Wypadek w Oświęcimiu wywołał sporo emocji. Nic w tym dziwnego, w końcu samochód wiozący szefową polskiego rządu wyrżnął w drzewo. Wczorajsze zdarzenie wpisuje się w zdumiewającą serię podobnych kolizji z udziałem rządowych oficjeli. Zaczęło się od pękniętej opony w limuzynie z Andrzejem Dudą na pokładzie. Potem był szalony rajd Antoniego Macierewicza pod Toruniem, zakończony demolką w stylu gier komputerowych – karambolem i rozbitymi maskami samochodów przypadkowych ludzi. Trudno jednoznacznie orzec, czy ta przedziwna passa jest dziełem przypadku czy też efektem spadku jakości pracy osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo ważnych urzędników państwowych. Możliwe też, że zadziałał czynnik presji ze strony polityków, która kończy się zwykle łamaniem przepisów i zagrożeniem bezpieczeństwa ruchu drogowego, a czasem nawet, jak pamiętamy wszyscy, również lotniczego.
Kluczowa w tej sprawie wydaje się postać Mariusza Błaszczaka. To właśnie szef MSW miał wpływ na działanie Biura Ochrony Rządu. Odkąd jest zwierzchnikiem tej służby, odeszło z niej wielu znakomitych fachowców z wieloletnim doświadczeniem. Znamienny dla całego bałaganu jest fakt, że BOR obecnie nie ma nawet dowódcy. Występujący przed kamerami płk Tomasz Kędzierski jest jedynie pełniącym obowiązki, w dodatku od zaledwie dwóch tygodni. Warto wsłuchać się w głos byłych szefów formacji i ekspertów. Ci zgodnie oceniają zachowanie „borowików” na oświęcimskiej drodze jako nieprofesjonalne. Generał Marian Janicki (szefował BOR w latach 2007-13) zwraca uwagę, że kierowca auta wiozącego premier nie powinien nerwowo skręcać, ale próbować taranować Fiata Seicento, który zajechał drogę kolumnie. Limuzyna premiera powinna zdmuchnąć z drogi niewielki samochód osobowy. Funkcjonariuszy obrał jednak kierunek na pobocze, a tam napotkał drzewo. Są również świadkowie zdarzenia, którzy twierdzą, że auta nie jechały na sygnale, a jedynie używały „kogutów” świetlnych na dachach. Jeśli to prawda, to znaczy, że kolumna nie była uprzywilejowana w ruchu, a więc kierowca, który, zapewne kompletnie wystraszony, przyznał się do winy podczas przesłuchania w szpitalu, nie ponosi odpowiedzialności za kraksę.
Minister Błaszczak taką wersję jednak odrzuca. A szkoda, bo nasuwa ona dość istotne skojarzenie z wydarzeniami z przeszłości. W 2007 roku, po likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych, Antoni Macierewicz stworzył nowe formacje wywiadu i kontrwywiadu – SKW i SWW. Wyszkolonych przez radziecki GRU doświadczonych oficerów odesłał oczywiście na śmietnik historii jako zdrajców realizujących interes wrogiego mocarstwa. Zastąpili ich funkcjonariusze straży miejskiej, policjanci, a nawet harcerze. W efekcie polski wywiad praktycznie przestał istnieć. Na misji w Afganistanie oderwani od wypisywania mandatów za picie piwa pod chmurką „agenci” nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa nie tylko żołnierzom, ale nawet sobie. Polacy byli zmuszeni korzystać z usług wywiadu amerykańskiego. Potem, jak pamiętamy, doszło do tragicznych wydarzeń w Nangar Khel. Mariusz Błaszczak wersję mówiącą o błędach pracowników BOR stanowczo jednak odrzuca. Dlaczego? Możliwe po prostu nie pasuje mu do kolejnych elementów układanki.
Kluczowe, jeśli chodzi o rozegranie sprawy wypadku było rozłożenie akcentów na dzisiejszej konferencji z udziałem ministra. Błaszczak o samym wypadku powiedział bardzo niewiele. Główną częścią jego przemówienia były za to uwagi pod adresem polityków opozycji i krytycznie nastawionych do „dobrej zmiany” mediów, które zdaniem ministra, rozpętały kampanię „hejtu” wymierzoną w rząd. Sygnał jest zatem jasny – znów grozi nam niebezpieczeństwo, znów ucierpiała ważna osoba z kręgu władzy, znów nas atakują. Taki przekaz uzupełniany jest komunikatami TV Republika: „Czy ktoś czyha na życie premier?” – pyta wierna telewizja. „Jesteśmy łatwym celem” – dorzuca posłanka Krystyna Pawłowicz.
Jaki jest cel rozpowszechniania teorii spiskowych, które dla obywatela ze sprawnym aparatem poznawczym brzmią jak obłąkańczy bełkot? Nie chodzi o to, żeby ludzie wierzyli w nie same. Prawdopodobnie tylko najbardziej zagorzali wyznawcy Kaczyńskiego są skłonni uznać je za fakt. Sęk w tym, że regularne powtarzanie podobnych komunikatów sprawia, że społeczeństwo staje się bardziej podatne na inne teorię, nieco bardziej osadzone w rzeczywistości. Dlatego też Błaszczak mówił dzisiaj o ludziach, którzy celowo rzucali się pod koła samochodów rządowych i blokowali wyjazd z Sejmu podczas rządowych podczas grudniowego kryzysu politycznego. Wygląda więc na to, że „dobra zmiana” próbuje przekuć wczorajszą kompromitacje swojego personelu na własną korzyść. Wypadek z udziałem Szydło jawi się bowiem jako kolejny rozdział opowieści, w której obóz PiS jest celem ataków i zostaje niejako zmuszony do ograniczania wolności obywatelskich z uwagi na konieczność zapewnienie bezpieczeństwa. Paranoja w czasach rządu Beaty Szydło stała się ważnym orężem politycznej walki. Stosowana regularnie, wytraca swoją obłędną naturę, niebezpiecznie upodabniając się do prawdy.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
wspaniałe
Trzeba napisać jedno zdanie o przebiegu wypadku. Wg informacji kierowca Seicienko skręcał w lewo w boczną ulicę a rządowy samochód wyprzedzał na skrzyżowaniu, na linii ciągłej i najechał na Seicienko.
Hmmm, „lymuzyna” ucieka przed … potężnym i ciężko opancerzonym Seicienko. A czemu nie przed rowerem? Też pancernym, jak za Towarzysza Wiesława. To albo się jest w ekipie tworzącej rządowy konwój spieszący na kolację, albo … idzie się na ryby. Choć i ryba potrafi zapewne zaatakować Szlachetna Panią Premier. I jej kaczora.
Dobry artykuł p.Piotrze
Co ty człowieku piszesz?! Miał go staranować i zabić?! Bo się Szydło do domu na kolację spieszyła?!
To może dobrze, ze zamiast bandytów w BOR pracują dzisiaj ludzie.
Czego byś Poziomeczko nie napisała, to TAKIE ZASADY OBOWIĄZUJĄ KIEROWCÓW WOŻĄCYCH VIP-ÓW.
Każdy pojazd który wtargnie w konwój (kolumnę) aut wiozących oficjeli musi być z góry traktowany jako pojazd wrogi, mogący zagrozić bezpieczeństwu pasażerów (prawdopodobieństwo ataku terrorystycznego). I w takim wypadku kierowca ochrony lub pojazdu VIP ma obowiązek pozbyć się zagrożenia po prostu spychając je z drogi. W takich sytuacjach nie można się zastanawiać ,,czy to aby nie jest przypadek”. Należy działać natychmiast, w sposób jaki zapewni maksimum bezpieczeństwa przewożonemu pasażerowi.
Stad działanie kierowcy premier Szydło uznać należy za błąd.