Brak rąk do pracy wymusił na Biedronce podwyżki. Już od 1 stycznia sprzedawcy-kasjerzy, pracownicy centrów dystrybucyjnych i zastępcy kierowników sklepów dostaną od 100 do 350 zł więcej, w zależności od zakresu obowiązków, stażu pracy i miejsca wykonywania pracy.
Portal money.pl dotarł do pisma zarządu sieci marketów. Wynika z niego, że od początku przyszłego roku pracownicy Biedronek w Warszawie będą pobierać o 200 zł brutto wyższe wynagrodzenie zasadnicze, zaś zatrudnieni w sklepach w innych miastach mogą spodziewać się podwyżki w granicach 100-200 zł. Podobnie ma urosnąć premia za niekorzystanie ze zwolnień lekarskich i stuprocentową frekwencję w pracy. Kto pracuje w magazynie, też dostanie więcej, w zależności od działu nawet 350 zł brutto.
Pracownik, który nie zachoruje i ma już dłuższy staż pracy w Biedronce będzie mógł po zmianach „wyciągnąć” nawet 3550 zł brutto, przy krótszym stażu w zasięgu 3250 zł brutto, a bez dodatku za brak zwolnień – 2700 zł.
Oczywiście podwyżki to nie efekt łaskawości dobrodziejów pracodawców. Szefowie Biedronki po prostu doszli do wniosku, że jeśli płace nie pójdą w górę, to pracownicy odejdą i trudno będzie ich zastąpić nawet imigrantami zarobkowymi. Poprzednią podwyżkę, o czym pisaliśmy, pracownicy dostali, bo sieć przestraszyła się realnej perspektywy strajku. A związki zawodowe działające w Biedronce alarmowały, że wzrost płac obwarowano takimi dodatkowymi warunkami, że część pracowników i tak go nie odczuła.
Czy firma naprawdę da uczciwe podwyżki, okaże się już niedługo. Okaże się również, jak na ruch Biedronki zareagują konkurenci, którzy także mają problemy z rekrutacją pracowników. Niewykluczone, że będą musieli podnieść wynagrodzenia.
Przeciwko umorzeniu śledztwa w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej
Kilkaset osób demonstrowało 9 listopada w Warszawie pod Ministerstwem Sprawiedliwości w zw…