcie granic (dosłowne i przenośne), że jedyna nadzieja i jedyny ratunek na co dzień jest w modłach, ale w razie potrzeby w czynie zbrojnym lub choćby w małym mordobiciu.

Jak Żyd to „wieczny tułacz”, tak prawdziwy Polak to wieczny i potencjalny (zawsze gotowy, jak w haśle pionierów ZSRR i NRD) partyzant, powstaniec, męczennik – kandydat do ukrzyżowania. Nawet stare harcerskie zawołanie „Czuj, czuj, czuwaj” ma tu sens mobilizacyjno-milicyjny (wypatruj i nie przegap wrogich knowań, nie daj się zwieść, demaskuj, wykryj w zarodku). Przepiękna materializacja tego wzorca wychowawczego: polscy janczarzy XXI wieku – dzieciarnia z przydzielonym zadaniem „znajdź i donieś”, zdekomunizuj ulice i szkoły. Coś nam to przypomina? Ochotnicza Rezerwa Policji Historycznej.

Edukacyjno-wychowawcza ofensywa w postaci kultu „żołnierzy wyklętych (niezłomnych)” to krok jeszcze dalej: hodowla mięsa armatniego, smakowicie przyprawionego fanatyzmem, jak u tych islamistów, od których Polak-katolik miał się podobno różnić. Ożywa – w nadwiślańskim wcieleniu – hasełko włoskich faszystów „odire, credere, obedire” (nienawidzić, wierzyć, słuchać – kogo trzeba).

Bóg bogoojczyźniany nakazuje, by każdemu, kto staje okoniem wobec kapłanów i wyznawców religii miłosierdzia i miłości bliźniego, mordę obić. Bóg ten naucza prawdziwego Polaka: jesteś panem i władcą przyrody, wszystkiego, co się rusza i co rośnie; „czyń sobie ziemię poddaną”. Drzewa rosną po to, by je ścinać i palić w piecu albo robić z nich meble, kolby karabinów i bejsbolówki. Krowy i świnie Bóg nam dał po to, byśmy mogli jeść wołowinę i wieprzowinę. Żubry i bażanty są po to, by można było do nich postrzelać, najlepiej z bliska; dziczyzna należy się nam jak psu kiełbasa. Ci zboczeni „obrońcy zwierząt”, którzy chcą nam odebrać wigilijne karpie, dokonują zamachu na świętą tradycję, a tym samym na chrześcijańską tożsamość narodu polskiego.

Osobliwe pojęcie honoru

Honor w wydaniu bogoojczyźnianym znaczy tyle, co w przedwojennej patriotycznej piosence ku pokrzepieniu serc: „z honorem na dnie lec”, odnieść „moralne zwycięstwo”. A w bogoojczyźnianej praktyce codziennej znaczy jeszcze co innego: unosić się honorem, ilekroć ktoś zwróci nam uwagę, ilekroć oczekuje lub żąda od nas tego, co dla nas niewygodne. Tak właśnie jest z awanturą w sprawie przyjęcia uchodźców, w zatrważającej i śmiertelnie niebezpiecznej liczbie kilku tysięcy. Można bowiem unosić się honorem… nie mając honoru. Można wymagać i przyjmować pomoc od Europy, gdyśmy sami w potrzebie i w kłopotach, a pokazywać „dziób pingwina”, gdy oczekują od nas wzajemności.

Honor w pierwotnym znaczeniu – w etosie rycerskim, oficerskim czy kupieckim – przejawiał się w zachowaniach honorowych. To z jednej strony dotrzymywanie słowa, ale też odpowiedzialność w zaciąganiu zobowiązań (nie szafuje się lekkomyślnie obietnicami, ślubowaniami i słowem honoru), a z drugiej strony gotowość do ponoszenia konsekwencji własnych błędów, nadużyć, blamaży. Honor nakazuje, by podać się do dymisji, gdy się czymś skompromitowałem albo nawet tylko zawiodłem.
Takiego pojęcia honoru od dawna nie znają (z nielicznymi wyjątkami) nasi politycy – mistrzowie obciachu i hucpy. Ich poczucie honoru skupia się wyłącznie na własnym majestacie, przewrażliwieniu na punkcie własnej dumy. Jak to kiedyś określano w wiejskiej polszczyźnie, są strasznie „honorni”. To znaczy: unoszą się honorem, swoje poczucie obrazy utożsamiają z zamachem na jakąś świętość, gotowi za obelgę czy zarzut może nie tyle wyzwać na pojedynek, ile zabawić się w vendettę, przy użyciu atrybutów władzy publicznej w służbie swojej prywaty. Jak minister „sprawiedliwości”, który prokuraturę zaprzągł do „ścigania” lekarzy, bo „zamordowali” mu ojca. Taki „honorowy”, że nie popuści. Prawie sycylijskie pojęcie honoru.

A zwyczajni „prawdziwi Polacy” poczucie honoru mają podobne. Nią czują ujmy na honorze, gdy zaśmiecają las ojczysty, gdy palą śmieciami i styropianem w kominie, nie sprzątną psiej kupy przed własną bramą. Swoje uczucia patriotyczne wyrażają uroczyście, doniośle: na mszy, w procesji, w pochodzie pod flagą biało-czerwoną. I świętym oburzeniem, gdy ktoś profanuje symbole. Tak było np. wtedy, gdy w prowokacji artystyczno-wychowawczej wetknięto białoczerwone chorągiewki w te niesprzątane, arcypolskie psie kupy. Bajzel w obejściu, brudna ściana, śmierdząca toaleta nie obraża uczuć patriotycznych ni religijnych, nie obraża ich nawet odpustowy korkociąg z figurką papieża-Polaka. Śmiertelną zniewagą jest natomiast dla bogoojczyźnianego patrioty jakakolwiek rozmowa czy publikacja o Jedwabnem, o szmalcownikach i konfidentach w GG, o rasizmie na stadionach, bo to po prostu zniesławianie niepokalanego narodu polskiego.

Dzicz stadionowa chce bronić honoru Polaków i uczyć polskości, z użyciem wiadomych pomocy naukowych.

Strudzeni obrońcy polskości i strażnicy polskiego dobytku (w tym stuletnich drzew, żubrów, jeleni, zabytków świetnie nadających się do rozbiórki) czynią sobie Polskę poddaną, zgodnie z prastarą polską tradycją zarządzając Polską jak folwarkiem, a swoich stanowisk – znowu wedle najlepszych wzorów – bronią „honorowo” jak niepodległości. Na pomoc przywołują najszczytniejsze patriotyczne tradycje i zawołania, np. (to o Angeli Merkel i Martinie Schulzu) „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz”. Za sprawdzian patriotyzmu i honoru właśnie uznają taką „desowietyzację” i „derusyfikację”, by cmentarze żołnierzy radzieckich hm, zaniedbać, a w Sandomierzu, Krakowie czy Częstochowie (nie będzie bolszewik nam patronem) usunąć jakikolwiek ślad po dowódcach Armii Czerwonej, którzy swoimi decyzjami taktycznymi ocalili te miasta.

Osobliwe pojmowanie honoru przejawia się też w tym, że gdy mam honor przeciąć wstęgę na otwarciu inwestycji rozpoczętej, a nawet zakończonej przez poprzedników, nie zająknę się o nich ani słowem, za to wrzucę ten obiekt do statystyki swoich dokonań. Swego czasu odbiór obwodnicy Garwolina opóźniono o kilka miesięcy, by kto trzeba oddał ją do użytku.

Taka to jest pobożność, taki patriotyzm i taka honorowość. Można być krętaczem, kłamczuchem, nierobem, kombinatorem, chuliganem bijącym słabszych, ksenofobem odsyłającym uchodźców, by walczyli u siebie, zamiast „żebrać o łaskę” i przy tym czuć się depozytariuszem narodowego honoru.

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Pablito, co ma wspólnego Radom z prowokacjami policyjnymi wobec legalnej demonstracji Marsz Niepodległości, które organizowano za rządów koalicji PO-PSL?
    Zgodnie z twoimi stereotypami, napastnikami zawsze są ludzie prawicy. A za to KOD jest zbiorowością niewinnych ofiar. A tymczasem KOD-ziarze snuli się po ulicach przez dwa lata i nikt im nie przeszkadzał. Policja „reżimu” PiS jeszcze ich chroniła.
    Faktem jest, że KOD-owski hardkor, Obywatele RP, organizuje demonstracje obliczone wyłącznie na blokowanie cudzej demonstracji (Krakowskie Przerdmieście, 10 każdego miesiąca).
    A propos: bąknąłeś, że coś ci się nie podoba, kiedy latem i jesienią 2010 ówczesny KOD atakował „obrońców krzyża”?

  2. Internauta pisze o kibicach językiem, jakiego wobec uczestników ruchów protestu zwykła używać konserwa. Rzecznicy milczącej większości z czasów Nixona, których zdaniem przeciw wojnie w Indochinach protestowały tylko tchórzliwe brudasy, mogliby mu pozazdrościć!
    Internaucie dzielnie sekunduje Pablito. Rożnica między nim a mną jest taka, że ja byłem naocznym świadkiem wszystkich incydentów z marszów niepodległości z lat 2010-4. Dlatego wiem, że o żadnym z nich nie da się powiedzieć, że dowodzi on złej woli czy agresywności uczestników tych marszów. Pablito też wie swoje. Z ekranu TVN.
    Trudno o bardziej sugestywne dowody, że aprobata dla systemu III RP (nawet jeśli maskuje się ją pseudoradykalnymi frazesami, z których nic nie wynika) i wrogość do jego przeciwników spycha lewicę na pozycje konserwy

    1. W Radomiu też przecież 50-letni lewak i zwolennik milczącej większości bezczelnie zaatakował podeszwy butów czterech wzmożonych patriotycznie, acz pokojowo nastawionych młodzieńców. Tylko ta wstrętna TVN wciąż sieje propagandę o jakimś pobiciu.
      Aha, no i ci patriotycznie wzmożeni młodzieńcy hajlowali, ale przecież ironicznie. Więc nic się nie stało, a wszelkie podobieństwa do niemieckiego faszyzmu w latach 30′ są całkowicie przypadkowe.

      Jacek nie wygłupiaj się już.

  3. Nie wiesz, ile dat historycznych znali przeciętnie „proletariusze z czasów Marksa”? Proletariusze z czasów Marksa żyli w strasznych czasach gdzie przeciętny chłop i robotnik nie dożywał 40 roku życia bo był tak styrany niewolniczą pracą na rzecz burżuazji. To że większość z nich nie potrafiła czytać ani pisać było zasługą zbrodniczych władz jakie przez setki jeśli nie tysiące lat władały Europą. Im nie zależało na tym, żeby masy ludowe były oświecone, im zależało na tym żeby były tak ciemne/ogłupione jak to tylko możliwe bo takimi łatwiej było manipulować. To że nie potrafili (w większości) czytać nie zmienia jednak faktu, że byli to (w ogromnej większości) normalni ludzie a nie chuligani, stadionowi bandyci którzy dostali szansę na bezpłatną edukację ale bezpłatna szkoła to był dla nich w dzieciństwie największy i najbardziej znienawidzony wróg.

    1. Ciekawa analogia: kibice kończyli kijowe szkoły, które władze III RP (z UD, UW, KL-D, AWS, SLD, PO i PSL) specjalnie zepsuły, ponieważ – no właśnie – im nie zależało, żeby masy ludowe były oświecone, im zależało na tym, żeby były tak ciemne/ogłupione jak to tylko możliwe bo takimi łatwiej było manipulować. Alew kibice zbuntowali się przeciw reżimowi narzucającemu im ciemnotę.

    2. Proletariat z czasów Marksa nie miał ŻADNEJ SZKOŁY, bo za szkołę trzeba było płacić taki szmal, że tylko burżuazję było na to stać.
      Kibice z lat 90-tych i do teraz nie buntują się w szkołach „przeciw reżimowi narzucającemu im ciemnotę” oni się buntują bo:
      1) pracować im się strasznie mocno nie chcę a nauka to nieraz bardzo ciężka praca
      2) rozpiera ich strasznie wielka energia, oni by najchętniej poszli na jakiś mecz i spuscili wpier*&^l kibicom przeciwnej drużyny, a tu w szkole muszą siedzieć na zajęciach i słuchać nudnego nauczyciela … (oni to odbierają jak odebranie im wolności)
      3) mają problemy z nauczeniem się prostych (dla innych uczniów) rzeczy, inaczej mówiąc program nauczania nie jest dostosowany do ich możliwości (a to już wynika chyba tylko z ich genów)
      A skąd ja to wszystko wiem? Stąd że chodziłem do szkół już „demokratycznej Polsce” i „kibiców” w tych szkołach było dość sporo …

  4. Akurat osławione podpalenie samochodu TVN na Marszu Niepodległości widziałem. Na milę cuchnęło to prowokacją. Natomiast zorganizowana grupa kibiców wręcz gasiła ten wóz.
    A z drugiej strony, agresja wobec mediów establiszmentowych mieści się w tradycji lewicowych ruchów protestu. Tylko, że u nas po lewej stronie lepiej pamięta się Jaruzela niż np. ruch Czarnych Panter.
    Nie wiem, ile dat historycznych znali przeciętnie proletariusze z czasów Marksa. Wiem natomiast, że Marks ich nie skreślił za to, że rzadko kiedy czytali Liwiusza w oryginale.

    1. Oczywiścieee, prezes TVN sam sobie podpalił wóz, zapałki pożyczyli od Tuska, tymczasem narodowcy zatroskani zagrożeniem pożarowym zorganizowali akcję gaśniczą, kierowcę otulili kocem i napoili ciepłą herbatą.
      A następnie uratowali życie reportera, przestając go kopać.

      Jacek, robisz k… z logiki i nawet grama żenady nie czujesz.

  5. No, to pytam, dlaczego ZSRR interweniował w roku 1956 na Węgrzech i w roku 1968 w Czechosłowacji, a w Polsce nie interweniował ani w roku 1956, ani w roku 1980?
    I upieram się, że interwencję zbrojną Moskwy w Polsce zatrzymała w obu tych wypadkach tradycja i praktyka zbrojnej walki o niepodległość, którą Moskwa doskonale znała z własnego doświadczenia.

    1. Nie bardzo rozumiem, dlaczego to niby ZSRR miałby interweniować w PL w 1956 roku? Jedna komunistyczna ekipa została wymieniona na drugą TEŻ KOMUNISTYCZNĄ EKIPĘ. Ale ty zapewne znasz jakieś tajne informacje o których zwykli śmiertelnicy nie wiedzą. Przedstaw nam te fajne informacje to się pośmiejemy.
      W 1980 roku ZSRR nie interweniował w Polsce z prostego powodu – polskie komunistyczne władze całkowicie samodzielnie opanowały problem „solidarności”, żadna „bratnia pomoc” najzwyczajniej w świecie nie była potrzebna.

  6. Kibice uczestniczą w obchodach narodowych świąt i rocznic. Wówczas nie ma ich starć z policją czy innymi grupami uczestników obchodów, pomimo iż pod rządami koalicji PO-PSL byli do takich starć prowokowani. Sądzę, że nie należy traktować ich jak dziecka wylewanego z kąpielą. Jeśli odkryli dla siebie tradycję patriotyczną, to nie są straceni. Byłoby gorzej, gdyby ich hasła były jedynie destrukcyjne.
    A sprawą, o którą warto walczyć, jest wolna (tzn. suwerenna, demokratyczna, praworządna i sprawiedliwa społecznie) Polska.

    1. Ci kibice którzy „uczestniczą w obchodach narodowych” mają problemy z przedstawieniem trzech dokładnych dat historycznych, za to doskonale wiedzą gdzie i od kogo można kupić narkotyki, dopalacze a do sklepów z piwem to trafiają z zamkniętymi oczami.
      Ci kibice którzy „uczestniczą w obchodach narodowych” mają osobowość tak agresywną i prymitywną, że jak ktoś odważy się wypowiedzieć zdanie niezgodne z ich wizją świata to ich odpowiedzią są tylko groźby pobicia a ostatnio to już chyba tylko groźby zabicia.
      Ci kibice którzy „uczestniczą w obchodach narodowych” niczym absolutnie nie różnią się od islamskich fanatyków którzy wysadzają się w powietrze i podrzynają gardła swoim przeciwnikom politycznym i wszelkim innym. W Polsce JESZCZE tego nie robią bo
      – w Polsce dostęp do broni nie jest tak łatwy jak w krajach arabskich
      – w Polsce przez wiele lat brunatne bandyctwo było tępione (PRL) a nie hodowane przy wsparciu państwa
      jednak pod względem typu osobowości nasi brunatni kibol-patrioci niczym absolutnie nie różnią się od islamskich psychopatów – jedni i drudzy są spragnieni zabijania „wrogów”, wróg jest im potrzebny jak narkomanowi to co ćpa, jeżeli nawet tego wroga nie ma to go sobie wymyślą, itd, itd

  7. PW było bitwą w długiej wojnie, która w końcu zakończyła się tak, że naszyc h ówczesnych wrogów – ZSRR i III Rzeszy – już nie ma. Warto więc było walczyć, jeśli w końcu zwyciężyliśmy.
    12 Mniej więcej lat po PW, Rosjanie niszczyli Budapeszt i masakrowali jego mieszkańców. W Warszawie na takie rozwiązanie się nie zdecydowali. Czy nie dlatego, że wiedzieli, iż tutaj spotkają się z bardzo mocnym oporem? Można więc powiedzieć, że dziedzictwo PW ratowało Warszawę w roku 1956 i 1980.

    1. Masz rację, nie sposób zapomnieć tych wrażych drzewek prowokujących naszych dumnych chłopaków samą swoją obecnością. Tych samochodów telewizyjnych, które eiadomo czyjej propagandzie służyły. Naprawdę wierzysz w to, co piszesz?

      Czy naszą tradycją patriotyczną jest flekowanie inaczej myślących i tych o innym kolorze skóry? To jest ich wielka „sprawa”? Gdzie te niedestrukcyjne hasła o których wspominasz? Może „Cała Polska śpiewa z nami, wyp…ć z uchodźcami”, czy „Raz sierpem, razm młotem…”?

      Tak, sprawą, o którą warto walczyć jest wolna i suwerenna Polska. Tylko, że oni tego nie robią! Nadają jedynie wątpliwego sensu swojej agresji. Nie tak się walczy o Ojczyznę.

      BTW, traktowanie PW jako jednej z wielu bitew w wojnie świadczy o Twojej złej woli, bo nie podejrzewam Cię o aż taką ignorancję.
      PW to nie były taktycznie strategicznie przemyślane działania militarne dwóch wrogich armii, tylko samobójcza akcja zdesperowanej cywilnej ludności, omamionej życzeniowym myśleniem dowództwa PW. Nie odmawiając bohaterstwa uczestnikom i rozumiejąc emocjonalne i psychologiczne tło ich motywacji, PW było katastrofalnym i straceńczym przedsięwzięciem, z którego jedyną korzyścią, była chwilowe poczucie nadziei dla jego uczestników, brutalnie rozgonione przez szwabską kulę i miotacz ognia.

      Naprawdę myślisz, że radzieccy towarzysze przelękli się naszego ducha walki i to dzięki PW nie weszli w 56 i 80-tym? Romantyzm w Narodzie nie ginie, to prawda…

  8. Mowa tu niżej (w komentarzu Pablito) o Czechach. Oni byli pragmatyczni, my romantyczni. Oni lubili i popierali Rosjan, do których my byliśmy wrogo nastawieni. Co wynikło z tej różnicy?
    W roku 1948, Moskwa obala koalicyjny rząd, w którym komuniści byli tylko jedną z partii, który za to jednomyślnie chciał sojuszu z ZSRR. W Czechosłowacji zostaje wprowadzony znacznie ostrzejszy niż w Polsce wariant stalinizmu.
    Potem Czesi i Słowacy mieli destalinizacji tyle, co kot napłakał. Zaliczyli za to intewrwencję radziecką.
    A dlaczego z takiej interwencji w Polsce zrezygnował Chruszczow w październiku 1956 i Breżniew w grudniu 1980? Bo wiedzieli, że jeśli Moskwa wjedzie tu czołgami i będzie Polskę okupować jawnie, powstanie silna armia podziemna. Taka jak ta, z którą Rosjanie mieli tu do czynienia po roku 1944?
    Wnioski? Walczyć jest nie tylko honorowo, lecz i rozsądnie.

    1. Jasne, równie rozsądne było np. Powstanie Warszawskie, po którym z miasta zostały zgliszcza, a z dziesiątków tysięcy ludzi zmasakrowane zwłoki.
      O rozsądku i walce można długo, jednoznaczną odpowiedź trudno znaleźć nawet „po” wszystkim. Nie wiem natomiast jak można utożsamiać ksenofobiczne kibolstwo z powstańcami.
      O jaką sprawę oni walczą, skoro twierdzisz, że to „walczaki”? Do tego się nie odniosłeś. I dlaczego bogojczyźnianość to postawa godna pochwały?

  9. „(…) był naukowym ekspertem władz stanu wojennego. Jako publicysta (por. tom jego bublicystyki pt. Odnowiciele) wzywał do bezwzględnego represjonowania ówczesnych opozycjonistów” – znaleźli haki na Karwata! hahahaa!
    Tylko że to są biedahaki.
    Był naukowym ekspertem władz stanu wojennego? – Dla mnie bohater.
    Wzywał do bezwzględnego represjonowania ówczesnych opozycjonistów? – Oglądając na co dzień co wyprawiają ci „opozycjoniści” już od 30 lat – dla mnie Karwat to bohater.

    1. Bohater dlatego, że był ekspertem jaruzelszczyzny, która stworzyła gospodarczą szarą strefę,(tzw. firmy polonijne) ustawą o działalności gospodarczej autorstwa aferzysty Wilczka dała nieograniczone pole do aktywności dla biznesmenów-wyzyskiwaczy, planowała ostrzejszą wersję przywrócenia kapitalizmu niż plan Balcerowicza („tornado” Janusza Beksiaka, które miało całkowicie zniszczyć gospodarkę PRL), bez debaty na ten temat oddała Polskę pod wpływy administracji George`a H.Busha, zredukowała aspiracje Polaków do wykupywania kartek (opcja dla mniej zaradnych lub handlowania majtkami i papierosami (opcja dla zaradnych, którzy potem stali się pożal się Boże elitą Polski kapitalistycznej)?
      „Opozycjoniści” są jacy są. Tylko że wielu z nich było agentami Jaruzelskiego i Kiszczaka. Gdyby nie stan wojenny – gdyby więc Solidarność nie straciła charakteru masowego – „legendy opozycji” nie rządziłyby w tym ruchu.
      Wady III RP w dużym stopniu zawdzięczamy więc jaruzelszczyźnie.

  10. To weźmy krótką – żeby ją łatwo było przedyskutować i ocenić – wypowiedź naszego autora. Atakuje on (już w pierwszych akapitach) ludzi wzywających do walki za ojczyznę i wiarę, jeśli nawet wymagałaby ona zaryzykowania życiem. Zaleca natomiast postawę takiego człowieka, który „kombinuje” (sic!), żeby przeżyć, bo dzięki temu jakoby można uratować „substancję” kultury i gospodarki.
    Zastanawiam się, czy w historii lewicy brakowało apeli do walki? Może nie akurat za ojczyznę i wiarę, ale np. za rewolucję?
    Czy bez nieraz heroicznej i pełnej poświęceń walki możliwe byłyby pozytywne przemiany w historii? Gdzie byśmy się znajdowali bez powstań niewolników, wystąpień o obronie wolności wyznania i niepodległości narodów, rewolt antykolonialnych i konfliktów socjalnych?
    Do” kombinowania, żeby przeżyć” wzywali natomiast „jaruzelszczycy” (do których autor akurat należy), ale nie tylko oni. Zaliczają się tu również np. urzędnicy reżimu Vichy, makkartyści czy „milcząca większość”, którą Nixon wzywał do tłumienia ruchów sprzeciwu przeciwko wojnie w Indochinach. W naszej niedawnej historii, tak myśleli sympatycy koalicji SLD_PSL, PO-PSL czy AWS-UW.
    Jestem więc za walką (nawet z ryzykiem) a przeciw głoszonej przez p. M.Karwata apologii kombinatorstwa w celu ratowania substancji (chyba własnego majątku).
    Czy nie mam racji?

    1. No w końcu napisałeś coś, co można uznać za polemikę z artykułem, a nie z udowadnianie, że Autor funta kłaków niewart. Dziękuję.

      A co do meritum – nie rozumiem, jak możesz porównywać powstania niewolników, niepodległościowe etc. do działań młodzieńców, dla których patriotyzm to tatuaż „Polski Walczącej” na ramieniu i grupowe skopanie jakiegoś śniadego przybysza z okrzykiem „śmierć wrogom Ojczyzny”.
      Stawiając ich na tej samej półce co np. powstańców, plujesz na pamięć tych ostatnich. Im chodziło o coś, o sprawę, nie zawsze sensowną, często skazaną na porażkę, ale zawsze z treścią.
      Co stanowi treść dla dzisiejszych kiboli wyklętych? Z kim walczą, kto nastaje na Najjaśniejszą i wiarę Ojców? Ktoś im każe się uczyć niemieckiego pod groźbą bata? Ktoś nastaje na granice umiłowanej Ojczyzny?
      Cały ten ich agresywny patridiotyzm to nic innego jak proteza zamontowana przez nacjo-populistów, nadająca sensu ich frustracji i zagubieniu. Gdy testosteron buzuje, a wroga na horyzoncie brak, to trzeba go sobie znaleźć, choćby i wśród swoich.
      I to jest największym grzechem wszystkich od AWS po PO-PSL, że warstwy symbolicznej i tożsamościowej nie próbowali zagospodarować miłością do Ojczyzny nie zredukowaną do spuszczenia wp..l Turkowi i pokrzykiwań o Bogu i Honorze.
      Ile trwałości w tych emocjonalnych bogoojczyźnianych uniesieniach widać było choćby w „zgodzie” zawartej między krakowskimi kibolami po śmierci JP2. Jak długo wytrzymali? Kilka miesięcy.

      Co do „apologii kombinatorstwa” – pragmatyzm i niechęć do wygrażania piąchą przy byle okazji to nie kombinatorstwo. Czesi nie „kombinowali”, Czesi wiedzieli, że swoje bitwy należy wybierać. No i gdzie lepiej udało się uratować „substancję” i ludzkie życie? W Pradze czy Warszawie?
      „Bóg, Honor, Ojczyzna” to w dzisiejszych czasach wyłącznie szmaciany sztafaż dla najpłytszej i najszkodliwszej formy patriotyzmu. Na sztandarach walka do ostatniej kropli krwi, a pod butami nieposprzątana kupa.
      Zbyt szlachetni (i leniwi) żeby pracować u podstaw, zbyt dumni (i ograniczeni), żeby próbować dogadać się z inaczej myślącymi, zbyt próżni, żeby zauważyć świat poza czubkiem własnego nosa. Świetni do przegranych powstań w czasie wojny, całkowicie do d… w czasach pokoju.
      Tylko wojna nadałaby sens tym romantykom z bejsbolami.

  11. Drogi Pablito. Warto czytać uważniej teksty, które komentujesz. gdybyś to zrobił, zauważyłbyś, że nie chodzi o to, kim p. Karwat był czy jest. Jego Jaruzelski postkomunizm ujawnia się bowiem wystarczająco w tym, co mówi.
    Bez cienia wyczucia językowego wyzywa bowiem kibiców od „nierobów” czy chuliganów, używając tym samym terminów żywcem wziętych ze słownika jaruzelszczyzny. Zarzuca im, że „zaśmiecają lasy” itd. O Boże, przecież to Dziennik telewizyjny stanu wojennego redivivus! Domyślam się, że sam nie lubisz kibiców narodowych, i dlatego skłonny jesteś popierać każdy, nawet tak słaby intelektualnie atak na nich. Ale przecież zjawisko kibolstwa można krytykować, stosując mądrzejsze narzędzia analizy socjologicznej.
    Widać gołym okiem, że p.Karwat jest osobowością autorytarną. Jego zdaniem, na ulicy (czy w lesie) ma być spokój, ład i porządek. Koniec, kropka.
    Z takim przewodnikiem do walki z kibicami i prawicą można zajechać najwyżej do parku jurajskiego.

    1. Przyjrzyjmy się Twoim argumentom:
      ’ używa terminów żywcem wziętych ze słownika jaruzelszczyzny”
      „zjawisko kibolstwa można krytykować, stosując mądrzejsze narzędzia analizy socjologicznej.”
      „Widać gołym okiem, że p.Karwat jest osobowością autorytarną”

      Skupiasz się więc cały czas na osobowości i kompetencjach p. Karwata, ignorując jednocześnie podnoszone przez niego (słuszne bądź nie) argumenty. Czyli ważniejsze dla Ciebie jest KTO mówi, bo to KIM jest determinuje prawdziwość/słuszność jego wypowiedzi.
      Rozumiem w takim razie, że jeżeli p. Karwat stwierdzi, że woda jest mokra, a słońce gorące, to też nie będzie miał racji?
      Czy permanentne naburmuszenie Sapkowskiego w jakikolwiek sposób przekłada się na ocenę Sagi o Wiedźminie?
      Nie odniosłeś się do treści żadnego ze stwierdzeń z artykułu, czepiasz się jedynie formy, bo Twoim zdaniem p. Karwat jest niewiarygodny, więc cokolwiek napisze, nie ma racji. Tym samym przyznajesz, że nadawca i komunikat to dla Ciebie jedno i to samo. Masz do tego pełne prawo, z tym, że ja mam też prawo zarzucić Ci intelektualną nieuczciwość.
      P.S. Kto robi z p. Karwata czyjegokolwiek przewodnika?

  12. Pablito. Jak będzie wątek o Piotrowiczu albo Kryże, to być może się wypowiem. W tej chwili mówię o postkomuniście nawróconym na wyborkowy liberalizm. „Kto” czasem coś ujawnia o „co”. Kibiców atakuje dziś komentator, który w swoim czasie potępiał „wyrostków rzucających kamieniami w milicję wykonującą polecenia legalnych, uznanych przez cały świat władz stan wojennego”. A kim był dla niego Przemyk? Pewnie też „dziczyzną”. Wolę już kontrowersyjne przejawy młodzieżowej spontaniczności niż wykalkulowane denuncjacje rzemiechów od ideologii, wysiadujących swoje nieświeże jajeczka w przedpokojach staroreżimowych autorytetów.

    1. Jacek Zychowicz / Wotan: „Kto” czasem coś ujawnia o „co” – tylko jeżeli tego chcesz i masz w tym cel.

      Oddzielenie komunikatu od nadawcy nie jest chyba aż tak wymagającym wyzwaniem intelektualnym, żebyś nie był w stanie się na to porwać?
      Atakuj sobie „postkomunistę” ile chcesz za jego przeszłość, ale szermując tą przeszłością, żeby zdezawuować jego konkretną wypowiedź, wystawiasz fatalną recenzję wyłącznie sobie. Argument pozostaje dobry bądź zły, niezależnie od tego, kto go używa. A kontrargumentu nie użyłeś żadnego, więc spuścić zasłonę milczenia wypadałoby raczej na Twój sposób prowadzenia dyskusji.
      To taka erystyka dla ubogich, rodem z czasów głębokiej komuny. Ciekawe, że najchętniej stosują ją właśnie najbardziej zajadli antykomuniści. Chyba jakiś syndrom sztokholmski…

  13. w sytuacji zagrozenia jednak okaze sie rychlo ze to prymitywne bogoojczyzniane typy oraz kibole naziole beda bronic waszych 4 liter. Wymuskane hipstery i mysliciele lewicy zwieja pierwsi gdzie pieprz rosnie. Dlaczego? Bo na lewicy juz nie ma robotnika.

    1. Sytuację zagrożenia pierwsi sprowokują właśnie bogojczyźniane typy, którym kultura negocjacji, konsensusu i szacunku do drugiej strony jest całkowicie obca.
      Bronić będą żołnierze, a nie dresiarstwo, dla którego szczytem odwagi jest wybicie szyby w lokalu z kebabem.

      Ze skłonności do przemocy próbujesz robić zaletę. Słabe to, jak odpustowy korkociąg z JP2.

  14. P.Karwat był naukowym ekspertem władz stanu wojennego. Jako publicysta (por. tom jego bublicystyki pt. Odnowiciele) wzywał do bezwzględnego represjonowania ówczesnych opozycjonistów. W tym Władysława Frasyniuka. Obecnie pcha się na Krakowskie Przedmieście i próbuje przyklejąć do Frasyniuka. Komentarze chyba zbyteczne.

    1. Czyli wg.Pana JZ ewolucja ,- pogladow – nie istnieje ? Czyli dekretacja, raz na zawsze, przez Absolut, kreacja niezmienna i „ze stemplem” Pana Boga ? A odnosnie W.Frasyniuka – przecież ewolucja (albo – czas czyli 4, najwazniejszy wymiar naszego bytu) tu tez ma miejsce; jest przykladem on na antynomie pracy i kapitalu (kolokwialnie mówiąc), gdzie mowi – jak neoliby – o wolnosci, ale o rownosci i braterstwie pracobiorcow, juz NIE. Mowi o korporacjonizmie i solidaryzmie tych antynomicznych sfer; kapitalu i pracy bo przeszedl na „drugą stronę mocy”.

    2. Rozumiem, że z przeszłością takich typów jak Piotrowicz czy Kryże obchodzisz się równie pryncypialnie?

      I przede wszystkim – ważniejsze jest KTO, czy CO mówi?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Para-demokracja

Co się dzieje, gdy zasady demokracji stają się swoją własną karykaturą? Nic się nie dzieje…