…i wyzwoleniu ludu chrześcijańskiego z paszcz chciwych bankierów żydowskiego pochodzenia.

Dedykowana lewicowej Kasi Matuszewskiej, prawicowemu Maćkowi Pawlickiemu i innym liderom polskich frankowiczów oraz ruchów antybanksterskich

W grudniu 1095 roku gminy żydowskie z północnej Francji ostrzegały swych pobratymców przed wzbierającym ruchem krucjatowym.

Strach w nich narastał, od kiedy rozeszły się wieści, że książę dolnej Lotaryngii Gotfryd z Bouillon ślubował krwawą zemstę na Żydach, zanim wyruszy odbijać Święty Grób z rąk muzułmańskich.

W tamtych czasach wzdłuż wszystkich szlaków handlowych Europy Zachodniej egzystowały gminy żydowskie. Utrzymywały stałe kontakty ze swymi braćmi w Bizancjum i krajach muzułmańskich. Żydzi zajmowali się medycyną, za co byli cenieni; handlem wszelakim, oferowali też usługi bankowe.

Na te ostatnie mieli monopol. Zakaz lichwy w społecznościach chrześcijańskich Europy Zachodniej i surowy nadzór nad bankami w Bizancjum stworzył ekonomiczną niszę, w której znakomicie odnaleźli się Żydzi. Ich banki rosły w sile, bo w tamtych czasach, z wyjątkiem Hiszpanii, Żydów nie spotykały w Zachodniej Europie szczególne prześladowania. Zdarzały się regularne, lokalne pogromy, ale masowych, zaplanowanych mordów nie odnotowywano.

Żydzi nie posiadali praw publicznych. Żyli osobno, skupieni w swych gminach. Nie uczestnicząc w życiu politycznym, skupiali się na działalności gospodarczej. Pielęgnowali dobre relacje z władzami świeckimi i kościelnymi, a te otaczały ich opieką. Za regularnie składane władzom trybuty.

Cóż, bezpieczeństwo zawsze kosztuje, zwłaszcza jeśli wybiera się tak renomowane agencje ochrony. Regularność i sumienność w uiszczaniu opłat, a także dodatkowa ich hojność, sprawiły, że Żydzi cieszyli sie specjalnymi względami niemieckich biskupów. Potrafili oni wznieść się ponad religijne uprzedzenia, rasowe i kulturowe podziały. Godzić się, aby Żydzi żyli sobie na chrześcijańskiej ziemi po żydowsku.

Przyjaźni biskupi nieraz przyjmowali reprezentantów gmin w swych pałacach, bo wbrew ksenofobicznym stereotypom, żydowskie delegacje zawsze obdarowywały władzę duchowną i świecką gustownymi prezentami i potrzebną do działalności publicznej gotówką. Niestety ówczesną politykę „multikulti” zakłócił apel papieża Urbana II wykrzyczany podczas synodu w Clermont. Wzywający do wyprawy krzyżowej. I chociaż wtedy nie było telewizyjnych kanałów informacyjnych, ani portali społecznościowych, to idea wyzwolenia Grobu Chrystusowego szybko obiegła ówczesną, europejską wspólnotę. Spotkała się z olbrzymim odzewem. Hasło pierwszej krucjaty – „Bóg tak chce” – powtarzano na jarmarkach, mszach, i wszelkich zgromadzeniach.

Pobłogosławiona przez papieża krucjata nie tylko obiecywała zbawienie wieczne. Już na tej ziemi dawała szansę licznej, bezrobotnej, a często dobrze wykształconej w rzemiośle wojennym, szlacheckiej młodzieży na upragnioną, wyczekiwaną zmianę. Nieprzyjaznej im rzeczywistości. Tu trzeba przypomnieć, że spetryfikowane, feudalne struktury społeczne zamykały drogi awansu społecznego i ekonomicznego wszystkim młodszym szlacheckim synom. Bo cały majątek i tytuły dziedziczył syn najstarszy. Nie zawsze najlepiej wykształcony i najmądrzejszy. Nierzadko za to najzdrowszy, czyli długo żyjący.

facebook.com/Piotr Gadzinowski
facebook.com/Piotr Gadzinowski

Szukająca swego miejsce w skostniałej strukturze społeczno-ekonomicznej szlachecka młodzież zwykle starzała się i frustrowała. Mogła spróbować kariery duchownej, ale awanse w strukturach kościelnych były równie zabetonowane, jak te rycerskie. Niekiedy wiązały się z sodomią, oficjalnie przez kościoły zakazaną, i pogardzaną środowiskowo. Już wtedy kariery w religijnym szoł-biznesie robione „przez łóżko”.

Zdesperowani, aktywni, starzejący się  młodzieńcy szukali samorealizacji i możliwości wykorzystania zdobytej wiedzy rabując na ówczesnych szklakach komunikacyjnych, gościńcami zwanymi. Prowadzącymi na jarmarki, czyli ówczesne centra handlowe. Niestety ówczesna, globalna dekoniunktura odbijała się też na lokalnych rynkach. Malała liczba handlujących, rosła rabujących. Zwłaszcza, że do zawodu rabusia, zwyczajowo przeznaczonego dla zubożałej szlachty, wciskali się chętni pochodzenia mieszczańskiego, a nawet chłopskiego!

Rozwalając zwyczajowo ustalone limity wykonywanych zawodów.

Sami widzicie, jak ciężko było w tamtych czasach młodemu pokoleniu żyć.

Dlatego zaproponowaną przez papieża krucjatę przyjęto entuzjastycznie we wszystkich stanach społecznych. Otwierała ona przed bezrobotną, sfrustrowaną, europejską młodzieżą nowe rynki grabieży. Oraz nowe rynki dla podmiotów gospodarczych obsługujących mnożącą się i bogacącą warstwę bandytów. Rynki niekonkurencyjne do już istniejących. Ze względu na olbrzymie zainteresowanie wyzwoleniem Grobu Chrystusowego, pełen entuzjazmu papież zgodził się na nielimitowany udział w ruchu krucjatowym.

Dopuszczono do krucjaty ludowej, pozwalając plebsowi na wykonywanie czynności rabunkowych, do tej pory zarezerwowanych dla ludzi szlachetnie urodzonych. Ruszyły krucjaty narodowe, jak ta niemiecka, łącząca ludzi niższych stanów z ubogą szlachtą, prowadzącą jednoosobową działalność rycerską. Tak to tworzyły się nowe relacje stanowe, zręby przyszłego patriotycznego nacjonalizmu niemieckiego.

Do swojej krucjaty starannie szykował się cesarz, zapraszając najznamienitszych baronów z ich hufcami zbrojnymi. Najszybciej na walkę z powszechnie znienawidzonym islamem ruszyli najbardziej ideowi krzyżowcy wspierani przez rzesze tych najbiedniejszych. Aby spełnić papieską wolę bożą, trzeba było się najpierw na krucjatę wyekwipować. Niestety podstawowe zaopatrzenie dla człowieka i konia, do tego przyodziewek i przede wszystkim uzbrojenie, już na starcie sporo kosztowało.

Zwłaszcza, że krucjata nie była pospolita, lokalną grabieżą. Jechało się na krańce świata, pokazywało się ludziom napotkanym po drodze. Nie wpadało robić z siebie dziadostwa. Trzeba było kupować wyposażenie nowe, ograniczając ekwipunek pochodzący z second handów.

Niestety, wystarczającej gotówki kandydat na krzyżowca zwykle nie miał. Nie miał też stałych dochodów z majątku, ani włości pod zastaw. Chyba, że był pierworodnym synem.

Pozostałym pozostawały pożyczki od Żydów. Te udzielano na stosunkowo korzystnych warunkach, bo panował powszechny zastój na rynku kredytowym. Bankierzy początkowo godzili się na mniejszy procent od pożyczonego kapitału. Na zwrot części długu w naturze, czyli przyszłych, zdobytych łupów oraz wykorzystanego, lecz niezużytego militarnego ekwipunku.

Jednak gwałtownie rosnący popyt na tenże ekwipunek spowodował wzrost jego cen. W konsekwencji wzrost kosztów coraz liczniej udzielanych kredytów, na które miejscowe domy bankierskie pożyczały kapitał od siostrzanych domów bankierskich z Bizancjum i krajów muzułmańskich. Oszołomieni wizją przyszłych zwycięstw i rychłych zdobyczy, przyszli Krzyżowcy też nie prowadzili wnikliwej kalkulacji finansowej przyszłego „dzieła Bożego”. Podpisywali podsuwane im listy dłużne, sygnowali dodatkowe aneksy. Dopiero po policzeniu wszystkich kosztów wyekwipowania, skalkulowania potencjalnych łupów i porównania go z harmonogramem spłat pierwszych rat, przychodziła zimna, gorzka refleksja.

Brak optymistycznie przewidywanego, przyszłego grabieżczego sukcesu powodował niewypłacalność kredytową Krzyżowca. Niewolę dłużnika i członków jego rodziny. Ówczesny wierzyciel miał też prawo torturować swego dłużnika, jeśli podejrzewał, że ten ukrywa coś wartościowego przed bankową windykacją. Niewiele korzystniej prognozowano w przypadku grabieżczego sukcesu Krzyżowców. Wielkie łupy rzucone w krótkim czasie na rynek, ograniczony społecznie, kontrolowany przez finansistów i paserów, spowodować mógł jedynie ich niekorzystny dla dłużników nadmiar. Nadmiar szlachetnych kruszców i kamieni stworzyć mógł typową „bańkę” spekulacyjną. Podobnie jak nadmiar niepotrzebnego już wtedy żołnierskiego ekwipunku. Słowem, wartości przyszłych łupów i ocalałego, lecz kupionego na kredyt, ekwipunku, będą w przyszłości taniały, a raty kredytów relatywnie rosły. Czyli co z tego, że Krzyżowiec namęczy się, nagrabi, skoro i tak może nie spłacić zaciągniętego na „Dzieło Boże” kredytu. Nic dziwnego, że już wtedy wielu kaznodziejów, czyli reprezentantów ówczesnej opinii publicznej, głośno, publicznie pytało: „Czy tak urządzony świat jest sprawiedliwy?

Dlaczego pragnący walczyć za wiarę rycerz Chrystusowy oddaje się na rychłą niewolę ekonomiczną i pastwę narodu, który przecie Chrystusa ukrzyżował?! Czy człowiek pragnący spełniać „Dzieło Boże” musi wypełniać zobowiązania wobec przedstawicieli bezbożnego narodu?”.

Kaznodzieje zwracali krzyżowcom uwagę, że muzułmanie, dzisiejsi ich wrogowie, jedynie prześladują wyznawców Chrystusa. A Żydzi prześladowali samego Jezusa Chrystusa. Za co jeszcze w pełni rozliczeni nie zostali. Dlatego żydowscy bankierzy są bez wątpienia gorsi od wojujących muzułmanów. Pomimo zamknięcia w swych dzielnicach, Żydzi coraz bardziej odczuwali gorące nastroje chrześcijan. Postanowili ostudzić je wypróbowanymi metodami. Na wieść o zamiarach wspomnianego księcia Gotfryda, Żydzi z Nadrenii zwrócili się z apelem do seniora Gotfryda, jego feudalnego szefa, czyli cesarza Henryka IV o powstrzymanie wasala w realizacji publicznie głoszonych obietnic.

Cesarz Henryk uchodził za życzliwego wobec Żydów. Nie brzydził się ich łapówek, ale też zawsze opieką ich otaczał. Aby apel cesarski był skuteczny, gminy żydowskie z Moguncji i Kolonii, dodatkowo dobrowolnie ofiarowały księciu Gotfrydowi po 500 sztuk srebra.

Książę apelu swego seniora posłuchał. W końcu zarobił tysiąc sztuk srebra tylko za dobrze przeprowadzoną akcję PR-ową. Ale jęzor miał długi i wieść o tym rozniosła się. Jedni zawyli z zawiści wobec książęcego sprytu. Inni wzburzyli się, że chytrzy, żydowscy bankierzy tak tanim kosztem  chcą się wyłgać od wsparcia religijnego zapału chrześcijan.

Jak to w czasach przełomu bywa, pojawił się wtedy niejaki Volkmar. Mąż nieznanego pochodzenia, ale nadzwyczaj organizacyjnie sprawny, bo szybko hufiec dziesięciu tysięcy potencjalnych krzyżowców zebrał. Podobnym mu był Gotszalk, człowiek z awansu społecznego, zdolny kaznodzieja i ideolog ruchu anty bankierskiej sprawiedliwości społecznej. Gorący zwolennik zbiorowej zmiany warunków oprocentowania kredytów zaciągniętych przez krzyżowców. Trójcę uzupełniał Emich z Leisingen, znany w środowiskach rycerskich gwałciciel i rabuś. Ten właśnie odkrył, że ma na ciele cudownie wypalony znak krzyża, pretendujący go do rozwiązywania społecznych problemów.

I tak pod tym krzyżem, pod tym znakiem, Emich i kaznodzieje rozpoczęli oddłużeniową krucjatę.

Zaczęli od napadu na gminę żydowską w Spirze. Debiut nie był udany, bo uderzono tylko strażą przednią. Dlatego większość bankierów uciekła do pałacu biskupa. Zabito jedynie dwunastu Żydów, na pamiątkę dwunastu apostołów chrystusowych. Dodatkowo jedna Żydówka popełniła samobójstwo w obronie swego dziewictwa. Splądrowano za to żydowskie domostwa, spalono znalezione listy dłużne.

Do następnego oddłużania krzyżowcy przygotowali się lepiej. Najpierw rozpuścili plotki, że Żydzi pojmali chrześcijanina i utopili go. Trupa moczyli w wodzie dni siedem, aby trupą wodą zatruć wszystkie chrześcijańskie studnie w Wormacji i okolicach. Strach i powszechny gniew sprawiły, że do Emicha przyłączyli się okoliczni chłopi i mieszczanie z Wormacji. I chociaż biskup wormacki ujął się za swoimi bankierami, to tym razem oddziały Emich, sakry się nie ulękły. Wdarły się do biskupiej rezydencji i przynajmniej pięciuset Żydów zamordowały.

Pięć dni później, 26 maja 1096 roku, Emich na czele rosnącego ruchu anty bankierskiego, stanął pod bramami Moguncji. I znowu władza, w postaci miejscowego biskupa, stanęła po stronie spekulantów wiadomego pochodzenia. Kazała zamknąć miejskie bramy.  Ale lud zadłużony i ekonomicznie sponiewierany wziął sprawy we własne ręce. Bramy sobie otworzył, dzielnice żydowskie splądrował, a najzamożniejszych Żydów zamknął w synagodze.

Aż uwięzieni tam postanowili wspomóc krucjatę. Najpierw przesłali arcybiskupowi i najznamienitszym panom świeckim po dwieście grzywien srebra. Prosząc o azyl w ich pałacach. Wysłali też do Emicha siedem funtów złota aby zła im więcej nie uczynił. Zachęcony tym Emich o świcie zaatakował pałac biskupi. Gospodarzowi pozwolono uciec, jego gościom nie. W drugim pałacu grupa Żydów ocalała, bo ich obrońcy ogłosili napastnikom radosną nowinę. Oto Żydzi zrozumieli swój błąd i właśnie wyrzekli się swojej wiary. Reszta mogunckich Żydów, wśród nich naczelny rabin, poniosła śmierć. Im nikt chrztu nie zaproponował.

Pogrom trwał dwa dni. Żydowskie domy chrześcijańscy sąsiedzi skrupulatnie ograbili. Wszelkie znalezione listy zastawne solidarnie spalili.

Potem Emich dotarł do Kolonii. Na wieść o nim Żydzi uciekli z miasta, chroniąc się w zaprzyjaźnionych wioskach. Krzyżowcom pozostały jedynie ich domy do obrabowania. Uroczyście spalono synagogę, a w niej przypadkowo napotkaną parę żydowską, która odmówiła przejścia na wiarę w Jezusa miłosiernego.

Ponieważ w Nadrenii problem toksycznych kredytów ostatecznie rozwiązano, Emich i jego ludzie ruszyli w dolinę Mozeli. W Trewirze spanikowani Żydzi sami potopili się w Mozeli pozostawiając krzyżowcom swe majątki. Dostało się za to Żydom w Metzu, a także w nadreńskich Neuss, Wevelinghofen, Eller i nawet w Ratyzbonie.

I tak w ciągu dwóch miesięcy problem trudnych kredytów zaciągniętych przez chrystusowych rycerzy został w Niemczech rozwiązany. I w czeskiej Pradze też, bo niestrudzony Volkmar dokonał tam wypadu. Potem ruszyli oni na Węgry. Tam posłuchu już nie znaleźli, bo Węgrzy się na krucjatę nie wybierali i długów nie pozaciągali. Nie przypadł im też do gustu styl zaopatrywania się krzyżowców. Biorących od miejscowej ludności żywność, napitki i seks na kredyt. Gotszalk i Volkmar piersi zapłacili za to głowami. Pobity nad Dunajem przez węgierskie wojska Emich cudem, z garstką rycerzy, uciekł do Niemiec. I słuch o nim zaginął.

A teraz czas na Morał, bo taki zawszeć na końcu Historyji być musi.

Po pierwsze: w sporze dłużników z bankierami władza cywilna i duchowa zwykle staje po bankierskiej stronie. Jedynie łuna pożarów ich pałaców zmienia im punkt widzenia.

Po drugie: Emich z Leisingen i inspirujący się nim dwieście lat później francuski król Filip Piękny dowiedli, że decydując się na masowe, skuteczne oddłużanie, nie ma mowy o półśrodkach, wyjątkach, upustach, zwolnieniach, zwłaszcza o vacatio legis. Trzeba też mieć profesjonalny chór, który rozterki moralne zagłuszy gromkim „Deus le volt”.

Po trzecie: to lud wyzyskiwany zwykle sieje powszechne oddłużenie, kosi i młóci. Ale zbiory i tak w końcu trafią do spichlerzy możnych.

Po czwarte: w efekcie tamtej niemieckiej akcji oddłużania gwałtownie spadł poziom usług medycznych. Nie wszyscy krzyżowcy potrafili bowiem odróżnić żydowskiego bankiera od żydowskiego medyka. Zatem nie zawsze proces uzdrawiania gospodarki przynosi jednoznaczny wzrost społecznego poziomu zdrowotności.

Szczęśliwego Nowego Roku!

Komentarze

Redakcja nie zgadza się na żadne komentarze zawierające nienawistne treści. Jeśli zauważysz takie treści, powiadom nas o tym.
  1. Więcej takich tematów z takim podejściem.Coś o pierwszej polskiej monecie z czasów Mieszka. O zgodzie na pożyczki pod zastaw ziemi w szlacheckiej Polsce. Z chęcia poczytam relację o finansowym wsparciu przez praskich, czyli czeskich Żydow wiedeńskiej wyprawy Jana III Sobieskiego. Pozdrowienia.

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz także

Argentyny neoliberalna droga przez mękę

 „Viva la libertad carajo!” (Niech żyje wolność, ch…ju!). Pod tak niezwykłym hasłem ultral…