Pokłóciło się na antenie dwóch panów redaktorów. Nic w tym nadzwyczajnego, jednak tym razem panowie pokłócili się rzeczywiście o dość ważną rzecz. Tak oto rzekł redaktor Lis, nawiązując do pierwszej tury wyborów prezydenckich i zaskakująco wysokiego sondażowego poparcia dla Pawła Kukiza: to „nurt buntu młodych sponsorowanych przez swoich rodziców. Tzn. rodzice zapierniczają od rana do wieczora, harują jak woły, swoim dzieciom oferują wszystko, czerwony dywan na całe życie, dzieci nie są w stanie wytrzymać tego bezmiaru sponsorowanej nudy i postanowiły wykonać pewien gest, całkiem polityczny, być może nie zdając sobie sprawy z konsekwencji”. Na to redaktor Żakowski złapał się za głowę, zapewne nie wiedząc, z której neoliberalnej jaskini jego interlokutor czerpie swoje poglądy.
Otóż nie wiem, jak to jest cierpieć z nadmiaru sponsorowanej nudy. Mogę jedynie podejrzewać, że może to być doświadczenie bolesne i pozostawiające na młodej psychice trwały ślad. Wydaje mi się jednak, że nie jest to doświadczenie wspólne dla pokolenia wchodzących na rynek pracy Polaków. „Czerwony dywan na całe życie” nie rozpościera się ani przed tymi stojącymi w kolejkach do okienka w Powiatowych Urzędach Pracy, ani przed tymi, co łączą studia z pracą na zlecenie i ciągle słyszą, że powinni rzucić jedno bądź drugie. Ani przed tymi, co wyjechali zmywać garnki i kelnerować na Wyspy, bo u nas za tę samą pracę nie byliby w stanie nawet dołożyć się mamie do rachunków. Ani przed tymi, którzy, tak jak ja, zaczynali od bezpłatnego stażu i przekonania, że tak być musi, że mają być wdzięczni, bo taka jest kolej rzeczy, a na moje miejsce czeka milion bardziej zdesperowanych chętnych.
Myślę, że wbrew temu, co twierdzi redaktor Lis, zmiany za wszelką cenę wypatrują właśnie oni, a nie „bananowe dzieci” znudzone wielością dóbr luksusowych dostępnych na rynku. „Bananowi” systemowych zmian nie potrzebują, zatem nie zaprzątają nimi swojej uwagi i zazwyczaj swoją energię życiową koncentrują nie na polityce, a na pięciu się w górę hierarchii w obrębie własnej kasty. Choćby publiczna aktywność córek red. Lisa, przedstawicielek „luksusowej” młodzieży zdaje się moją tezę potwierdzać, a jego – przeczyć. Sesje zdjęciowe, obecność na pudelku, modeling i bywanie na salonach z realnym, a nie metaforycznym czerwonym dywanem to niewątpliwie zalety przynależności do kasty, która ludźmi walczącymi o utrzymanie się na powierzchni się nie przejmuje, bo nie musi. Desperacja, panie redaktorze Lis, przejawiająca się w głosowaniu na hochsztaplerów politycznych bierze się z bezradności, a nie z nudów.
AI – lęk czy nadzieja?
W jednym z programów „Rozmowy Strajku” na kanale strajk.eu na YouTube, w minionym tygodniu…
W trakcie wyborów nie było mnie w Kraju, spędzałem urlop na balkonie u córki w niewielkim uniwersyteckim mieście na Lahnem. Nie głosowaliśmy. Po powrocie próbowałem zorientować się co i jak. Trzy osoby, całkiem oddzielnie, opowiedziały mi szczegółowo o powodach, dla których głosowały na p. Kukiza. Wiek: 62, 60 i 46; wykształcenie: matura, wyższe zaoczne, doktorat politechniki.
To tylko moja próbka…
Wowa51
W jednym z opowiadań Lema uczeni wiedzą co prawda, że smoki nie istnieją, odkrywają jednak, że nie istnieją aż na trzy różne sposoby; wyróżniają smoki zerowe, urojone i ujemne.
Chrońmy się przed ujemną wiedzą sączącą się z ekranów i głośników – lepiej wiedzieć, że się czegoś nie wie niż ulegać złudzie medialnych faktów. Przebudzenie bywa bolesne.
Ale dlaczego takich ludzi, jak pan redaktor Lis, traktować serio i słuchać, co mówią? Redaktor Lis i jemu podobni żyją przecież na innej planecie. Nie mają pojęcia o tym, że na Ziemi mówi się po ludzku, żyje się po ludzku, i cierpi się po ludzku.
chyba tylko poczucie wspólnoty zawodowej powstrzymało panią przed napisaniem prawdy dosadniej i konkretniej. A szkoda . Czasem warto wyjśc przed szereg.
~zibi
I te warchoły dziś przynależne do PiSdzielców i POpaprańców robią galaretę młodym zbuntowanym i znudzonym od przepychu, we łbach.
„nurt buntu młodych sponsorowanych przez swoich rodziców. Tzn. rodzice zapierniczają od rana do wieczora, harują jak woły, swoim dzieciom oferują wszystko, czerwony dywan na całe życie, dzieci nie są w stanie wytrzymać tego bezmiaru sponsorowanej nudy i postanowiły wykonać pewien gest, całkiem polityczny, być może nie zdając sobie sprawy z konsekwencji”.
W PRL na takich w roku 68 wołali – warchoły.