Patryk Jaki swoją wizją Dzielnicy Przyszłość chciał osiągnąć wiele. Może nawet ostatecznie rzucić na kolana swojego głównego rywala, przyćmiewając rozmachem swoich pomysłów jego skromne konferencje prasowe. Czy to się uda, zobaczymy. Na pewno udało się, mimochodem, co innego: pokazanie, jak bardzo do narożnika zepchnięta została lewica. W tym te elementy jej wizji świata, które w Polsce powinny być znakomicie przyswajalne dzięki osobistemu i bolesnemu doświadczeniu obywateli.
Zasadniczym bowiem filarem kampanii wyborczej tego działacza jest pozowanie na człowieka z ludu, który, nawet jeśli pełni dziś stanowisko zaliczające go raczej w poczet tzw. elity politycznej, to jednak nie zapomniał o swoich korzeniach (można dodać: klasowych) i możliwości wynikające z aktualnej pozycji wykorzystuje do walki o sprawiedliwość społeczną. Tu przykładnie ukarze handlarza roszczeniami, tu wymierzy zasłużoną karę nierzetelnemu urzędnikowi, a kiedy zostanie prezydentem Warszawy, stworzy metropolię dla wszystkich, nie tylko zamożnych. Wczorajsza prezentacja nowej dzielnicy w jego i jego sztabowców mniemaniu była dalszym ciągiem tej narracji. Czyż nie zapewniał, że „Dzielnica Przyszłość będzie skoncentrowana na człowieku„?
Gdyby lewica – prawdziwa, czyli społeczna i antykapitalistyczna, czy nawet rzetelnie socjaldemokratyczna – w Polsce coś znaczyła, wczorajszy występ Jakiego byłby nie do pomyślenia. Po prostu kandydat wiedziałby, że jeśli buduje się wizerunek trybuna ludowego, to nie mówi się o przyciąganiu wielkiego kapitału rekordowymi na skalę kontynentu ulgami podatkowymi i zaprzęganiu samorządu do załatwiania wszelkich problemów kapitalistów (tych ze zdobyciem finansowania też). Rozumiałby, że to oferta zdolna pociągnąć część zamożnych wyborców. Ale specjalna strefa ekonomiczna – wizją, z którą startuje się po głosy pracowników? W życiu!
Niestety główne organizacje polskiej (i nie tylko) lewicy w ostatnich dekadach wolały przepraszać za to, że śmiały inaczej niż neoliberalni zwycięzcy patrzeć na gospodarkę. Pozwoliły, by stało się dogmatem przekonanie, że państwo i samorząd z zasady mają spełniać zachcianki inwestorów, bo tylko w ten sposób buduje się dobrobyt dla wszystkich (a kto nie skorzystał – ten za mało się starał i nie zasłużył). Zamiast stanowczo ripostować, gdy tylko „niezależni ekonomiczni eksperci” zaczynali perorować o obniżaniu podatków dla biznesu, cichym głosem przyznawali, że w zasadzie to mają rację… Efekt niestety widać jak na dłoni. Jaki sprzedaje wyborcom wizję, na realizacji której tylko by stracili – jak miasto pozbawione dochodów z podatków, budujące fundusze wsparcia przedsiębiorców ma zapewniać równocześnie dobrej jakości usługi komunalne? Ale wyborcy sprzeczności nie dostrzegają, bo hasła „niskie podatki”, „wsparcie dla biznesu” kojarzy się dobrze nawet tym, którzy nigdy nie będą mieli szans się na to wsparcie załapać.
I dobrze, że znaleźli się jeszcze tego samego dnia krytycy Jakiego, trzeźwe głosy przypominające, gdzie są w stolicy prawdziwe problemy społeczne, niekiedy w dramatycznej postaci, uświadamiające, kto naprawdę na realizacji tego projektu by skorzystał – gdyby projekt był czymś więcej, niż makietą na wybory. Ale nadal jest ich za mało i brzmią one zbyt słabo. Żeby uświadomić społeczeństwu, że można albo służyć biznesowi, albo pracującej większości, potrzeba tytanicznej pracy. I mamy chyba ostatni moment, by w ogóle do niej przystępować.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …