No i masz… Kolejny rok, kolejne zmiany w wykazie lektur, kolejne facepalmy, kolejne wyrazy zażenowania. „Obyś cudze dzieci uczył!” – przestrzegała mnie mama, gdy kilkanaście lat temu oświadczyłem jej, że będę studiował polonistykę. Dziś wiem, iż miała rację, acz! tylko po części. Gdyż uczenie dzieci – młodzieży, studentów, studentek itd. – to cudowne zajęcie… jednak pod warunkiem, że nie robi się tego w Polsce. Zatem: „Obyś cudze dzieci uczył… w Polsce… pod prawicowym rządem… za kadencji ministra Czarnka…”.
Profil naszego szkolnictwa „od zawsze” był konserwatywny. Nie zamierzam tu rozwodzić nad tym, dlaczego tak jest – artykuł ten dotyczy bowiem czego innego – ale… gdyby Kmicic jednak zginął pod tą Jasną Górą i Szwedzi wmusili na nas przyjęcie protestantyzmu, to może dziś ludzie pokroju Czarnka, Gowina czy Giertycha nie mieliby wstępu do sejmu, a nasz złotousty Jędraszewski byłby obecnie w szczęśliwym, wieloletnim związku małżeńskim z jakimś innym przystojnym pastorem. No ale żarty na bok… Do tej pory przeciętny uczeń na lekcjach języka polskiego głównie się nudził. Program zajęć był nużący, metody nauczania archaiczne, a słabo wynagradzani i przemęczeni nauczyciele w dużej części mieli problemy z nawiązaniem efektywnej i efektowej relacji dydaktycznej z całą klasą. Dziś do tej całej bolączki dochodzi skrajna ideologizacja nauczania serwowana nam przez naszego kochanego Czarnkozaura.
Według pana ministra szkoła powinna być nacjonalistyczna i klerykalna. Najbardziej niestety tracą na tym przedmioty humanistyczne, a przede wszystkim – język polski. Zamiast poznawać interesujące, nowoczesne, inspirujące teksty, nasi uczniowie będą się męczyli z bogoojczyźnianymi gniotami i zwykłą grafomanią. Nie twierdzę – rzecz jasna – że wartościowa literatura religijna i patriotyczna (nawet nacjonalistyczna!) nie istnieje… Jednak towarzystwo pana Czarnka – jakoś tak dziwnym trafem – nie zdecydowało się po takową sięgnąć. A po jaką sięgnęło?
Nie będę tu omawiał wszystkich zmian, ale widząc ten lekturowy zestaw, można dojść do wniosku, że pan Czarnek chyba darzy dość dużą sympatią pewnych dwóch uroczych „dżentelmenów”… Gdyż na liście odnajdziemy m.in.: P. Kordyasz, Lolek. Opowiadania o dzieciństwie Karola Wojtyły; JP2, Przekroczyć próg nadziei; A. Frossard, Nie lękajcie się! Rozmowy z Janem Pawłem II; JP2, Tryptyk rzymski; JP2, Pamięć i tożsamość, JP2, Fides et ratio; K. Wojtyła, Przed sklepem jubilera; S. Wyszyński, Zapiski więzienne; P. Zuchniewicz, Ojciec wolnych ludzi. Opowieść o Prymasie Wyszyńskim.
Czy jest to dobra literatura? Nie, absolutnie nie. Czy jest ona groźna dla uczniów? Nie, raczej nie. Obstawiam, że przed dotknięciem którejkolwiek z wymienionych pozycji, większość uczniów będzie miała na koncie przeglądniętych 2137 memów z popularnym „papajem” (tzw. „cenzopap”), a ponadto rosnąca fala laicyzacji i antyklerykalizmu odbierze uczniom wszelakie chęci do zgłębiania myśli „świętego” autokraty, który większości polskiej młodzieży kojarzy się dziś głównie z pedofilią i innymi kościelnymi przekrętami. I żaden klerykał pokroju Czarnka, Kaczyńskiego, Tuska czy Hołowni już tego nie zmieni. Większy problem widzę tutaj „po stronie nauczycieli”. By dydaktyk mógł zainteresować swoich uczniów, musi mieć do tego jakieś dobre materiały. Jednak Czarnek, zamiast konkretnych materiałów, daje naszym nauczycielom konkretne gówno. Już codzienne słuchanie bredni pana ministra jest niczym splunięcie w twarz dla każdego ogarniętego człowieka zatrudnionego w szkolnictwie, no a praca na zasadach dyktowanych przez tego buca, to istna – „odbierająca smak życia” – katorga…
Śmiem wątpić, by po przerobieniu wymienionych książek Wojtyły – a tym bardziej Wyszyńskiego – ktokolwiek (poza nielicznymi wyjątkami) zainteresował się bardziej literaturą, sięgną po ambitniejsze teksty, czegokolwiek wartościowego się nauczył. Jednak większe niebezpieczeństwo dla uczniów widzę tu w trzecim ulubionym pisarzu pana Czarnka, a konkretnie – w pisarce, Zofii Kossak. Na nowej liście lektur odnajdziemy następujące publikacje tej autorki: Kłopoty Kacperka góreckiego skrzata, Topsy i Lupus, Bursztyny, Pożoga. Wspomnienia z Wołynia 1917–1919 i Błogosławiona wina.
Kim była Zofia Kossak? (Polecam przy okazji jej świetną biografię Czas nienawiści i czas troski pióra Carli Tonini). Otóż była tworzącą w międzywojniu i po II WŚ prozaiczką związaną ze skrajną prawicą, przede wszystkim z endecją; wyznawczynią „chrześcijańskiej filozofii narodu”. Wywodziła się z mocno konserwatywnej szlachty, miała domek „na Kresach”, radykalnie sprzeciwiała się liberalizacji obyczajów w II RP (także prawom kobiet). Przejawiała charakterystyczne dla niemal całej międzywojennej prawicy wartości, takie jak: ksenofobia, antysemityzm, rasizm, antykomunizm, antysocjalizm, antyliberalizm, nienawiść wobec Rosjan i Ukraińców. Ostatnie dwie z wymienionych „wartości” szczególnie mocno wybrzmiewają z Pożogi, którą pan Czarnek wcisnął na listę lektur.
Powieść tę trafnie opisuje uznana badaczka literatury kobiet, Monika Bednarczuk (w książce pt. Kobiety w kręgu prawicy międzywojennej): „Patriarchalizm przekonań Kossak w okresie jej młodości obrazuje Pożoga, utwór nie tylko o utraconym raju dworku i zwyrodniałej, kanalizowanej przez antyreligijny bolszewizm nienawiści, ale ukazujący także jej przywiązanie do myśli o polskości Kresów Wschodnich i siłę podziałów klasowych. Elitaryzm, bezkrytyczna aprobata stanu wynikłego z „naturalnej” hierarchii, z jego wielorakimi konsekwencjami, dochodzi tu jasno do głosu. Chłopi – dorośli i dzieci, mężczyźni i „baby” – opisywani są w kategoriach antykutury, jako brudni, pijani, zdziczali, okrutni, bezprawnie „wylegujący się” w łóżku jej matki, wyzuci z wrażliwości, nieświadomi wagi dziedzictwa”.
Pożoga jest tak mocno przepełniona warcholską nienawiścią wobec ukraińskiego chłopstwa (i ogólnie wobec „obcych nacji”), warstw niższych oraz komunizmu, że aż sam Roman Dmowski postanowił wykorzystać motywy z tej książki w swojej antysemickiej, antykomunistycznej, antymasońskiej i antycyklistycznej (współcześnie: „antyrowerowej”) powieści W połowie drogi. Co więcej, jest to jej faktyczny debiut, który wypadł bardzo słabo.
Mając świadomość, że w wielkomiejskich szkołach mamy obecnie klasy, w których nawet 20-30% uczniów stanowią dzieci imigrantów zza wschodniej granicy, a poziom nastrojów faszyzujących wśród młodych polskich chłopców jest coraz wyższy (liberalne media nieustannie promują Konfederację; rząd przelewa grube miliony na działalność troglodytów z ONR), to wpisywanie tego typu gniotów na listę lektur (nawet uzupełniających) wydaje się istnym kretynizmem albo faszystowską zagrywką Czarnka.
Zatem, jeśli miałbym coś doradzić siostrom i braciom po fachu – to lepiej już przemęczyć tego „papaja” niż brać się za Kossak… czy tam innych „wyklętych”.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …