W Polsce jakoś mało się o tym mówi, choć kwestia obrazy uczuć religijnych jest u nas dość żywa: ostatnie wejścia naszych feministek do kościołów, określone przez niektórych jako „wulgarne”, „świętokradcze” bądź „bluźniercze”, zdobyły wielki rozgłos. Mało się natomiast
mówi o niebywałej fali manifestacji i wyrazów potępienia, które elektryzują kraje muzułmańskie od Maroka po Indonezję w reakcji na postawę francuskiego prezydenta Macrona, który zapowiedział, że Francja w imię wolności słowa nie zrezygnuje z karykatur Mahometa w tygodniku Charlie Hebdo.
Wobec tak wielkiego poruszenia Macron udzielił wczoraj wywiadu dla katarskiego, panarabskiego kanału telewizyjnego Al-Dżazira, by jakoś załagodzić sytuację. Próba ta nie bardzo mu wyszła, a europejskie kancelarie nie śpieszą się z wyrazami solidarności z redakcją Charlie, tym bardziej, że nie tylko ona jest zagrożona muzułmańskim gniewem. Gdy w 2015 r., po krwawym
zamachu Al-Kaidy na redakcję do Paryża zjechali przywódcy wielu państw, niejeden z nich prowadził politykę podobną do francuskiej – popierali i zbroili Al-Kaidę w Syrii, by jej rękami obalić tamtejszy laicki rząd. Ba, podobnie jak Francja zachęcali wręcz swoich obywateli, by jechali bić się o islam. Była to tzw. głupia sprawa. O tym się więc nie mówiło, a wszyscy przywódcy „byli Charlie”. Dziś już tak nie jest.
Problem polega teraz na tym, że nie tylko muzułmanom wydaje się, że Macron prowadzi jakąś dziwną, zaczepną politykę za pomocą tygodnika, który w całości znajduje się pod opieką państwa. Podobnie jak poprzednio, antymuzułmańskie karykatury Charlie przynoszą znowu ofiary w ludziach, więc wolność słowa redakcji nie budzi szczególnego entuzjazmu. Macron spotkał się nawet z otwartą krytyką, jak w Kanadzie, gdzie premier Justin Trudeau nie omieszkał skorygować francuskiego prezydenta, uważanego dziś raczej za niedojrzałego arywistę.
Trudeau uznał oczywiście ostatnie dwa zamachy (zginęło w nich pięć osób) we Francji za „niemożliwe do usprawiedliwienia” i godne jedynie potępień, ale mówił, że
„Powinniśmy działać z szacunkiem wobec innych i nie próbować ich ranić w sposób arbitralny i bezużyteczny”, pijąc oczywiście do karykatur Mahometa. „W pluralistycznym społeczeństwie, różnorodnym i szanującym się jak nasze, powinniśmy być świadomi oddziaływania naszych słów i gestów na innych, szczególnie gdy chodzi o społeczności, k tóre są mocno dyskryminowane” – jak muzułmanie we Francji, sugerował kanadyjski premier.
Macroniści natychmiast ogłosili, że Trudeau usprawiedliwia zamachy, ale ponieważ zorientowali się, że nie chodzi o odosobnioną opinię, szybko umilkli. Wielu ludzi w Europie widzi to odwrotnie: oto francuskie państwo legitymizuje nienawistny dyskurs przeciw części swego własnego społeczeństwa, pod pretekstem wolności słowa.
Karykatury Charlie Hebdo, które otaczają niniejszy tekst, pochodzą z czasów Jana Pawła II, który dziś jest świętym katolickim. Można dzięki nim wyrobić sobie zdanie na temat charakterystycznego stylu Charlie. Redakcja pozostawała wtedy w ramach francuskiej tradycji antyklerykalnej i antyreligijnej, ale nie atakowała
szczególnie np. Jezusa, który jest odpowiednikiem Mahometa w islamie. W ubiegłym wieku redakcja miała pewne lewicowe cechy, lecz od początku obecnego, po atakach z 11 września, rozumianych w ich oficjalnej wersji, skręciła w rodzaj liberalnego neokonserwatyzmu i popadła w otwartą islamofobię oraz paradoksy wolności słowa.
Redakcja przypisywała polskiemu papieżowi nie tylko religijny obskurantyzm, lecz i stereotypowe cechy Polaków
tak, jak je sobie wyobrażała, np. w kwestii antysemityzmu. Kiedy np. na rysunku jest mowa o upamiętnieniu „powstania warszawskiego”, rysownikowi chodzi o powstanie w getcie warszawskim, bo o powstaniu warszawskim z 1944 r. niemal nikt na Zachodzie nie miał wtedy pojęcia. A pewna wulgarność? Była i jest cechą Charlie, a dziś w Polsce po ostatnich wydarzeniach nie powinna nikogo razić… Większość autorów tych rysunków zginęła niestety od kul zamachowców.
Sutrykalia
Spektakularne zatrzymanie Prezydenta Wrocławia Jacka Sutryka przez funkcjonariuszy CBA w z…