Wybitny aktor nie tylko odgrywa swoje role. Przemyca też do każdej postaci cząstkę siebie. Taki Janusz Gajos, bez względu na to, czy akurat cenzuruje w Kinie Wolność, gubi żółty szalik w delirium alkoholowym,  czy gwiżdże mecz życia przeciwko piłkarskim pokerzystom, zawsze pozostaje Januszem Gajosem. Nazywa się to emploi – specyficzny zespół cech osobowościowych, ujawniający się w każdej kolejnej roli.

W przypadku Jarosława Jakimowicza mamy do czynienia w odwrotnym zjawiskiem. Jedna rola zapewniła mu rozgłos przed trzydziestką. I ta rola zupełnie nim owładnęła. Mijały lata, a chłopak nie mógł się otrząsnąć. Telefony od producentów dzwoniły coraz rzadziej. Zostały mu występy w takich dziełach jak: Złotopolscy, Na dobre i na złe czy Job – ostatnia szara komórka.  Młody wilk, kiedyś piękny i podziwiany, zaczynał budzić politowanie, aż w końcu został twarzą reklamy katalizatorów, a potem zapomnieli o nim prawie wszyscy.

Powrócił w 2019 roku, zobaczyliśmy jak całuje po dłoni Antoniego Macierewicza. Wycałował sobie rolę prowadzącego program śniadaniowy w reżimowej telewizji, gdzie zajmował się głównie obrażaniem ludzi i nieświadomym parodiowaniem swojej roli życia. Ujrzeliśmy człowieka ciężko naznaczonego przez dawny sukces, karmiącego się wizją siebie sprzed ćwierć wieku; faceta  nie potrafiącego zrozumieć, że trzeba wynaleźć siebie na nowo, udać się na terapię (ale nie, bo rozmawianie o emocjach to przecież pedalstwo),  bo odgrywając gangsterskiego macho z najtinsów, może stać się jedynie obiektem beki.

Teraz Jakimowicz jest oskarżany o gwałt. Do udziału w procederze handlu ludźmi i do próby rozjechania samochodem sklepowej sprzedawczyni przyznał się sam, w wydanej w zeszłym roku biografii. Młody wilk płacze w telewizyjnym studio,  przysięga na zdrowie swoich dzieci, że nikogo nie skrzywdził, ani nie zgwałcił, rozpacza, że dziennikarze zniszczyli mu życie. Może pamiętacie, że pod koniec 2019 roku, podczas jednego z pierwszych występów po powrocie, publicysta Piotr Szumlewicz nazwał Jakimowicza „ofiarą”, co wzbudziło eksplozję agresji, okraszoną powtarzaniem „nie jestem ofiarą, rozumiesz?”. Teraz, świadomie, czy nieświadomie, znów wciela się w rolę ofiary.

Nie będę rozsądzał czy Jakimowicz jest gwałcicielem, od tego są organy wymiaru sprawiedliwości. Z całą pewnością jest jednak człowiekiem słabego charakteru, przedstawianym przez osoby ze swojej przeszłości, głównie kobiety,  jako patologiczny kłamca, nie potrafiący przyznać się do błędu, zdrady, żenującego zachowania.

I teraz dochodzimy do kluczowego pytania – co ten człowiek robi w Telewizji Publicznej? Kto podjął decyzję o jego zatrudnieniu? Czy władze TVP uważają go za przykład tej słynnej normalności? Poszanowania tradycji? A może autorytet moralny? Ta sama TVP miesza z błotem wybitnego aktora Janusza Gajosa, kiedy ten ośmieli się powiedzieć ostre słowo na temat partyjnego przywódcy. Dla tej samej władzy, która wyje z oburzenia nad etyczną zgnilizną polskiej klasy celebrytów, facet o życiorysie degenerata nie stanowi żadnego problemu, pod warunkiem, że wypełnia ideologiczne zadania i o partii mówi wyłącznie dobrze.

 

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Demokracja czy demokratura

Okrzyk „O sancta simplicitas” (o święta naiwności) wydał Jan Hus, czeski dysydent (w dzisi…