Kanadyjska firma Gabriel Resources zamierzała wydobywać w Rumunii złoto, nie licząc się z konsekwencjami społecznymi i środowiskowymi. Po protestach straciła licencję na prace. Teraz żąda horrendalnego odszkodowania.
4 mld 400 mln dolarów amerykańskich – to kwota, której Gabriel Resources zamierza domagać się przed trybunałem przy Banku Światowym. O tym, że przedsiębiorstwo pozwało rząd w Bukareszcie, było wiadomo od roku. Teraz opinia publiczna dowiaduje się, że wyceniło swoją krzywdę na kwotę, która jest m.in. trzy razy wyższa niż roczne wydatki Rumunii na służbę zdrowia. Łatwo się domyślić, jak konieczność jej wypłacenia uderzy w karpacki kraj.
Poszło o niedoszłe wydobycie złota w Roşia Montană w Siedmiogrodzie. Rząd Rumunii początkowo dał zielone światło na otwarcie największej odkrywki tego kruszcu na kontynencie, ale po katastrofie w kopalni złota w Baia Mare w 2000 r. zmienił zdanie. W kopalni tej, wskutek pęknięcia tamy zbiornika odpadowego, do środowiska dostało się około 100 tys. m3 wody skażonej silnie toksycznymi cyjankami, wykorzystywanymi w technologii pracy odkrywki. Skażeniu uległa woda pitna dla 2,5 mln mieszkańców. W Roşia Montană miała być wykorzystywana ta sama technologia. Co więcej, otwarcie kopalni oznaczałoby rozkopania czterech górskich szczytów, utworzenia zbiornika osadowego przekraczającego powierzchnię 300 ha, a wreszcie wysiedlenia ok. 2 tys. mieszkańców pobliskiej wsi. Firma nigdy nie zadała sobie trudu, by choćby przedstawić mieszkańcom szczegóły projektu i ich konsekwencje dla środowiska. Zamiast tego zaczęła wstępne prace, chociaż nie miała jeszcze wszystkich pozwoleń.
W obronie Roşia Montană powstał największy w Rumunii po 1991 r. ruch obywatelski, który wsparły praktycznie wszystkie liczące się w społeczeństwie instytucje, od Rumuńskiej Akademii Nauk po Rumuńską Cerkiew Prawosławną. Międzynarodowa Rada Ochrony Zabytków przy ONZ i Parlament Europejski także wyraziły się krytycznie o planie wydobywania złota metodami zakładającymi użycie cyjankaliów. PE przyjął zresztą później rezolucję, w której domaga się, by każdy kraj formalnie zabronił stosowania tej technologii. Projekt został, zdawało się Rumunom, ostatecznie pogrzebany w 2013 r. Wtedy kolejny rząd usiłował tak zmienić prawo dotyczące norm środowiskowych, by Gabriel Resources jednak mogła przystąpić do prac. Wybuchły potężne manifestacje, władze ustąpiły. Wcześniej sądy odebrały przedsiębiorstwu posiadane już licencje.
Firma twierdzi, że odszkodowanie jej się należy, bo zainwestowała w Rumunii 700 mln dolarów. To, że podjęła określone działania, nie mają kompletu pozwoleń, w mniemaniu kapitalistów nie ma znaczenia. Za brak zysku ma płacić suwerenne państwo, które posłuchało głosu obywateli i postanowiło bronić ich zdrowia oraz środowiska, w którym żyją. Przy okazji Rumunia ma posłużyć jako odstraszający przykład dla innych krajów, którym zachciałoby się kierować inną logiką niż przytakiwanie kapitałowi i gwarantowanie prywatnym przedsiębiorcom maksymalnych zysków.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
To żądanie jest tylko przedsmakiem tego, co się będzie działo po podpisaniu CETA i TTIP. Takie skargi sądowe za „utracone zyski” będą codziennością i będą miały duże szanse na powodzenie – dla skarżących oczywiście. Bo przecież tego nie będą rozpatrywać sądy rumuńskie, polskie czy rosyjskie, tylko te „jedynie słuszne i demokratyczne”.
T TIPP już działa?
4 miliardy za 700 milionów „inwestycji”? To większa stopa zwrotu niż w Kongo Belgijskim.
Może przykład faktycznie podziała jako ostrzeżenie dla innych państw, żeby nie wchodzić w konszachty ze skurwysynami?