W „Dużym Formacie” ukazał się wywiad z Januszem Filipiakiem. Pewnie kojarzycie tego faceta. A jeśli nie kojarzycie, to przypominam – Janusz Filipiak jest właścicielem informatycznego koncernu Comarch, który jest dość ważnym graczem na europejskim rynku oraz klubu piłkarskiego Cracovia, który sukcesów żadnych nie odnosi. Ale to tylko zabawka, taki zbytek, na który poważny pan od biznesu może sobie pozwolić.
Janusz Filipiak, tytułujący się konsekwentnie profesorem, zrobił wokół siebie sporo szumu w 2013 roku, kiedy również na łamach „DF” podzielił się swoimi spostrzeżeniami na temat relacji pomiędzy bogaczami a zwykłymi ludźmi. „Nie naruszajmy podstawowych elementów konstrukcji społecznej! Jak pan mówi, że ludzie nie powinni dużo zarabiać, no to jest koniec cywilizacji” – usłyszał wówczas prowadzący wywiad Grzegorz Sroczyński. Filipiak wówczas nawet nie próbował zgrywać sympatycznego-takiego-jak-my-wszyscy-gościa. „Tam, gdzie mieszkam, pod Krakowem, wielu się cieszy, że mają bogacza tuż obok. To jest nobilitacja dla okolicy. Jak jadę rolls-royce’em, to spotykam wyrazy sympatii, zwykli ludzie wyciągają kciuk do góry: „Ale fajne auto””- mówił właściciel Comarchu.
Minęło lat pięć i trzeba przyznać, że profesor czasu tego nie zmarnował. Nie umknęło jego uwadze, że polacy kapitaliści porzucili wizerunkowy model twardego skurwiela na rzecz nieco bardziej zniuansowanych kreacji. Koronnym tego przykładem jest oczywiście Dominika Kulczyk. Janusz Filipiak biednych dzieci co prawda nie zbawia swoją fortuną, za to w rozmowie z Leszkiem Kostrzewskim i Piotrem Miączyńskim przyjął pozycje przenikliwego i niebanalnego analityka pędzącego świata.
Filipiak-myśliciel nie ma nic przeciwko podwyżkom podatków dla najbogatszych. I to nie w formie daniny solidarnościowej, ale dodatkowego progu podatkowego z prawdziwego zdarzenia. Polski bogacz zwolennikiem wysokiego podatku dochodowego, intrygujące, prawda? Zanim jednak obwieścimy narodziny pierwszego milionera-socjaldemokraty, warto przypomnieć słowa samego Filipiaka z poprzedniego wywiadu, w którym przyznał, że podatek dochodowy od osób fizycznych go nie dotyczy, bo większość zysków jest księgowana jako dochody Comarchu, a pan Janusz, zatrudniony przez własną firmę na śmieciówie płaci tylko 20 proc. CIT (za świadczone usługi w zakresie działalności widowiskowej, rozrywkowej lub sportowej, wykonywanej przez osoby prawne mające siedzibę za granicą). To chyba tłumaczy entuzjazm dla wysokich stawek podatku dochodowego – prezes Filipiak po prostu go według wszelkiego prawdopodobieństwa nie zapłaci.
Pan Janusz we wspomnianym wywiadzie pięć lat temu sam siebie nazywał „nuworyszem”, który „każdego dnia czegoś się uczy”. Teraz to już historia. Janusz Filipiak nauczył się wystarczająco wiele, by, jeśli wierzyć jego słowom, rozstawiać po kątach całą Europę. Zachodnie korporacje z branży informatycznej określa jako „słabe” i „niemądre”. Przebiegły Polak płaci bowiem na starcie mało, a wymaga sporo. Na zachodzie natomiast „proponują ludziom więcej pieniędzy”, a „najgorzej, że nic od nich nie wymagają”. Pan Janusz ma więc podwójną satysfakcję: nie dość, że wygrywa na rynku, to jeszcze potem rozkoszuje się opowieściami swoich byłych pracowników, napotkanych na pokładach samolotów, co narzekają, że szwajcarski szef taki głupi jest. Nie to co profesor Filipiak, który nie tylko w swojej dyscyplinie deklasuje rywali jak Adam Małysz za najlepszych lat, ale również, pewnie jako jedyny, dostrzega błędy systemowe, które nie pozwalają innym rozwijać skrzydeł. Hamulcowym jest Unia Europejska, która jest „przeregulowana” i dlatego zostanie niebawem zdystansowana przez USA i Chiny. Dlaczego? „Bo tam nie ma RODO”, które nie dość, że kosztuje profesora Filipiaka milion euro rocznie, to jeszcze nie pozwala zbierać prywatnych danych o klientach. Dlatego też pan Janusz jest przeciwnikiem UE: to struktura rakowa – powiada, stawiając mroczną diagnozę – za kilka lat Stary Kontynent stanie się „wielkim muzeum, gdzie będzie się przyjeżdżać na wycieczki”.
Janusz Filipiak jest przeciwnikiem jawności pensji. Jak mówi, „nigdy człowiek nie zrozumie, że jest gorszy od tamtego, co zarabia więcej”. A więc sprawa jest jasna – mechanizm rynkowej alokacji jest bezbłędny i sprawiedliwy. Kapitalizm wynagradza uczciwie, a ci, którzy otrzymują głodowe pensje harując ciężko od rana do wieczora, są po prostu gorsi. A najlepszy jest zapewne profesor Filipiak, który inkasuje miesięcznie 1,283 mln złotych.
Prezes odniósł się również do kwestii wyzysku. Jego zdaniem nie ma czegoś takiego. Argumentem jest obecna sytuacja na rynku pracy. Przedsiębiorstwa z większości sektorów mają problem ze znalezieniem chętnych do pracy. W związku z tym muszą płacić więcej, albo pozostawiają wakujące stanowiska. Pan Janusz również to odczuł, dlatego niedawno przyznał podwyżkę w wysokości 2000 zł brutto grupie 750 pracowników. I stało się coś zadziwiającego. „Przed podwyżkami miałem rotację pracowników na poziomie 30 procent. Teraz zmniejszyła się ona do 12 procent”. Tak właśnie prezes Filipiak nauczył się kolejnej nowej rzeczy – że jak płaci człowiekowi więcej, to ten jest mniej skory do szukania nowej pracy. Sytuacja, w której chwilowo niezła koniunktura wpłynęła na wzrost siły przetargowej klasy pracującej i podwyżki wynagrodzeń, skłoniła pana Janusza do postawienia holistycznego wniosku, że wyzysk nie istnieje. Czy nie istniał również kilka lat temu, kiedy kapitaliści pomiatali swoimi podwładnymi korzystając z uroków wysokiego bezrobocia? A może nie istniał nigdy?
Filipiakowi umyka jeden bardzo ważny szczegół – to on jest głównym kapitalistą, a co za tym idzie – w przeciwieństwie do swoich podwładnych dysponuje ogromnymi rezerwami i władzą umożliwiającą kontrolę procesu produkcji. Pracownik pewnie i w tej chwili jest w stanie zażądać wyższej pensji i zagrozić odejściem do konkurencji, ale nie jest w stanie naruszyć obowiązujących zasad – nieobliczalnego rynku, w ramach którego jego praca może stać się bezużyteczna bądź znacznie mniej opłacana, a także hierarchii, której skutkiem jest decyzyjność. W czasach kryzysu prezesi bez mrugnięcia okiem zwalniają swoich pracowników, pozbawiając ich środków do życia. Problem jest taki, że nawet najokazalsza hossa i niedobór rąk do pracy nie skutkuje wywalaniem na bruk prezesów i przejmowaniem ich własności przez pracowników.
Fortuna Janusza Filipiaka szacowana jest na 600 mln złotych. Nic dziwnego więc, że z pozycji takiego zabezpiecznia może sobie pozwolić zarówno na wieloletnie utrzymywanie klubu piłkarskiego wlokącego się w ogonie słabej polskiej Ekstraklasy, jak i dzielenie się z czytelnikami ogólnopolskiego dziennika pozornie poważnymi, a w istocie nieszczególnie umocowanymi w rzeczywistości analizami.
Syria, jaką znaliśmy, odchodzi
Właśnie żegnamy Syrię, kraj, który mimo wszystkich swoich olbrzymi funkcjonalnych wad był …
Rację miał mój dziadek nieboszczyk, który mawiał… ,,smoking dobrze leży dopiero w czwartym pokoleniu”.
Tzw. Januszami biznesu powinno się zając CBA!
Pozdro.
Typowy Polaczek-dorobkiewicz. Starożytni mawiali o takich: z chama pan