Przepaść, ziejąca pomiędzy bardziej lub mniej „pop” ekonomistami światowymi a polskimi „ekspertami” spod znaku lekko zalatującej nieświeżością niewidzialnej ręki rynku jest coraz bardziej porażająca.
W wywiadzie dla „Financial Times” Thomas Piketty, ekonomiczna „gwiazda rocka”, tłumaczy, że nie przeszkadzałoby mu płacenie podatku wg 90 proc. stawki podatkowej. – I tak zostałoby mi wystarczająco dużo, w końcu mówimy o kilkunastu milionach – mówi o majątku, zdobytym na swoich publikacjach. – Korzystałem z państwowej edukacji, z państwowej służby zdrowia, publicznej infrastruktury. Miałem też sporo szczęścia – tłumaczy Piketty. Z tą tezą ostro nie zgodził się Michał Broniatowski, naczelny „Forbesa”, który napisał „Kaktus mi na dłoni wyrośnie, jak Piketty odda 90 procent dochodów”.
„Forbes” uchodzi za eksperckie pismo na tematy ekonomiczne, a jego redaktor naczelny najwyraźniej nie wie, jak działają progi podatkowe. Jeśli czytają mnie jacyś inni polscy „eksperci” ekonomiczni, spieszę wyjaśnić – Piketty nie oddałby 90 procent swojego dochodu państwu. Oddałby 90 procent tego, co zarobiłby powyżej wyznaczonego przez państwo najwyższego progu dochodowego. Gdyby było to, przypuśćmy, pół miliona euro rocznie – od pierwszych 500 tysięcy zapłaciłby podatek według obowiązujących we Francji stawek: 0; 5,5; 14; 30; 41; 45 procent. Stawka 90 procent działałaby dopiero dopiero powyżej pół miliona. 500 tysięcy euro rocznie to, jak słusznie prawi Piketty, „wystarczająco dużo”.
Kiedy jako Razem postawiliśmy jeden z głównych postulatów – wprowadzenie stawki 75 procent podatku dla najbogatszych obywateli od progu 500 tys. zł, zostaliśmy zalani falą przerażonych głosów: „jak możecie chcieć odebrać komuś 3/4 dochodu” – w większości oczywiście od osób na śmieciówkach, zarabiających po 2 tys. brutto, które nigdy nie zostaną milionerami i nie mają najmniejszych szans otrzeć się o 500 tys. zł dochodu rocznie (czyli ponad 40 tys. zł miesięcznie, a pamiętajmy – najwyższą stawką mają być objęte tylko dochody powyżej tej kwoty). Ludzie nie tylko kompletnie nie wiedzą, na czym polega progresja podatkowa, której są tak przeciwni – nie rozumieją też, że podatki finansują, czy też powinny finansować usługi, które regulują najważniejsze dziedziny życia i codzienności: mieszkalnictwo, opiekę zdrowotną, bezpieczeństwo socjalne, transport czy edukację. Domaganie się wyższych podatków nie jest objawem zazdrości, o którą oskarża się często zwolenników progresji podatkowej, ale żądaniem wyższej jakości tych usług.
A jeśli komuś czegoś zazdroszczę, to Francuzom takiego podatnika jak Thomas Piketty. Chętnie zamieniłabym się na Broniatowskiego w pakiecie z takim np. mgr. Goliszewskim. Możemy też dorzucić wartego 500 mln złotych Rafała Brzoskę, właściciela naszego ukochanego InPostu.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Jest jeden problem – zwłaszcza w przypadku twórców. Książkę pisze się kilka miesięcy albo i lat a owoce tego zbiera w ciągu miesiąca. Stąd dosyć kłamliwy obraz dochodów w krótkich odstępach czasu. Warto o tym też pamiętać