O Islandii mówi się, że to kraj pomysłów, które nigdzie indziej nie przechodzą, jak wsadzenie do paki wszystkich banksterów. Lepiej tam nie proponować „frankowych” kredytów i innych podobnych numerów. W przypadku pomysłu zalesiania Islandczycy oryginalni nie są, ale przystąpili do tego z taką energią, takim narodowym zrywem, że z innych krajów zaczęły przyjeżdżać delegacje, by przyjrzeć się ich metodom. Pierwszy opublikowany właśnie bilans rządowego planu, realizowanego od września ubiegłego roku, może imponować.
Islandczycy są tak przyzwyczajeni o swego księżycowego krajobrazu, że przez dobre tysiąc lat nie posadzili ani jednego drzewa. Lasy stracili już na początku norweskiej kolonizacji bezludnej wyspy: Wikingowie, przywykli z kolei do tego, że las jest wieczny, choćby wycinało się go w polskim tempie, zamienili go w chałupy i pastwiska, nim zauważyli, że zniknął. Dziś ledwo 0,5 proc. terytorium wyspy jest porosłe rzadkimi drzewami, a i to tylko dlatego, że jacyś dziwacy w latach 50. ub. wieku uparli się, by je posadzić. Do sprawy wrócono w latach 90., jeszcze raczej w formie badań i rozważań, aż w końcu prawie wszyscy doszli do wniosku, że las ma same zalety. Byli oczywiście obrońcy „oryginalnego” krajobrazu i mieli nawet ekologiczne argumenty, ale im przeszło.
We wrześniu 2018 r. Islandia przeszła do przyspieszonej leśnej ofensywy, czyniąc z zalesiania priorytet narodowy. Dziś Islandczycy dowcipkują, że żeby nie zabłądzić w ich lesie wystarczy wstać. Tym niemniej wyraźnie ogarnęła ich ekscytacja: rodziny jeżdżą na leśne plantacje do kolan, by przyglądać się zjawisku wzrostu drzew. Lokalne media zwracają uwagę, że islandzkie drzewa rosną dziesięć razy wolniej, niż te z puszczy amazońskiej, ale mało komu to przeszkadza. Polityka państwowa sprawiła, że powstały dziesiątki szkółek i ciągle rodzą się nowe. Duże powodzenie mają brzozy, które rosły na wyspie za czasów Wikingów, ale sadzi się też topole i szczególnie „zimne” gatunki sosen, głównie z Alaski.
Celem rządu jest obniżenie emisji gazów o efekcie cieplarnianym o 40% do 2030 r., by dostosować się, a nawet prześcignąć wymagania paryskiego COP21, i wzbogacić miejscowy ekosystem. Na początek Islandczycy koncentrują się na aspektach praktycznych swej akcji: sadzą drzewa tam, gdzie trzeba chronić ziemię przed erozją a miejscowości przed burzami piaskowymi. Sadzonki rodzą się w geotermalnych szklarniach, w stałej temperaturze 21 stopni, dojrzewają na zewnątrz przez rok, aż trafiają w ręce uzbrojone w „potti-putki” – fińskie narzędzie do sadzenia, które na wyspie znają już nawet dzieci. O ok. 100 km od Reykjaviku leży szkółka-rekordzistka Kvistar, która wyprodukowała 900 tys. sadzonek topól i sosen w rok.
Islandia korzysta z paradoksu klimatycznego – globalne ocieplenie sprawia, że drzewa lepiej się przyjmują i trochę szybciej rosną. Na razie leśnej rewolucji na wyspie nie widać, to dopiero początek. Islandczycy mają raptem ok. tysiąca hektarów nowego lasu (najwyżej po kolana). Chińczyków nie przegonią, którzy w ciągu ostatnich trzech lat zalesili ok. siedmiu milionów hektarów, ale walczą w swojej skali na swej trudnej ziemi i są pewni, że zazielenią w końcu swoją wyspę.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…
Jaki zatem masz pomysł szefie, poza zwyczajnym polsko cebulakowym krytykanctwem? Działasz coś, to się pochwal…
Nie wiem, do kogo był skierowany ten komentarz, ale jeśli chodzi o sensowniejsz działania (tzn. takie, co do których jest pewność, że będą korzystne dla klimatu), to Islandia mogłaby ograniczyć tyrystykę na wyspę, która w ostatniej dekadzie odnotowała niesamowity wzrost, a która wiąże się z emisjami z samolotów (ta forma transportu powoduje największe emisje dwutlenku węgla).
Wydaje mi się to wszystko dziwaczne. Drzewa to są takie „ustrojstwa”, że gdy ziemia leży sobie gdzieś nie ruszana, to natychmiast ją zasiedlają. Gdyby więc tam były warunki przyrodnicze/klimatyczne do ich wzrostu, to one same by się zasiały. Nie trzeba by ich było sadzić.
Nisko położone tereny Islandii wcale nie mają zimnego klimatu. Średnia wieloletnia temperatura stycznia w Reykjaviku jest wyższa niż m.in. w Warszawie czy też Nowym Jorku. Prawdopodobnym powodem niedostatku drzew na Islandii jest przekształcenie krajobrazu w minionych wiekach. Analogicznie do Wysp Brytyjskich, gdzie pastwiska zastąpiły lasy.
Kolejny cebulakowym filozof, dendrolog jesteś?
Jeśli pytanie było do mnie, to nie jestem dendrologiem. Ale byłem szczęśliwym posiadaczem dosyć dużego kawałka ziemi, położonego bardzo daleko od jakiegokolwiek lasu. Ziemia marnej jakości, więc nikt nie chciał jej uprawiać. Najpierw zarosła zielskiem, ale po kilku latach wyrósł gęsty zagajnik. Przeważnie brzózki.
Skutki klimatyczne sadzenia drzew w takim miejscu są niejednoznaczne, m.in. ze względu na obniżanie efektu albedo (odbijania promieniowania słonecznego przez jasne powierzchnie). Ogólnie sadzenie drzew jako metoda przeciwdziałania globalnemu ociepleniu jest kontrowersyjne, bilans klimatyczny drzew nie jest dobrze zbadany i jest duże ryzyko, że takie działania będą rodzajem „kreatywnej księgowości” w celu wykazania spadającej emisji gazów cieplarnianych netto niskim kosztem.